Śląsk pokonał Lecha w hicie kolejki. Bez Soboty też można wygrywać
W najciekawszym spotkaniu siódmej kolejki Ekstraklasy Śląsk Wrocław pokonał 2:0 Lecha Poznań. Bramki zdobyli zastępujący Waldemara Sobotę na lewym skrzydle Tomasz Hołota oraz Marco Paixao. Okazuje się, że bez sprzedanego do Clubu Brugge skrzydłowego wrocławianie też potrafią wygrywać, ale zdobycie trzech punktów w tym meczu bardzo ułatwili im obrońcy Lecha.
W pierwszych minutach kilka niezłych kombinacyjnych akcji zaprezentowali poznaniacy. Podopieczni Mariusza Rumaka odważnie ruszyli na rywala, wzięli na siebie ciężar prowadzenia gry i chwilami ich akcje wyglądały naprawdę obiecująco. Próbowali wymieniać podania z pierwszej piłki, odważnie poczynali sobie na połowie rywala, ale zazwyczaj brakowało ostatniego zagrania. Tak było chociażby podczas jednej z pierwszych akcji poznaniaków, gdy wymiana piłki w tercecie ofensywnych pomocników Lecha zakończyła się nieudanym zagraniem Daylona Claasena.
Lech ruszył do ataku, ale to Śląsk miał w pierwszym kwadransie najlepszą bramkową sytuację. W dwunastej minucie po dośrodkowaniu Sebastiana Mili z rzutu wolnego mocno zakotłowało się w polu karnym poznaniaków, a Hubert Wołąkiewicz w ostatniej chwili zdążył zdjąć piłkę z nogi Dalibora Stevanovicia. Chwilę po tym piłka ponownie wróciła w okolice bramki Krzysztofa Kotorowskiego, tym razem niecelnie główkował środkowy obrońca wrocławian Adam Kokoszka.
Ta sytuacja utemperowała nieco zapędy gości, to Śląsk przejął inicjatywę, o czym świadczyła chociażby statystyka posiadania piłki. Ale najlepszym udokumentowaniem była bramka, zdobyta przez podopiecznych Stanislava Levego w 23. minucie meczu. Bramka, która padła po widowiskowej akcji gospodarzy, ale również serii błędów linii defensywnej zespołu „Kolejorza”. Na lewej stronie boiska Dudu ograł jak juniora Tomasza Kędziorę, dośrodkował w pole karne, a tam z kryciem nie zdążył Luis Henriquez, w związku z czym Tomasz Hołota spokojnie wyskoczył w górę i głową wpakował piłkę do siatki. Nominalny defensywny pomocnik w tym spotkaniu miał trudne zadanie, polegające na zastąpieniu na lewym skrzydle Waldemara Soboty. W tej sytuacji spisał się świetnie, idealnie wyczuł moment wejścia w pole karne rywala i otrzymał nagrodę w postaci bramki.
Lech próbował odpowiedzieć, ale w przeciwieństwie do pierwszych minut, tym razem jego akcje były czytelne i dość niemrawe. Tuż po straconej bramce ofensywny rajd przeprowadził Hamalainen, próbując dośrodkować obijał piłkę o nogi obrońców Śląska, ale w końcu udało mu się posłać ją pod nogi Ślusarskiego. Szybszy od napastnika Lecha był jednak jeden z obrońców wrocławian, który wybił piłkę na rzut rożny.
Cztery minuty później po raz kolejny dał o sobie znać duet Hamalainen – Ślusarski. Fin dobrze dostrzegł wychodzącego na pozycję napastnika, ale ten nie zdołał się zabrać z piłką i zanim ją opanował, miał już na swoich barkach cały oddział wrocławskiego wojska. Później jednak akcje podbramkowe zeszły na dalszy plan, a w ruch poszły buty i łokcie. Wszystko zaczęło się od tego, jak Sebino Plaku do spółki z Dudu poturbowali Łukasza Trałkę, co bardzo nie spodobało się zawodnikom poznańskiego zespołu. W rewanżu podczas pojedynku główkowego Kędziory z Dudu mocno pracowały ręce młodego poznaniaka, co spowodowało ostre spięcie na boisku. Sędzia Marcin Borski pokazał kilka żółtych kartek, ale wydaje się, że chwilami nie panował nad emocjami na boisku.
Nad nerwami nie zapanowali głównie poznaniacy, którzy przecież przegrywali 0:1 i musieli odrabiać straty. W niczym jednak nie przypominali zespołu z pierwszych dziesięciu minut, Śląsk natomiast szybko opanował emocje i podwyższył prowadzenie. Po raz kolejny zawalili defensorzy Lecha – Kędziora stracił piłkę w środku pola na rzecz Sebastiana Mili, ten zagrał do Plaku, a Albańczyk z kolei obsłużył podaniem Marco Paixao. Ten nic nie robił sobie z próbującego mu przeszkadzać Manuela Arboledy i z szesnastu metrów skierował piłkę między nogami Kolumbijczyka wprost w dolny róg bramki Krzysztofa Kotorowskiego. Doświadczony golkiper rzucił się i próbował ratować sytuację, ale nie zdążył.
Drugą połowę poznaniacy rozpoczęli jeszcze lepiej niż pierwszą. Widać w szatni musiały paść mocne słowa, bo gracze Lecha wyszli z niej mocno napompowani i w ciągu pierwszych pięciu minut gry stworzyli sobie aż cztery sytuacje bramkowe. Na początku po stracie Przemysława Kaźmierczaka strzelał Hamalainen, ale piłkę złapał Rafał Gikiewicz. Golkiper Śląska dużo trudniej miał chwilę później, gdy próbował lobować go Gergo Lovrencsics – zdołał jednak wybić piłkę na rzut rożny. Stały fragment gry również przyniósł zagrożenie pod bramką wrocławian, ale podobnie, jak poprzednie akcje nie dał efektu bramkowego. I na koniec bardzo dobrą piłkę otrzymał Ślusarski, tyle że zamiast skierować ją do siatki, machnął nogą w powietrzu, podczas gdy futbolówka kozłowała obok. No cóż, takie błędy napastnikowi Lecha czasem się zdarzają.
Mijały kolejne minuty, a akcje gości nie traciły impetu. W dwóch następnych dał o sobie znać Claasen – za każdym razem posyłał jednak piłkę tuż obok słupka bramki Gikiewicza. W 59. minucie Ślusarski bardzo dobrym prostopadłym podaniem obsłużył Hamalainena, Śląsk jednak uratował przytomnie interweniujący Adam Kokoszka. Wrocławianie pierwszą groźną okazję po przerwie mieli w 62. minucie – mocny strzał Plaku z dystansu obronił Kotorowski. W 72. minucie blisko ponownie był „Kolejorz” – w sytuacji sam na sam Ślusarski posłał piłkę w trybuny.
Śląsk odniósł drugie zwycięstwo w sezonie, które pozwoliło mu wyprzedzić Lecha w ligowej tabeli. Z kolei dla poznaniaków była to druga porażka – a dokładniej drugi wyjazdowy przegrany mecz z rzędu. Drużyna, która świetnie radziła sobie na obcych stadionach w ubiegłym sezonie, w tych rozgrywkach w czterech meczach ugrała zaledwie dwa punkty. W dużej mierze ze względu na fatalną postawę defensywy, której w każdym meczu zdarzają się rażące błędy. To nie jest monolit, jaki oglądaliśmy w poprzednich rozgrywkach.