Wisła Kraków. Chuca: Swoją bramkę widziałem chyba ze 25 razy!
- Mam nadzieję, że cały ten sezon będzie dla mnie tak udany, jak ten pierwszy mecz - mówi po swoim wystrzałowym debiucie nowy hiszpański pomocnik Wisły Kraków, czyli Victor Moya Martinez, zwany „Chuca”.
fot. Andrzej Banaś
- W swoim debiutanckim spotkaniu w polskiej ekstraklasie, przeciwko Górnikowi Zabrze, zaliczył pan prawdziwe „wejście smoka”. Bramka w ostatnich sekundach, dająca drużynie trzy punkty. Czego chcieć więcej?
- Nadal do końca nie wierzę, że udało mi się coś takiego zrobić. Pomogłem zespołowi moim golem i na dodatek udało się dzięki temu zwyciężyć. Miałem wielką ochotę wejść na boisko i pomóc drużynie. Tak jak podkreślałem w swoim wpisie w mediach społecznościowych: to był debiut marzeń, najlepszy z możliwych.
- Wspomniał pan, że koledzy z nowej drużyny bardzo pana wsparli przed tym występem.
- Kiedy jeszcze siedziałem na ławce i czekałem na swoją szansę, dodawali mi otuchy, zapewniali, że ten pierwszy występ wypadnie bardzo dobrze. I rzeczywiście, udało się zdobyć tak kluczową bramkę.
- Ta akcja bramkowa była nawet przeprowadzona w trochę „hiszpańskim” stylu. Wymiana krótkich podań, inteligentne zachowanie Pawła Brożka…
- Tak, widziałem powtórkę tej akcji chyba ze 25 razy (śmiech). Nie nudzi mi się to! Paweł świetnie się zachował, a wcześniej dobrze podał Kamil Wojtkowski. Ja dałem sygnał, by skierowali do mnie piłkę i udało się to dobrze sfinalizować. Miałem jednak trochę szczęścia, bo piłka poszła po słupku.
- Zamawiał pan sobie ten specjalny muzyczny kawałek po strzelonej bramce, czy puszczenie „Despacito” z głośników po końcowym gwizdku to była już inicjatywa spikera?
- Nie spodziewałem, że to dla mnie zagrają. Wszyscy koledzy spojrzeli na mnie wymownie, a ja nie wiedziałem, że to specjalnie dla mnie! Ale trochę sobie potańczyłem.
- W drużynie Wisły, poza panem, jest tylko jeden człowiek urodzony w Hiszpanii - Daniel Hoyo-Kowalski. Złapaliście kontakt jak Hiszpan z Hiszpanem?
- Tak, kiedy oglądamy wideo z trenerami, on pomaga mi w zrozumieniu przekazu, tłumaczy na hiszpański. Dzięki temu rozumiem, czego oczekuje ode mnie trener. Krok po kroku aklimatyzuję się w nowym otoczeniu.
- Grał pan krótko, ale już było widać, że dobrze się rozumiecie z Vukanem Savicieviciem. Gra z tak inteligentnym piłkarsko pomocnikiem to chyba sama frajda.
- Było widać, że bardzo szukamy się nawzajem na boisku. To fakt, że podoba mi się perspektywa współpracy z nim w środku pola. Już się na to cieszę. Mam nadzieję, że uda się nam w przyszłości dostać szansę współpracy w tercecie: Vullnet Basha, Vukan i ja. Liczę, że będziemy rozgrywać dobre mecze, by dać radość naszym kibicom. I oczywiście po to, by osiągnąć nasze cele. Jak już wspomniałem, dla mnie tym celem jest wygranie ligi.
- Wiele łączy pana piłkarską drogę z karierą byłego wiślaka Carlitosa. On również pochodzi z okolic Alicante, grał w drugiej drużynie Villarreal, a nawet strzelił gola w debiucie w barwach Wisły. Pewnie jednak chce pan tworzyć własną historię w barwach „Białej Gwiazdy”, bez ciągłych porównań do byłego króla strzelców ekstraklasy?
- Wiele osób porównuje mnie z Carlitosem. On jest jednak bardziej napastnikiem. I choć ja też kiedy tylko mogę, staram się zdobyć bramkę, to jednak koncentruję się też na notowaniu asyst. Znamy się z Carlitosem jeszcze z czasów, gdy on grał w rezerwach Villarreal. Zresztą, dopiero co Carlos napisał do mnie i gratulował debiutu w Wiśle oraz bramki.
- Na Instagramie gratulacje składali panu też przyjaciele, którzy mocno przeżywali pański pierwszy występ w nowym klubie.
