Śląsk stracił pierwszą bramkę w grupie spadkowej, ale rozbił Koronę w Kielcach!
Śląsk Wrocław stracił pierwszą bramkę w grupie spadkowej. Wrocławianie mierzyli się w Kielcach z Koroną i choć przegrywali 0:1 to zdołali zwyciężyć po hat-tricku Marco Paixao oraz golach Dudu Paraiby i Sebastiana Mili.
Oba zespoły chciały powalczyć o pozostawienie po sobie dobrego wrażenia, w związku z końcem obecnego sezonu. Poprzednią kolejkę miały udaną, więc liczyły na podtrzymanie dobrej dyspozycji. Śląsk Wrocław zdołał wygrać z Cracovią 1:0, a kielczanie zremisowali z Jagiellonią 4:4, przy czym przegrywali już 0:3!
Pogoda udana, ale tłumów na trybunach nie było. Od początku lepiej prezentował się Śląsk Wrocław i już w pierwszej minucie Mila miał szansę otworzyć wynik spotkania, ale uderzał z powietrza gorszą, prawą nogą i efekt był raczej mizerny. Wrocławianie atakowali i pięć minut później ponownie była groźna sytuacja. Paixao zagrał piętą do Picha i strzał tego drugiego został zablokowany dosłownie w ostatniej chwili.
Jednak co z tego, że początek meczu należał do gości, skoro po niecałym kwadransie Zieliński trafił do własnej bramki? Po dośrodkowaniu Golańskiego, obrońca Śląska próbował wybijać piłkę, ale w rezultacie wyszedł z tego całkiem ładny gol, z którym bramkarz nie miał szans sobie poradzić.
Grę nadal prowadził Śląsk, ale to Korona miała bramkę przewagi. Akcję przez środek, kombinowanie, dośrodkowania. Wszystko na nic, aż do 35. minuty, kiedy to Marco Paixao zdołał wyrównać, strzelając 19. bramkę w tym sezonie T-Mobile Ekstraklasy. Przy tym golu zawinił głównie golkiper Korony - Kosiorowski. Strzał Mili wypiąstkował bardzo słabo na piąty metr i M. Paixao musiał tylko dobić futbolówkę.
Dosłownie trzy minuty później swoją próbę miał Flavio Paixao, którego strzał zatrzymał się najpierw na twarzy, a następnie na ręce Pavola Stano i arbiter natychmiast wskazał na 11. metr. Można się kłócić, czy nie była to zbyt pochopna decyzja, ale sędzia twardo stawiał na swoim. Piłkarz Korony za protesty dostał jeszcze żółty kartonik. Do piłki podszedł Marco Paixao i strzelił wymarzoną 20. bramkę. WKS dowiózł wynik do końca pierwszej połowy i trzeba powiedzieć, że była to lepsza połowa w wykonaniu piłkarzy z Wrocławia, którzy prowadzili grę i strzelili wszystkie trzy bramki.
W drugiej części meczu obraz gry na początku niezbyt się zmienił. Korona nadal zostawiała zbyt dużo miejsca dla gości, którzy potrafili to wykorzystać tworząc sobie kolejne sytuacje. Wynik takiego stanu rzeczy nietrudno było przewidzieć. Po kolejnych 10 minutach Śląsk prowadził już 3:1, a swojego gola dołożył Dudu Paraiba, który grając wcześniej klepkę z Milą, uderzył świetnie zza pola karnego.
Nawet to nie zdołało pobudzić gospodarzy do lepszej gry. Śląsk kontrolował przebieg meczu. Dopiero na 20 minut przed końcem meczu zaatakowała Korona. Wtedy jednak Wojciech Pawłowski pokazał, że warto było na niego postawić. Najpierw wyciągnął potężny strzał Golańskiego z bliska, a chwilę później uderzenie Kiełba idące w okno. Jakby tego było mało, wybronił kolejny strzał Golańskiego z rzutu wolnego.
Przez te ataki gra stała się bardziej otwarta, na czym skorzystał Śląsk Wrocław i zdecydowanie dobił rywala w końcówce. Najpierw w 83. minucie bramkę na 1:4 zdobył Sebastian Mila, po podaniu Flavio, a w 89. minucie Marco Paixao skompletował hat-tricka, strzałem w okienko. Śląsk wygrał 5:1 i Korona była na kolanach.
Śląsk Wrocław stracił dzisiaj jedyną bramkę w grupie spadkowej, ale stracił ją, kiedy między słupkami stał Wojciech Pawłowski. Minuty Kelemena bez wpuszczonego gola się więc nie wyzerowały. Uczciwie jednak przyznając, nikt nie był w stanie wrocławskiemu zespołowi strzelić bramki w grupie spadkowej. Mimo słabej rundy zasadniczej, wrocławianie zostawiają swoich kibiców z ogromnymi apetytami na przyszły sezon.