Stanisław Czerczesow: Kibicem Legii być nie mogę. Ale czuję do niej ogromny sentyment [WYWIAD]
- W Rosji Legia stała się „nasza” - mówi Stanisław Czerczesow, były trener Legii Warszawa, selekcjoner reprezentacji Rosji.
fot. Bartek Syta
Ma Pan wciąż smycz z herbem Legii Warszawa?
Mam. Wisi na niej mój pierwszy gwizdek.
Niedawno wśród polskich internautów furorę zrobiło zdjęcie ze zgrupowania reprezentacji Rosji. Rozmawia Pan na nim przez telefon, a na Pana szyi wisi gwizdek na legijnej smyczy. Został Pan legionistą?
Kibicuję tylko jednemu klubowi - Spartakowi Moskwa. Jestem więc spartakowcem. Kibicem Legii być nie mogę, chociażby dlatego, że jestem trenerem. A trener powinien być bezstronnym profesjonalistą. Nie kryję jednak, że do tego klubu mam sentyment. Przecież spotykamy się w Warszawie, nie w Moskwie.
Zgadza się. Z czego bierze się ten sentyment?
Raczej nie z faktu, że zrobiłem tu dobry wynik. Legia jest bardzo podobna do Spartaka. Mam na myśli jej popularność, atmosferę, kibiców. Może dlatego tak łatwo było mi przystosować się do warszawskich warunków i oczekiwań?
Dlaczego pracę w Warszawie zakończył Pan po zaledwie ośmiu miesiącach?
To nie jest pytanie do mnie.
MARCIN FEDDEK: JEŚLI NAWAŁKA CHCE AWANSOWAĆ NA MUNDIAL W ROSJI, MUSI NAS CZYMŚ ZASKOCZYĆ (WIDEO);nf
Ale zna Pan odpowiedź?
Znam. Ale nie ja powinienem jej udzielać.
Prezes Legii Bogusław Leśnodorski powiedział…
Nie chcę ustosunkowywać się do słów innych ludzi. Ty masz mnie pytać.
A więc pytam. Leśnodorski powiedział w „Pulsie Biznesu”, że chciał Pan na transfery 20 milionów euro, a za 50 mln - gwarantował Pan Ligę Mistrzów głową. Prawda czy fałsz?
Nie interesuje mnie to. Powiem tak: jeśli mamy rozmawiać o tym, to możemy tę rozmowę zakończyć.
Pana idée fixe był awans Legii do Ligi Mistrzów? Na Łazienkowskiej powtarzano: Czerczesow wymyślił sobie, że skoro 20 lat temu rywalizował z Legią w LM, to teraz właśnie on wprowadzi ją tam z powrotem.
Tak, to był mój priorytet. Historia zatoczyłaby piękne koło. Wygraliśmy ligę i pojawiła się szansa, aby zagrać w LM. Los sprawił, że tę szansę mógł otrzymać pan Czerczesow, który kiedyś grał przeciwko Legii. Szybko spodobał mi się pomysł, abym to ja zamknął ten krąg. Dziś naprawdę cieszy mnie to, że Legii się udało. Kibice mogli oglądać wielkie mecze, piłkarze w nich grać, a klub zarobił sporo forsy.
To szczera radość? A może tylko kurtuazja?
Po awansie od razu napisałem wiadomość z gratulacjami. Zresztą, to ja i mój sztab pokierowaliśmy piłkarzy do mistrzostwa. Dzięki temu mogli zagrać w eliminacjach LM. A czy udało im się je przebrnąć ze mną, czy beze mnie, to nie takie istotne.
Ja byłbym zły...
A ja nie byłem. Spokojnie do tego podszedłem.
Czy z drużyną, z którą zdobył Pan mistrzostwo - z Arturem Jędrzejczykiem, Ondrejem Dudą, Arielem Borysiukiem i tymi, którzy w Legii zostali - zagrałby Pan w fazie grupowej LM?
Przecież Legia awansowała.
Pytam w kontekście wzmocnień.
Każdej drużynie na świecie co jakiś czas trzeba dopuścić świeżej krwi. Żeby piłkarze się nie rozleniwili, żeby im się chciało. Ci, których wymieniłeś, to ekstraklasowy top. Wygrali nie tylko ligę, ale i Puchar Polski. Na pewno stać ich było na ten awans. Ale należało im pomóc. Przypomnę tylko, że kiedy graliśmy w Lidze Europy, rywalizowaliśmy tylko z jednym zespołem na poziomie Ligi Mistrzów - Napoli. I mieliśmy z nimi naprawdę duże problemy.
