menu

W Warszawie miał być szlagier jak z Arsenalem, wyszedł mało strawny piknik

30 lipca 2012, 11:24 | Hubert Zdankiewicz/Polska The Times

Zepsuł piknik czy nie zepsuł? Takie pytanie można było sobie zadać, opuszczając w niedzielę stadion przy Łazienkowskiej. Chodzi rzecz jasna o Roberta Lewandowskiego, po którego trafieniu Borussia Dortmund pokonała 1:0 Legię Warszawa.

I tak, i nie. Z jednej strony zepsuł, bo choć był to tylko mecz towarzyski, to jednak nikt nie lubi oglądać, jak jego zespół przegrywa. Z drugiej jednak, bez choćby jednej bramki "widowisko", jakim uraczyły nas obie drużyny, było by jeszcze mniej strawne do oglądania.
- Biorąc pod uwagę okoliczności, upał i fakt, że jesteśmy po ciężkich treningach, uważam, że obie drużyny nie zagrały źle - tłumaczył kiepski poziom meczu trener gości Jürgen Klopp.

Nie bez racji. Przede wszystkim można oczywiście zrozumieć, że zespół przygotowujący się do ciężkiego sezonu i walki w Lidze Mistrzów (przez ostatnich kilkanaście dni Niemcy trenowali w Austrii) nie będzie się wysilał w takich okolicznościach. Podobnie jak Legia, która dopiero co (w ubiegły czwartek) grała mecz w eliminacjach Ligi Europy z Metalurgsem Lipawa, a za chwilę (w najbliższy czwartek) czeka ją kolejny, z SV Ried...

Z drugiej jednak strony można było oczekiwać ciut lepszego widowiska. Nieczęsto się w końcu zdarza gościć w Polsce aktualnego mistrza i zdobywcę Pucharu Niemiec. A tym bardziej z trójką Polaków w składzie. Wszyscy dobrze pamiętamy, jak wyglądał rozegrany dwa lata temu na otwarcie nowego stadionu mecz (również towarzyski) z Arsenalem Londyn. Wtedy były emocje, piękne akcje i grad bramek (goście wygrali 6:5).

Tym razem nie byłoby nawet jednej, gdyby nie Marko Šuler. Sprowadzony latem do stolicy słoweński stoper na razie jest na najlepszej drodze do tego, by podzielić los swojego rodaka Dejana Kelhara (spędził w Legii tylko pół roku), bo w niemal każdym meczu popełnia fatalne błędy.

Podczas meczu z Arsenalem inaczej zachowywali się również kibice. Wtedy były pełne trybuny, głośny doping... Tym razem Pepsi Arena nie zapełniła się nawet w połowie, a tym, którzy przyszli, ani w głowie było dopingowanie. Nawet tym, którzy zasiedli na "żylecie". Im ponoć ochotę do wspierania swojej drużyny odebrała ochrona, która nie zgodziła się na wniesienie na stadion flag upamiętniających powstanie warszawskie.

W tych okolicznościach trudno o miarodajne wnioski, na które liczył trener Urban (choć on sam miał na ten temat nieco inne zdanie). W zasadzie wiemy tylko tyle, że środek obrony wciąż jest piętą achillesową Legii, a Marek Saganowski może i błyszczał na tle piłkarzy Metalurgsa, ale od Santany i Hummelsa odbijał się jak od ściany. Inna sprawa, że brakowało mu wsparcia. Gra ofensywna gospodarzy wyglądała lepiej, gdy po przerwie na boisku pojawili się m.in. Ljuboja z Radoviciem.

Niewiele działo się również po meczu. Nawet gdy padły pytania o możliwy transfer Lewandowskiego do Chelsea Londyn. (The Blues zaoferowali ponoć 17 mln funtów). Wcześniej mówiło się m.in. o Manchesterze Utd. i Arsenalu. - Lewandowski zostaje w Borussii i nigdzie się nie wybiera - zapewnił Klopp, jeszcze zanim ktokolwiek zdążył poruszyć ten temat. Główny zainteresowany zbył za to pytanie o zmianę klubu milczeniem.

Polska The Times


Polecamy