Widzew efektownie przerwał fatalną passę. Lechia poległa w Łodzi
Po siedmiu meczach bez zwycięstwa piłkarze Widzewa Łódź w końcu zdobyli komplet punktów. Podopieczni Rafała Pawlaka dość nieoczekiwanie ograli na własnym boisku w meczu 11. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Lechię Gdańsk. Choć lechiści prowadzili to ostatecznie przegrali 1:4.
fot. Grzegorz Wypych Estraklasa.net
W niedzielne popołudnie na Alei Piłsudskiego doszło do spotkania zespołów, które dawno nie zaznały smaku zwycięstwa. I zarówno za Widzewem, jak i Lechią pojawiały się argumenty zwiastujące zakończenie niechlubnych serii. Ofensywne ustawienia obu ekip nie mogły nikogo dziwić. Rafał Pawlak nie zrezygnował z wystawienia dwóch napastników. Miał już do dyspozycji poprzednio pauzującego za czerwoną kartkę Kevine'a Lafrance'a, który zastąpił Rafała Augustyniaka (odpoczywającego z kolei za „czerwień” z Lechem). W podstawowym składzie nie wybiegł także ostatnio bezproduktywny Ałeksejs Visnakovs. Szansę dostał Velijko Batrović ostro walczący o zaufanie sztabu szkoleniowego.
W porównaniu do konfrontacji z Koroną, Michał Probierz tym razem posłał do boju nie jednego, a dwóch napastników. Od pierwszego gwizdka wreszcie wystąpił Adam Duda, zaś tuż obok niego znalazło się znów miejsce dla Patryka Tuszyńskiego. Z ławką musiał zaś pogodzić się Christopher Oualembo.
Lechia nie bez kozery uchodziła za teoretycznego faworyta. Wprawdzie często miewała problemy ze sforsowaniem szeregów przeciwnika, ale nie raz, nie dwa Maciej Mielcarz musiał mieć się baczności. W 8. minucie wolejem z 18 metrów popisał się były widzewiak Piotr Grzelczak i bramkarz Widzewa musiał się sporo natrudzić, by wyekspediować piłkę na rzut rożny.
Nieźle w ekipie gości funkcjonowała lewa flanka. Od czasu do czasu Piotr Wiśniewski i manewrujący między środkiem a skrzydłem Patryk Tuszyński otrzymywali szanse na posłanie dośrodkowań. I tak Adam Duda dwukrotnie był bliski szczęścia po strzałach głową, jednak zawsze brakowało centymetrów. Mimo waleczności gospodarzy, Lechia czerpała więcej korzyści z gry, choć czystych sytuacji sobie nie stworzyła. Wyręczył ją w tym Jakub Bartkowski. W 39. minucie podciął zbierającego się do rajdu Tuszyńskiego w polu karnym. Mimo protestów Marcin Borski podyktował jedenastkę, którą na bramkę zamienił Marcin Pietrowski. Gracz przyjezdnych postanowił pokonać Mielcarza podcinką w sam środek bramki.
Co ciekawe tak naprawdę mecz nabrał rumieńców po 27. minucie za sprawą kibiców. Zasiadający na popularnej „Niciarce” fanatycy Widzewa wyciągnęli efektowną oprawę, pod którą odpalili kilka rac. Roznoszący się na wszystkie strony dym zmusił arbitra do przerwania meczu na sześć minut.
O wsparciu sympatyków piłkarze Rafała Pawlaka przypomnieli sobie w końcówce pierwszej połowy. Wykorzystali uśpienie gdańszczan zwiększając częstotliwość ataków. Dla rywali to był istny szok. Dwa perfekcyjnie wykonane stały fragmenty i dwie stracone bramki. Najpierw świetnie zrozumieli się Velijko Batrović i Povilas Leimonas. Pierwszy wrzucił z rzutu wolnego, drugi wymknął się spod opieki defensorom i mocnym strzałem głową doprowadził do remisu. Kolejny raz Sebastian Małkowski musiał wędrować do siatki w ostatniej minucie doliczonego czasu. Do centry z rzutu rożnego najwyżej wyskoczył Lafrance. Małkowski nie miał nic do powiedzenia.
Za dekoncentrację lechistom dostała się ostra bura w szatni. Jakby napędzeni strachem i obawą przed tym co urządzi im trener Probierz po końcowym gwizdku przystąpili do ataków. Ale samodzielnie nie potrafili sobie nic wykreować. Dopiero po źle przeciętym dośrodkowaniu przez Jonathana de Amo Pereza, Duda miał czystą pozycję do strzału. Jednak przed sobą miał jeszcze Macieja Mielcarza, który zażegnał niebezpieczeństwo.
Zemsta Widzewa za moment przestoju zasmakowała słodko. Strata Pawła Buzały, szybko wyprowadzona kontra przez Batrovicia, Alen Melunović sokolim okiem wypatrzył wbiegającego w pole karne Eduardsa Visnakovsa, a Łotysz kopnięciem z pierwszej umieścił umieścił piłkę w siatce. W tej sytuacji lepiej powinien zachować się golkiper Lechii, który przepuścił futbolówkę między nogami.
Diametralna odmiana losów spotkania rozbiła Lechię na łopatki. Niby optycznie częściej obcowała z futbolówką, miała w zamiarze ataki. Tylko co z tego, jak chęci i pomysły kończyły się przeważnie przed szesnastym metrem, albo stratą w środku pola. Nieśmiało wyprowadzanym kontrom zdecydowanie brakowało jakości i spokoju. Bardziej niż ambicję odrobienia strat widzieliśmy desperację. Będący w komfortowym położeniu Widzew kontrolował wydarzenia na boisku. Wiedział jak przyprawić przyjezdnych o mocniejsze bicie serca. Okazji do zdobycia bramki poszukiwał Visnakovs. Po jednym z podań Kaczmarka z głębi pola huknął tuż obok krótszego słupka w boczną siatkę.
W dodatkowym czasie gry, w rezultacie krótko rozegranego rzutu rożnego, z 16 metrów strzelił rezerwowy Princewill Okachi. Małkowskiego jednak nie zaskoczył. Udało się to za to komu innemu. Po źle rozegranej akcji Lechii, do piłki w polu karnym dopadł Alex Bruno, który płaskim strzałem obok golkipera gości umieścił futbolówkę w siatce.
Powrót Probierza na stare śmieci kompletnie się nie udał. Szkoleniowiec nie potrafił w żaden sposób wpłynąć na podopiecznych. Zdezorientowany tylko rozkładał ręce, patrzył jak Lechia notuje szósty mecz bez zwycięstwa. Widzew triumfował po raz pierwszy od sześciu spotkań, w dodatku po trzech porażkach z rzędu. Kibice wreszcie mieli się z czego cieszyć. Gromkim dopingiem nieustannie wspierali swoich piłkarzy prezentując przy okazji trzy efektowne oprawy. Pozostaje teraz pytanie - co z Rafałem Pawlakiem? Na razie jeszcze tymczasowy trener Widzewa w dwóch ostatnich starciach wniósł do zespołu wielkiego ducha świeżości i walki. Czy przejmie schedę po Radosławie Mroczkowskim?