MICHAŁ KOPCZYŃSKI: ZROBIMY WSZYSTKO, BY ZA ROK W LIDZE MISTRZÓW ZDOBYĆ WIĘCEJ PUNKTÓW [WIDEO];nf
Transfery były niezbędne?
Zgadza się. Ale na pewno nie za 20 milionów euro.
Czy awans do Champions League byłby Pana ostatnim słowem wypowiedzianym w Warszawie?
Nie wiem... Raczej nie sądzę. Po prostu dalej bym pracował.
Zdarza się Panu marzyć?
Nie.
Nigdy?
Przecież mam już 53 lata. W tym wieku się nie marzy, tylko pracuje. Kiedy zaczynasz marzyć, zapominasz o tym, co musisz zrobić.
Leśnodorski powiedział mi kiedyś, że Pana marzeniem jest praca w zachodnim klubie.
Za mnie nikt mówić nie musi. Ja ci tego nie powiedziałem.
Czyli tak nie jest?
Pracuję tam, gdzie mnie chcą. Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy, nie myślałem o tym, co będzie za rok. Trener musi myśleć o tym co tu i teraz. Być skoncentrowanym na teraźniejszości. Jeśli tego zabraknie, to nie osiągnie nic ani teraz, ani jutro. I z planów nici.
Nie traktował Pan pracy w Warszawie jak okna wystawowego?
Nigdy. Pracowałem tam, gdzie pracowałem i wszędzie miałem z tego przyjemność. Tak było w Wackerze Innsbruck, w Spartaku Moskwa, Tereku Grozny, Amkarze Perm czy Dynamie Moskwa. Jeśli będę potrzebny na przykład w Bundeslidze, to ona po mnie przyjdzie. Sama. Nie muszę o niej myśleć. Zespół, który prowadzę, traktuję jak mój dom. A o dom trzeba dbać.
Ale wybierając Legię na pewno chciał Pan…
Nigdy niczego nie chcę. Sama chęć to za mało. Klub piłkarski to drużyna i kibice. Drużyna to piłkarze. A także trener. Nawet jeśli my wszyscy będziemy mocno chcieli, to nic z tego nie wyniknie. Kiedy przyjechałem do Polski, w Legii był duży problem. Zespół tracił dziesięć punktów do lidera. Zbliżało się stulecie klubu, więc cel był jasny: mistrzostwo kraju i Puchar Polski. To, po co tu przyjechałem, zrobiłem. Nie zajmowałem się płaceniem piłkarzom, ani ich kupowaniem. Zajmowałem się wygrywaniem. I swoją robotę wykonałem.
Bardzo pragmatyczne podejście. A gdzie miejsce na emocje?
Moja filozofia to przyjść i oddać serce. To emocje. Ale dziś nie myślę już o tym, co było w Legii. Skupiony jestem tylko na reprezentacji Rosji.
MEMY PO MECZU LEGIA - SPORTING: KAPITANEM... WAWRZYNIAK. POMÓGŁ NIEDŹWIEDŹ CZERCZESOW;nf
Dlaczego przez okres Pana pracy w Legii, a nawet po, w Warszawie nie zagrał ani jeden rosyjski piłkarz?
Dlatego, że dla mnie było to obojętne. Jeśli znałbym w Rosji zawodnika, który by nam pomógł, spróbowałbym go kupić. Rozmawiałbym z szefami, dyrektorem sportowym. A skoro uważałem, że nie ma takiego w naszym zasięgu, to po co miałem ściągać byle kogo? Taka chęć to nie jest „pomysł”, tylko zafiksowanie się. A ja nie lubię robić niczego na siłę. Pamiętaj, że trener przychodzi i odchodzi. A piłkarze po nim zostają.
Rosjanie w ogóle chcą grać w Polsce? W tej chwili nie ma żadnego w Ekstraklasie, ani nawet w I lidze.
Są różni: starzy i młodzi, mali i duzi, grubi i chudzi. Ostatnio kilku wyjechało z Rosji, na przykład do Czech czy Portugalii. Więc myślę, że są młodzi zawodnicy, którzy swoją karierę mogliby rozwijać właśnie w Ekstraklasie. Inna kwestia, to czy Ekstraklasa ich potrzebuje…
Czy po okresie Pana pracy w Warszawie Rosjanie zaczęli mówić o Legii?
Tak i myślę, że trochę się zdziwili. Wcześniej był to dla nich klub zza wysokich gór i głębokich rzek, a teraz jest „nasz”.
Należy się Panu medal!
