menu

Szalony mecz w Krakowie! Sześć goli a zwycięzcy brak!

16 sierpnia 2015, 19:56 | Jakub Podsiadło/jac

Ależ to było widowisko! Wisła Kraków poszła z Lechią Gdańsk na prawdziwą wymianę i to zaowocowało aż sześcioma bramkami - po trzech dla obu drużyn! Jeżeli takie mają być mecze na remis, to my chcemy ich oglądać jak najwięcej!

Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
Wisła Kraków - Lechia Gdańsk
fot. Wojciech Matusik / Polska Press
1 / 14

W niedzielę na stadionie Wisły gościło wojsko - całe szczęście nie po to, żeby wypompowywać wodę ze stadionu albo obłożyć boisko workami z piaskiem. Przed meczem nad Krakowem przeszła nawałnica, zalała murawę, tunel prowadzący na boisko i szatnię gospodarzy. Delegat przystał na rozegranie spotkania zgodnie z planem głównie dzięki temu, że płyta zdążyła przeschnąć zanim zawodnicy wyszli na rozgrzewkę. To prowokuje pytanie, w czym ugrzęzła Lechia na samym początku pierwszej połowy. W środku tygodnia braki gdańskiej defensywy obnażała drugoligowa Puszcza Niepołomice - to, co stało się w ciągu pierwszego kwadransa w Krakowie, było dla piłkarzy Jerzego Brzęczka jak biblijny potop. Najpierw jedynego gola z Warszawy prawie skopiował Wilde-Donald Guerrier. Doskakując do wrzutki Rafała Boguskiego jak na sprężynach prawie staranował Pawła Brożka, ale zmieścił piłkę między bliższym słupkiem a bramkarzem Marko Mariciem.

Chwilę później lekki szok Lechii zmienił się w autentyczną panikę. Rafał Janicki raczej definitywnie wypadł z orbity zainteresowań selekcjonera Adama Nawałki po tym, jak naciskany przez Guerriera zrobił coś, co w tenisie nosi nazwę niewymuszonego błędu. Haitańczyk za daleko wypuścił sobie piłkę i lada moment znowu miał ją przy nodze, bo przy okazji podania Janicki na moment stracił rozum. Bezmyślne zagranie obrońcy przechwycił Guerrier i odegrał w prawo, prosto pod nogi Macieja Jankowskiego. Zdarzało się, że "Jankes" pudłował w dogodniejszych sytuacjach, ale tym razem podołał wyzwaniu i spokojnie posłał piłkę obok Maricia.

Wydarzenia z zaledwie jedenastu minut meczu zajęły dwa paragrafy tej relacji, a przecież do końca pierwszej połowy zostało jeszcze ponad pół godziny. Po straconych bramkach Jerzy Brzęczek musiał trochę poluzować kołnierzyk koszuli, jednak jego piłkarze wyszli z założenia, że kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Po kwadransie gry bliski premierowego gola sezonu był powracający do składu Sebastian Mila - kapitan Lechii podkręcił piłkę z rzutu wolnego obok słupka. Lechia zakasała rękawy, złapała kontakt z wiślakami w 19. minucie i przy okazji pobiła urodą wszystkie dotychczasowe bramki tej kolejki. Trudno zliczyć, ile wymian piłki zaliczyli lechiści, zanim Jakub Wawrzyniak zacentrował prosto na głowę niekrytego Daniela Łukasika. Jak strzelać pierwszy raz w ekstraklasie, to po takiej akcji.

W niedawnym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" Kazimierz Moskal przyznał, że wśród ligowych trenerów jest jak bohater romantyczny. Na początku drugiej połowy nie obyło się bez weltschmerzu - co w prawie perfekcyjnej sytuacji popsuł Grzegorz Kuświk, szybko odrobił Lukas Haraslin. Słowak wszedł na boisko po przerwie i na przywitanie uderzył: po przekątnej pola karnego Wisły, po nodze Macieja Jankowskiego, obok znieruchomiałego Radosława Cierzniaka i do bramki gospodarzy. Lechia rozczarowująco nie chciała pognębić gospodarzy decydującą bramką i dlatego została jej tylko gdybologia. Co by było, gdyby piłka po strzale Ariela Borysiuka pofrunęła kilkanaście centymetrów bliżej słupka bramki? A gdyby Kuświk wykorzystał choć jedną z klarownych sytuacji? To krakowianie błyskawicznie wrócili na właściwe tory i przeważyli Lechię dosłownie jednym kontratakiem. Obrona Lechii była zaskakująco bierna, gdy płaskie podanie Guerriera w pole karne minęło Brożka i pilnujących go stoperów. Nikogo nie było przy Jankowskim, który atomowym uderzeniem z pola karnego załatwił wiślakom prowadzenie na większość drugiej połowy. Większość, bo w samej końcówce przypomniał o sobie Mario Malocza - w ogromnym zamieszaniu w polu karnym Wisły Chorwat wepchnął piłkę do siatki. Biorąc pod uwagę lekką hibernację wiślaków w drugiej połowie, wyrównująca bramka była jak najbardziej zasłużona. Tak samo, jak słupek Janickiego w doliczonym czasie gry.

Jak można było przewidzieć, podczas gdy kibice obu drużyn wspólnie dopingowali, piłkarze gdzieś schowali boiskowy savoir-vivre. Można było się obejść bez co najmniej jednej żółtej kartki pokazanej przez Tomasza Kwiatkowskiego, lecz stołeczny arbiter do końca meczu ukarał aż siedmiu piłkarzy. Dla Jerzego Brzęczka bilans wycieczki na południe Polski wyjdzie na zero - awans w Pucharze Polski był formalnością, a o wiele ważniejsze spotkanie zakończyło się zaledwie remisem. Zaledwie, bo to frustrujące strzelić trzy bramki nie wygrać. tym bardziej, że takiego dorobku bramkowego Lechia nie miała od maja. U Kazimierza Moskala wszystko po staremu - trener "Białej Gwiazdy" chyba przyciąga pecha, bo kolejny przyzwoity mecz w wykonaniu jego piłkarzy kończy się bez zwycięstwa.


Polecamy