- Poprzedni sezon nie był dla mnie udany, to był trudny rok. Dlatego potrzebowałem takiej radosnej chwili, takiego pozytywnego bodźca. Cieszę się, że wszystko tak się ułożyło. Tak bardzo nie umiałem uwierzyć w to, co się stało po tym golu, że nawet nie wiedziałem, jak tę bramkę celebrować. A zresztą i tak nie miałbym jak zrobić „cieszynki”, bo koledzy od razu się na mnie rzucili (śmiech).
- Większość dotychczasowej kariery spędził pan w Villarreal, to tam uczył się pan futbolu. Czym akademia Villarreal wyróżnia się na tle innych tego typu instytucji w Hiszpanii? Wiadomo, że najsławniejsze są akademie Barcelony czy Realu, ale inne kluby mają swój sposób pracy z młodzieżą.
- Uważa się, że Villarreal ma świetną akademię i mogę to osobiście potwierdzić. Wielu ważnych zawodników wyszło z tej instytucji w świat. Myślę, że to, co wyróżnia akademię Villarreal, to fakt, że każdy zespół - poczynając od najmłodszych, a skończywszy na pierwszej drużynie - jest podporządkowany tej samej filozofii i stylowi gry. Kluczowe jest tu utrzymywanie się przy piłce, jej posiadanie. Ale teraz zaczynam nową przygodę i jestem otwarty na poznawanie innych stylów gry, niż to, do czego byłem przyzwyczajony w Hiszpanii.
- Jean Carlos Silva, który szkolił się w akademii Realu Madryt, podkreśla, że czasem po opuszczeniu tak wielkiej instytucji zawodnik może mieć problemy, bo konfrontuje się z rzeczywistością panującą w realnym świecie klubowej piłki. Nikt już człowieka nie prowadzi „za rączkę”.
- To fakt, że w takich wielkich akademiach daje się zawodnikowi wszystko pod nos. Przyzwyczajasz się do pewnych warunków i potem, gdy trafiasz do zupełnie innego klubu, innego środowiska, na początku trochę to człowieka kosztuje. Ale czasem trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. Jestem zadowolony, że teraz trafiłem do Wisły.
- Jak to się stało, że w ogóle postawił pan na futbol? Ktoś z rodziny grał w piłkę?
- Kiedy byłem mały, miałem piłkę-szmaciankę, z którą się nie rozstawałem. Spałem z nią, jadłem, wszystko z nią robiłem. Moja mama musiała znieść to, że urządzałem sobie strzelanie tą piłką do domowych sprzętów - uderzałem w telewizor, wazony, szklanki. To mój ojciec zaraził mnie futbolem. On też był piłkarzem, choć na najwyższym ligowym poziomie nigdy nie zadebiutował. Grał raczej w III lidze. Występował na pozycji napastnika i bardzo dobrze grał głową.
- Jako dziecko chciał pan iść w ślady taty i grać w ataku?
- Zaczynałem przygodę z piłką jako napastnik. Wtedy, gdy jeszcze grałem w mojej rodzinnej miejscowości, w klubie z Jacarilli i innych. Dopiero potem przeszedłem testy w Villarreal. Tam trenerzy cofnęli mnie do linii pomocy i zachęcali, bym to ja dogrywał piłki napastnikom. I tak już zostało. Później grałem już jako środkowy pomocnik, czasem na lewym skrzydle.
- W Villarreal zetknął się pan z wieloma ciekawymi trenerami. Który miał największy wpływ na pana karierę?
- Rzeczywiście, przez tę dekadę w Villarreal miałem do czynienia z wieloma szkoleniowcami. Przede wszystkim miałem przyjemność pracować z Javim Calleją, który obecnie jest tam pierwszym trenerem. Ja go znam jeszcze z czasów, gdy trenował juniorów. Potem spotkaliśmy się już w pierwszej drużynie. Natomiast trenerem, który dał mi szansę debiutu w La Liga był Fran Escriba. Od każdego z tych szkoleniowców można się było wiele nauczyć.
- Podobnie, jak od wybitnych i doświadczonych kolegów z drużyny, takich jak choćby Carlos Bacca.
- Pamiętam, że kiedy debiutowałem w La Liga, to koledzy z zespołu sprawili, że ten moment był dla mnie łatwiejszy. A jeśli chodzi akurat o Carlosa Baccę, to po tym ostatnim meczu, debiutanckim w polskiej ekstraklasie, też mnie wspierał. Podkreślał, że bardzo go cieszy, że tak dobrze mi poszło i że strzeliłem bramkę.