A wiesz, że ze wszystkich polskich piłkarzy, którzy występowali w Rosji, 95 proc. grało w moich drużynach? Maciej Rybus, Kuba Wawrzyniak, Marcin Komorowski, Damian Zbozień, Janusz Gol, Maciej Makuszewski i tak dalej.
Ale polskiego się Pan nie nauczył… A obiecał Pan.
Rozmawiamy po rosyjsku i co, to takie straszne? Sztuką jest zrobić tak, żebyście wy zaczęli mówić tak, jak ja, a nie odwrotnie!
Żarty żartami, ale…
Gdybym wziął się za polski, Adam [Mieszkowski, pracownik Legii, który pomagał Czerczesowowi w kontaktach z piłkarzami i dziennikarzami - red.] byłby bez pracy.
Adam to Pana prawa ręka, ale taka ukryta w cieniu?
Kiedy obcokrajowiec przyjeżdża do jakiegoś kraju i chce coś przekazać, potrzebuje pomocy. Ja też potrzebowałem. Nie mogłem przyjść i rozsiąść się na tronie jak król. Są ludzie, którzy swoimi zasadami nie targują. Ja rozumiem, że czasem trzeba się dostosować. Piłkarze musieli wiedzieć kim jestem, co robię, czego chcę. Informacja. Ten, kto ma informacje, rządzi światem. A ja musiałem im ją przekazać. Adam sprawił, że moje myśli, mój plan, były dla nich zrozumiałe. Został taktycznym znawcą. Teraz mógłby być trenerem!.
To Pana przyjaciel?
To mój przyjaciel, więcej niż przyjaciel i pomocnik. Zresztą jego imię, Adam, jak ten pierwszy, znaczy, że to ktoś wyjątkowy. Miałem szczęście, że go spotkałem.
CO ROBIĄ DZIŚ LEGIONIŚCI, KTÓRZY W SEZONIE 1995/1996 GRALI W LIDZE MISTRZÓW? [GALERIA];nf
Aż tak?
Ty byś mi nie pomógł w ten sam sposób. Nie dlatego, że byłbyś durniem. Mamy po prostu inną filozofię - ja mam 53 lata, a ty o połowę mniej. A to istotne.
Nie chciał Pan zabrać go do Rosji?
Nie! Ja bym go zabrał tam, a on by mi zabrał… pracę. Po co mi to?
Zdarzyło się Panu mieć w Polsce problemy ze względu na narodowość?
Ani razu. Ale wiesz skąd wiem, że wróciłem do Warszawy? Znów słyszę słowo „problem”. U was każdy je powtarza. To bardzo polskie słowo. A mówiąc całkiem serio, nigdy kłopotów nie miałem. Dla piłkarzy nie ma znaczenia, czy trener jest z Rosji, Indonezji czy Kuwejtu. Kibicom też to obojętne, jeśli drużyna gra ładnie i wygrywa. Właściciele chcą tylko zwycięstw. Jeśli to wszystko się zgadza, to nikt ci w paszport nie zajrzy. Mi nie patrzyli.
A co z mitem, że my, Polacy, nie lubimy Rosjan?
Przechodzimy do polityki?
Pytam o Pana wrażenia.
Nigdy tego nie odczułem. Było wręcz przeciwnie.
Jakim krajem jest Polska?
Mogę być trochę nieobiektywny, ale w Polsce czułem się bardzo komfortowo. I w kraju, i wśród ludzi. Nie widziałem tu żadnych problemów, o których tak często mówicie. To, co nazywacie problemami, to dla mnie tylko pytania na które trzeba znaleźć odpowiedzi. Zdziwiło mnie za to wasze wiecznie narzekanie.
Znakomicie zna Pan Rosjan i Niemców. Do którego narodu nam bliżej?
Polak to Polak, ze swoimi plusami i minusami. Ale oczywiście, że bliżej wam do nas, Rosjan! Blisko mamy do siebie.
Po pracy w Warszawie został Pan „trochę” Polakiem?
Polakiem byłem już wcześniej, właściwie to od 1963 roku. Na imię mam przecież Stanisław. Takie imię mi dali i widzisz, jaki jest los? Do pracy też wysłał mnie do was. A Stanisław miał nazywać się syn Tomka Jodłowca. Groziłem, że jeśli się nie zgodzi, zabiorę mu premię. Ale się postawił.
Ile razy rozmawiał Pan z prezydentem Rosji Władimirem Putinem?
Raz.
Kiedy?
Dawno temu. W 2002 roku.
Nie zaprosił Pana na rozmowę, kiedy negocjował Pan pracę z RFS-em, czyli waszym PZPN-em?
Nie.
