menu

Tomasz Zając: Trener Smuda mówił, żebym się nie bał

29 lipca 2014, 08:31 | Jakub Podsiadło

W ostatnim meczu 2. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Wisła Kraków zaliczyła drugi w tym sezonie remis 1:1 - tym razem krakowianie podzielili się punktami z Piastem Gliwice. Wygranej nie zapewnił wiślakom wprowadzony w 66. minucie Tomasz Zając. – Koledzy z zespołu we mnie wierzą i chcą, żebym się wykazał – mówił 19-latek po spotkaniu.

Wisła Kraków - Piast Gliwice
Wisła Kraków - Piast Gliwice
fot. Ryszard Kotowski

Jeden z najzdolniejszych wiślackich juniorów to postać, na którą kibice "Białej Gwiazdy" liczą chyba najbardziej w obecnym sezonie, co może dziwić biorąc pod uwagę jego staż w ekstraklasie. Co by nie mówić, gdy w drugiej połowie spotkania z Piastem Zając zmieniał zawodzącego Alana Urygę, przywitała go owacja spotykana tylko w przypadku naprawdę zasłużonych zawodników. – Trener mówił, żebym się nie bał i grał swoje – deklarował po spotkaniu młody napastnik. Tuż po bramce zdobytej przez gości dopiero co wprowadzony Zając miał być głównie alternatywą dla nadmiernie eksploatowanego na przeciwległym skrzydle Emmanuela Sarkiego i przez dłuższy okres spełniał tę rolę. Każda kolejna minuta dzieląca wiślaków od końcowego gwizdka to jednak coraz większe zmęczenie juniora. – Chciałem występować bardziej z przodu, ale zabrakło mi sił. Cały czas atakowaliśmy, wcześniej Piast na nas "siedział" - ja próbowałem napędzać ataki i dać kolegom wiarę, że możemy wygrać ten mecz – powiedział.

Do szybkości i dryblingu Zając nie był w stanie dołożyć zmysłu do gry zespołowej. Kilka razy wydawało się, że mógł zdecydowanie wcześniej zagrać do lepiej ustawionego kolegi albo inaczej rozwiązać akcję. Po meczu z Piastem Zając sam przyznał, że to nawyki jeszcze z piłki juniorskiej. – W juniorach można grać cały czas do przodu, w Ekstraklasie trzeba wycofywać piłkę, nie można grać samemu – stwierdził. 19-latek to jeden z kilku zawodników z mistrzowskiej drużyny juniorów starszych, włączonych do kadry pierwszego zespołu - po części z powodu sukcesów, a po części z tytułu dramatycznej sytuacji kadrowej. Zając wydaje się być najlepszym przykładem, że korzystanie z młodszych zawodników nie musi kończyć się dla Wisły tragicznie. – Przez sześćdziesiąt minut nic nie pomagało i szukaliśmy nowego rozwiązania. Myślę, że koledzy z zespołu coraz bardziej we mnie wierzą i chcieli dać mi szansę, żebym się wykazał – zauważył po meczu z Piastem. – Nie tylko ja, ale i młodsi koledzy pokazują na treningach z pierwszą drużyną, że można w nas inwestować.

Wisła w poniekąd dramatycznych okolicznościach odnotowała drugi remis w tym sezonie, ponad tydzień po podziale punktów w Łęcznej. – Najważniejsze, że nie przegraliśmy meczu już drugi raz w tym sezonie – mówił Zając. Kolejny mecz wiślacy rozegrają w Poznaniu i nie da się ukryć, że nawet remisowy wynik przywieziony ze stadionu Lecha byłby bezcenny. – Lech ma większą kadrę od nas, w dodatku bardziej wyrównaną. W "Kolejorzu", tak jak w Legii, mogą grać dwie jedenastki - kto by tam nie zagrał, to skład będzie silny. My mamy bardziej doświadczonych zawodników, kilku z nas jest młodych, jednak możemy tam ugrać dobry wynik – sądzi młody wiślak.

Kluczowym elementem układanki Franciszka Smudy w Wielkopolsce będzie Paweł Brożek - w poniedziałek wiślacki snajper wypadł ze składu na mecz z gliwiczanami przez uraz pleców. – Dzisiaj graliśmy bez Pawła [Brożka], który często "rozbija" obrońców, Rafał [Boguski] jest niższym zawodnikiem i gra na innej pozycji. Jeśli Paweł wróci, będzie nam zdecydowanie łatwiej – mówił Zając, który w ogóle nie spodziewał się, że w razie potrzeby zastąpi "Brozia" w wyjściowej jedenastce. – Nie myślałem o tym. Jeszcze otrzymam swoją szansę i pozostaje mi na nią czekać, zwłaszcza, że trener wprowadza młodszych zawodników do zespołu bardzo powoli. Moim celem jest grać jak najwięcej - zobaczymy, bo oprócz Pawła jest jeszcze Donald [Guerrier], ale pokazuję, że warto na mnie stawiać. Myślałem, że doczekam się pierwszej bramki już dzisiaj, może uda się w Poznaniu – zakończył.


Polecamy