- No proszę, Carlos Bacca śledzący doniesienia z polskiej ekstraklasy.
- Poprzez Instagrama zobaczył powtórkę bramki i mi gratulował. To miłe.
- Z kim miał pan w Villarreal najlepsze relacje w drużynie? Zawsze człowiek z niektórymi zawodnikami spędza więcej czasu, niż z innymi. Może z Samu Castillejo, który też przecież jest stosunkowo młodym graczem?
- Z każdym starałem się utrzymywać dobre relacje, ale wiadomo, że z niektórymi masz te więzi silniejsze. W moim przypadku tak było właśnie z Baccą, ale też z bramkarzami: Andresem Fernandezem i Sergio Asenjo. Świetnie się zachowywali wobec mnie, gdy byłem w drużynie.
- Który moment z dotychczasowej kariery uważa pan za największy sukces i najlepiej pan wspomina?
- Myślę, że debiut w Primera Division, przeciwko Betisowi Sewilla. Mam też dobre wspomnienia z występu w Copa del Rey i meczów rozegranych w Lidze Europy, ze Slavią Praga i Maccabi Tel Awiw. Cieszę się, że udało mi się zagrać w barwach Villarreal we wszystkich tych rozgrywkach.
- Miał pan moment, kiedy pomyślał pan: ta przygoda z Villarreal przestała zmierzać w tym kierunku, w którym chciałem, robię krok wstecz? Poszedł pan przecież na wypożyczenie do drugoligowego Elche.
- Kiedy wydaje się, że już jesteś na fali wznoszącej, nagle pojawia się taki dołek. Ale w takich momentach trzeba próbować myśleć pozytywnie i pracować, pracować, pracować. Mam nadzieję, że teraz znów robię krok do przodu - zaczynając przygodę w nowej lidze. Mam nadzieję, że cały ten sezon będzie dla mnie tak udany, jak ten pierwszy mecz.
- Wspominał pan, że o tym, iż trafił pan do Wisły przesądziła m.in. determinacja prezesa Piotra Obidzińskiego. Na czym to zdeterminowanie miało polegać?
- Przekonywał mnie bardzo do tego projektu. Mówił o wzmocnieniach drużyny. Spędziłem z nim w sumie kilka dni i w tym czasie tłumaczył mi sposób funkcjonowania zespołu.
- W Hiszpanii?
- Nie, już tutaj na miejscu, w Polsce. To było te kilka dni przed podpisaniem przeze mnie kontraktu. Rozmawialiśmy z nim wraz z moim agentem i myślę, że wszystko dobrze wyszło.
- Zanim trafił pan do Wisły, wiedział pan cokolwiek o poprzednim „hiszpańskim projekcie” w Krakowie, czyli zatrudnianiu hiszpańskich graczy oraz szkoleniowców - Kiko Ramireza i Joana Carrillo?
- Trochę, ale niewiele. Oglądałem w hiszpańskiej telewizji materiał o derbach Krakowa, w którym pokazywano, jak kibice drugiej lokalnej drużyny ostrzelali kibiców Wisły racami [chodzi o kibiców Cracovii - przyp. JUK]. To wydaje mi się paskudnym zachowaniem i nie powinno być częścią futbolu.
- W pierwszym spotkaniu z Górnikiem dostał pan od trenera Macieja Stolarczyka dwadzieścia minut na placu gry. Teraz jest pan już przygotowany na grę od pierwszej minuty w starciu z Pogonią Szczecin?
- Na pewno jestem pełen chęci, by grać, ale wszystko zależy od decyzji trenera. Myślę, że fizycznie jestem na to gotowy.
- Ten potężnych rozmiarów tatuaż na pańskim ramieniu, przedstawiający zegar i sowę – co ma symbolizować?
- Sowa ma przynosić szczęście. A na zegarze jest godzina moich urodzin. To taki talizman. Mam jeszcze dwa inne tatuaże - numer 33 i krzyż. Ta liczba to numer, z którym debiutowałem w pierwszej drużynie Villarreal.
- W Wiśle będzie pan grał z numerem 18. Ten wybór to z jakich względów? Kibicom kojarzy się z innym ofensywnym pomocnikiem, przez niektórych nazywanym „futbolowym artystą” ekstraklasy - Semirem Stiliciem.
- Początkowo chciałem siódemkę bądź siedemnastkę, ale dowiedziałem się, że są już zajęte. Postawiłem na osiemnastkę i wychodzi na to, że już w pierwszym meczu przyniosła mi szczęście.