Ale przecież sprawa wyboru selekcjonera w Rosji była kwestią narodową. Spotykał się Pan nie tylko z działaczami piłkarskimi, ale także z politykami, m.in. wicepremierem Federacji Rosyjskiej Witalijem Mutko.
Zgadza się, ale Mutko to także minister sportu, zwierzchnik federacji futbolowej. A posada trenera reprezentacji jest sprawą narodową także u was. Mam rację?
Tak, ale trener Nawałka z politykami nie rozmawia
Z ministrem rozmawiamy często. Ostatni raz trzy dni temu, w poniedziałek. Przedstawiłem mu swoje plany i tyle.
Ale teraz cały świat będzie patrzył na Rosję…
I tak patrzy. A, bo organizujemy zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi, a bo organizujemy mundial, a bo kreujemy politykę. To nic nowego. Oczywiście, że chcemy zrobić jak najlepsze wrażenie. Niedługo zacznie się Puchar Konfederacji. To będzie dla nas test, wtedy nas ocenicie.
W listopadzie Putin po porażce z Katarem (1:2) skrytykował styl Pana reprezentacji. Powiedział: „Lubię oglądać mecze piękne dla oka, ale będąc szczerym, nie widziałem ładnej gry naszej reprezentacji od dłuższego czasu”.
Gdzie to słyszałeś?
Czytałem. Pisały o tym serwisy internetowe w Polsce i Rosji.
Ja słyszę to pierwszy raz.
Aha.
To nie jest prawda. Gdyby tak powiedział, na pewno bym odpowiedział. Mieszkam w Rosji, codziennie przeglądam gazety i nigdzie tego nie znalazłem. Więc nie ma o czym mówić.
Mógł Pan zostać trenerem Rubina Kazań, Spartaka i Lokomotiwu Moskwa, bądź Zenitu St. Petersburg?
Gdybym mógł, pewnie bym tam pracował. A pracuję w reprezentacji.
Wyjaśniam już skąd to pytanie. Pamiętam naszą pierwszą, długą rozmowę, to był październik 2015 roku. Pytałem Pana dlaczego przyjechał Pan do Warszawy, w Rosji przecież mógł Pan zarobić dużo więcej. A Pan odparł: „Czy znasz człowieka, który zarobił wszystkie pieniądze na świecie? Ja na pewno nie będę pierwszym”. Minister Mutko wprost powiedział, że po czasach zarabiających miliony Guusa Hiddinka, Dicka Advocaata i Fabio Capello, skończyło się finansowe eldorado. W klubach, o które zapytałem, mógłby Pan dostać znacznie wyższy kontrakt. A więc pracę ze Sborną traktuje Pan jako misję, przygodę, wyzwanie?
Pracuję w reprezentacji, bo mnie chciała. Siedziałem w moim domu w Austrii, odpoczywałem. To był dokładnie 15 sierpnia. Wtedy telefon zadzwonił po raz pierwszy. A więc nie jest prawdą, że rozmawiałem z kimkolwiek, kiedy byłem jeszcze w Warszawie. Mutko zaprosił mnie do ministerstwa. Oni mnie chcieli, więc rozpoczęliśmy negocjacje. Powiedziałem czego oczekuję, oni powiedzieli, co oferują. I w końcu się dogadaliśmy.
Ale jest Pan Rosjaninem. Prowadzenie reprezentacji na mistrzostwach świata, których będziecie gospodarzem, to wielka sprawa.
Zgadza się, ale wszystko zależy od podejścia, perspektywy.
To projekt Pana życia?
Tego nie wiem. Ale wiem za to, że będzie to szczytowy moment trenerskiej kariery.
I jak Pana znam, będzie Pan chciał wygrać cały turniej.
No, ale chcieć to sobie mogę. Jest życzenie i jest możliwość. Ważne, aby życzenia zbiegały się z możliwościami.
A możliwość jest?
Mamy piłkarzy, którzy mają odpowiedni potencjał.
W Warszawie spotkał się Pan z trenerem Adamem Nawałką. Wiem, że to spotkanie planował Pan już wcześniej. Zdradzi Pan, o czym rozmawialiście?
Trochę o jego planach, trochę o moich. Nie była to jakaś szczegółowa dyskusja. Z waszym selekcjonerem znam się całkiem dobrze, bo wcześniej spotkaliśmy się z piętnaście razy. Przed mistrzostwami Europy rozmawialiśmy na przykład na temat piłkarzy Legii - gdzie którzy mają grać. O Michale Pazdanie, Jodłowcu, Jędrzejczyku. W jakimś stopniu pomagałem więc przygotować polską reprezentację do Euro. Mogłem przecież codzienni organizować grilla, ale wtedy Pazdan pojechałby do Francji gruby. A teraz sam jestem w sytuacji, kiedy inni trenerzy muszą pomóc mi w tworzeniu reprezentacji Rosji. Taki jest ten zawód.
