Urusi - ojcowie mundialu. Historia reprezentacji Urugwaju
W dużej mierze dzięki temu liczącemu zaledwie 3,5 mln mieszkańców państwu w Ameryce Południowej doszło do powstania imprezy, która do dziś, obok igrzysk olimpijskich, jest największym sportowym wydarzeniem na świecie - piłkarskiego mundialu.
Na początku XX wieku Urugwaj miał jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się gospodarek świata. Rząd zaordynował ogólnonarodowy program wychowania fizycznego, dzięki czemu dorobiono się słynnego pokolenia Urusów, wspaniale przygotowanych atletów. Efektem - w cuglach wygrane piłkarskie turnieje olimpijskie w 1924 i 1928 roku w Amsterdamie i Paryżu. Na fali ogromnej popularności turnieju ówczesny szef FIFA Francuz Jules Rimet wpadł na pomysł przeprowadzenia pierwszych piłkarskich mistrzostw świata. W 1929 roku delegacja urugwajska udała się do Barcelony na kongres FIFA i zaproponowała swoją kandydaturę. O jej zwycięstwie zadecydowały trzy sprawy. Istotne było kryterium sportowe. Urugwaj miał w tamtym czasie zdecydowanie najlepszą drużynę. Poza igrzyskami wygrała także mistrzostwa Ameryki Południowej czyli Copa America. Oprócz tego zbliżające się obchody 100-lecia niepodległości tego państwa. I być może najważniejsze - kryterium finansowe. Urugwaj wyraził chęć pokrycia kosztów podróży i zakwaterowania wszystkich drużyn, a ewentualne zyski miały zostać równo podzielone. W dobie ogólnoświatowego kryzysu był to argument nie do przecenienia. W zamian FIFA zadeklarowała, że pokryje część kosztów budowy stadionu Centenario w Montevideo.
Sfinansowane przez siebie mistrzostwa Urugwaj oczywiście wygrał, pokonując w finale Argentynę 4:2. Mecz obejrzało 92 tys. widzów. 20 lat później, przy rekordowej do dziś frekwencji w historii futbolu - 199 854 widzów na Maracanie w Rio de Janeiro, - Urusi pokonali gospodarzy Brazylię 2:1. Gole strzelali Juan Alberto Schiafino i Alcides Ghiggia. Synowie włoskich emigrantów, którzy stanowili większość reprezentacji, zostali bohaterami narodowymi. Po latach przenieśli się do Włoch i zagrali w reprezentacji Italii. Schiaffino podpisał rekordowy wtedy kontrakt z Milanem za 72 tys. funtów. Ghiggia, który jest ostatnim żyjącym mistrzem świata z 1950 r., oświadczył, że tylko trzech ludzi jednym ruchem było w stanie uciszyć Maracanę: on, Frank Sinatra i Jan Paweł II. Legenda głosi, że kilku fanatycznych fanów Canarinhos po przegranym finale popełniło samobójstwo, wielu dostało ataków serca.
Kolejny sukces Urugwajczycy odnieśli w 1970 r.: czwarte miejsce w Meksyku. Do historii przeszedł mecz półfinałowy z Brazylią i pojedynki Pelego z Ladislao Mazurkiewiczem. Syn rybaka z Warszawy, który nosi przydomek El Polaco, do dziś uznawany jest za najlepszego bramkarza Urugwaju w historii, w plebiscytach wyprzedzał nawet słynnego Roque Maspoliego, mistrza świata z 1950 r.
Lata 80., mimo znakomitych zawodników w kadrze Celestces, m.in. Enzo Francescoliego, na którym wzorował się Zinedine Zidane, to jednak lata chude, kryzys pogłębił się jeszcze w latach 90. Urugwaju zabrakło w dwóch turniejach o Puchar Świata. W 2006 r. drużynę objął po raz drugi Oscar Washington Tabarez i przywrócił jej dawny blask. Jednak nie od razu. Kwalifikacje do turnieju w RPA to była droga przez mękę. Mimo takich graczy, jak: Luis Suarez, Diego Forlán, Diego Godin, Abreu czy Edinson Cavani, Urugwaj zajął dopiero piąte miejsce w grupie eliminacyjnej i musiał walczyć w barażach z Kostaryką. Udało się na mundial do RPA wyjechać, a tam okazało się, że drużyna Tabareza wypadła najlepiej spośród drużyn południowoamerykańskich, których nie zdołała wcześniej wyprzedzić. Nie Brazylia, nie Argentyna, nie Chile czy Paragwaj, a właśnie Urugwaj sprawił największą niespodziankę, awansując do półfinału. Inna sprawa, że na skutek oszustwa Luisa Suareza, który zatrzymał piłkę ręką tuż przed swoją bramką w ćwierćfinale z Ghaną, a sędzia tego nie zauważył. Urugwaj po walce uległ w półfinale Holandii 2:3 i Niemcom w starciu o trzecie miejsce, ale i tak piłkarze wracali z tarczą. Forlan został wybrany na najlepszego gracza turnieju i zdobył Złotą Piłkę.
Rok później poszli za ciosem, wygrywając w cuglach Copa America w jaskini lwa, czyli w Argentynie, pokonując w półfinale gospodarzy i… spoczęli na laurach. Obecne kwalifikacje rozpoczęli dobrze, ale cztery ostatnie mecze to tragedia. Zdobyli tej jesieni ledwie jeden punkt, strzelili tylko dwie bramki i 12 stracili. Zostali rzuceni na kolana przez Kolumbię, Argentynę i Boliwię.
- Prowadzę ten zespół sześć i pół roku, a wszystko, co się stało złego, trwało ledwie przez ostatnie półtora miesiąca. Nie ma miejsca na dramat, bo nawet w tych porażkach dostrzegłem rzeczy, które pozwalają wierzyć, że jeszcze Urugwaj nie umarł - powiedział Tabarez podczas specjalnie zwołanej konferencji.
- Czy mi wierzycie? - zapytał socjotechnicznie dziennikarzy.
- Siii - usłyszał głos aprobaty w odpowiedzi.
Do tej pory El Maestro, czyli nauczyciel, dla Urugwaju zrobił bowiem tak wiele, że kredytu zaufania mediów i kibiców jeszcze nie wyczerpał.
Czytaj także w Polska The Times: Niełatwo wychować sportowca