Co takiego ma Adam Nawałka, że udało mu się osiągnąć sukces?
Po pierwsze jest dobrym trenerem. Ale zacznę od zdradzenia pewnego sekretu, którego nikt nie zna.
Słucham.
W piłkę nożną grają piłkarze. A w koszykówkę - koszykarze!
Ha, ha.
Czasem zdarza się tak, że trafia się wyjątkowo utalentowane pokolenie. Wtedy potrzeba dwóch wektorów: trenera przez duże T i działania, które uwolni umiejętności zawodników. Jeśli to się połączy, będzie sukces. Może być i tak, że szkoleniowiec jest dobry, ale pokolenie mniej utalentowane - wtedy trzeba wysiłku, może coś wyjdzie. Ale łatwiej jest to sknocić. Szczególnie, jeśli materiał jest świetny. A wam trafiła się znakomita generacja na czele z Robertem Lewandowskim i Arkadiuszem Milikiem
Nawałka może być wzorem, jak przejąć kadrę narodową w kryzysie i wprowadzić ją nie tylko na spokojne wody, ale na wyższy poziom?
Jest dobrym trenerem, który dobrze prowadzi dobrych piłkarzy. Tak powiem.
Jaki więc problem trapi reprezentację Rosji, która jeszcze w 2008 roku zachwycała, awansując do półfinału mistrzostw Europy rozgrywanych w Austrii i Szwajcarii, a później wpadła w spory dołek? I z eurogrupy nie wyszła ani w 2012, ani w 2016 roku.
W 2008 trafiła się nam znakomita generacja. Był Aleksandr Aniukow, Andriej Arszawin, Roman Pawluczenko, Jurij Żyrkow i inni. Za trenera Hiddinka kadra była piekielnie mocna. Później co prawda także mieliśmy niezłych grajków, ale brakowało wyniku. Dlatego też mam pracę. Muszę przygotować ten zespół do mistrzostw świata, ale także pomóc w pokoleniowej wymianie. To duże wyzwanie. Cały czas myślę, co muszę zmienić. Jak to zrobić... W ostatnich meczach towarzyskich grało chyba tylko trzech zawodników, którzy byli w kadrze na francuskim Euro. Pozostali są młodzi, mają po 21, 22, 23 lata.
Od lat pracował Pan z Polakami. Albo w klubach, jako piłkarz - a grał Pan z Piotrem Nowakiem, Radosławem Gilewiczem, Andrzejem Leśniakiem i Jerzym Brzęczkiem - albo jako trener. Tu lista naszych piłkarzy jest jeszcze dłuższa. Nie brakuje Panu nas, Polaków?
Często rozmawiam z Michałem Żewłakowem, u którego byłem niedawno na kolacji z Adamem. Z piłkarzami piszę sobie esemeski. Dzwonię też do Petera Nowaka. Jakiś czas temu powiedziałem Piotrkowi, że w końcu ma szansę na zdobycie mistrzostwa Polski.
Bo?
Bo ja wyjechałem.
Zgrywus z Pana, nic się Pan nie zmienił. Podziękował?
Tak jest. I teraz jest na pierwszym miejscu, tuż przed Jagiellonią Białystok. To niski facet, ale wielki człowiek.
Będzie mistrzem?
Nie wiem. Niech się martwi sam. On i Jacek Magiera. Ja będę tylko obserwować. Ale walka jest zaciekła.
Magiera wygrywa, ale ludzie za Panem tęsknią.
To ważne, bo to oznacza, że nie przyjechałem tu na marne. Nie będę ukrywał, sympatię odczuwam na ulicach, na stadionie Legii. Cały czas ktoś podchodzi, prosi o zdjęcie, autografy. Ludzie wciąż mnie pamiętają. Ale noszę spodnie, nie sukienkę. Nie będę się rozklejał.
Pamięta Pan wiadomość, którą napisałem do Pana w sierpniu, po kolejnej porażce Legii?
Żebym szybko wracał?
Zgadza się. A Pan co mi odpisał?
No co?
„Dopiero po mistrzostwach świata”. To co, umowa?
Ale nie napisałem po których!
Napisał Pan, dowód mam.
No to skoro tak napisałem, to zakończę tym, czym zacząłem. Czerczesow pracuje tam, gdzie go potrzebują. Ja sam prosić się nie będę. Chociaż za ten wywiad chyba przyjmę zapłatę. Poproszę 500 euro.