Śląsk kolejną "piątką" od Hannoveru zakończył swoją wakacyjną przygodę w pucharach
Śląsk nie ma litości dla swoich kibiców. Podopieczni Oresta Lenczyka przegrali 5-ty mecz z rzędu w europejskich pucharach w tym sezonie. Tym razem Hannover pokonał mistrza Polski 5:1. Dwa gwoździe do trumny wrocławian wbił także Artur Sobiech.
Zobacz więcej zdjęć ze spotkania Hannover 96 - Śląsk Wrocław!
Ostatnie tygodnie we wrocławskim klubie, to prawdziwy rollercoaster. Najpierw klęska w Eliminacjach do Ligi Mistrzów ze słabym Helsinborgiem, później chwila radości po zdobyciu Superpucharu i kilka dni potem prawdziwe trzęsienie ziemi po porażce z Widzewem w Łodzi i laniu u siebie z Hannoverem. Po tych dwóch ostatnich spotkaniach, do włodarzy klubu wreszcie dotarło, że między trenerem Lenczykiem i piłkarzami nie ma chemii, a nestor polskiej trenerki dodatkowo osłabia zespół swoimi kontrowersyjnymi decyzjami personalnymi i taktycznymi. Jak zwykle w takim przypadku, do akcji wkroczył prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, znany ze swojej sympatii do Lenczyka i vice versa. Tym razem na dywanik został wezwany trener. Co usłyszał? Ciężko powiedzieć, ale rozmowa pociągnęła za sobą zdumiewające zmiany w zachowaniu i decyzjach trenera.
Lenczyk na konferencjach prasowych przestał krytykować zarząd, a jakby tego było mało przywrócił do drużyny Cristiana Diaza, o którym zdążył już powiedzieć, że nigdy u niego już nie zagra. Ale to nie koniec niespodzianek. Znany ze swojego przywiązania do parkowania autobusu na własnym polu karnym Lenczyk, zaskoczył po raz kolejny wyjściowym składem. Na murawę desygnował najbardziej ofensywny skład na jaki stać Śląsk. Nie dość, że pojawili się obaj najlepsi skrzydłowi (Patejuk i Sobota) oraz szybki, dobry technicznie napastnik (Diaz), to jeszcze na bokach obrony Lenczyk wystawił duet obrońców grających do przodu (Socha i Spahić).
Pierwsze minuty spotkania w Hanowerze nie wyglądały dobrze. Niby Śląsk starał się rozgrywać atak pozycyjny, ale to Niemcy stworzyli trzy groźne sytuacje. W 10. minucie wrocławianie pokazali swoje firmowe zagranie. Mila dośrodkował z rzutu rożnego, Kaźmierczak potężnie uderzył głową i piłka trafiła w okienko Zielera. Bramka bliźniaczo podobna do trzeciej bramki WKS zdobytej tydzień wcześniej na Stadionie Miejskim.
Stracony gol jakoś specjalnie nie podziałał na gospodarzy. Wprawdzie w 16. minucie niegroźnie strzelał Stindl, ale w chwilę później w doskonałej sytuacji znalazł się Sobota. Zagadką pozostanie, dlaczego zdecydował się podawać, zamiast strzelać i zmarnował okazję na 2:0. Stare przysłowie mówi, że niewykorzystane sytuacje mszczą się i faktycznie w 20. minucie marzenia wrocławian prysły. Kelemen w przedziwny sposób zderzył się z Jodłowcem, wypluł przed siebie piłkę, do której dopadł Schlaudraff i gdy Niemiec składał się do strzału, został popchnięty przez Jodłowca. Czerwona kartka dla obrońcy i rzut karny dla gospodarzy. Skutecznym egzekutorem jedenastki okazał się Abdellaoue.
Remis podziałał usypiająco na obie drużyny. W Śląsku na stopera został przesunięty Kaźmierczak, przez co zrobiła się dziura w środkowej części boisko. Mimo to przez kwadrans niewiele się działo. W 35. minucie Hannover przeprowadził jednak zabójczą kontrę. Węgier Huszti ograł jak dziecko na 40. metrze Kowalczyka i popędził sam na sam z Kelemenem, po czym miękką podcinką przerzucił nad nim piłkę. Do końca pierwszej połowy znaczną przewagę mieli gospodarze. Z lepszych okazji dla Hannoveru na pewno warto wspomnieć o strzale Andreasena i ładnej paradzie Kelemena w 39. minucie. Warto zaznaczyć, że w tej sytuacji ponownie Kowalczyk dzielnie asystował zawodnikowi gospodarzy w oddaniu celnego strzału.
Na drugą połowę Śląsk wyszedł w nieco bardziej uporządkowanym składzie. Za niewidocznego Diaza wszedł Pawelec, skutkiem czego do pomocy wrócił Kaźmierczak. Pierwsze minuty po zmianie stron były zdecydowanie pod dyktando Niemców, chociaż wrocławianie w 51. minucie mieli niezłą okazję do oddania celnego strzału. Sobota z ostrego konta jednak przestrzelił. Mimo to zdecydowanie więcej sytuacji mieli gospodarze, a pudłowali m.in. Stindl i Abdellaoue. Wyręczył ich nie kto inny jak Artur Sobiech, któremu wystarczyło pięć minut na boisku, by wykończyć dośrodkowanie ze skrzydła Rauscha. W 68. minucie zrobiło się 3:1.
W 77. minucie Śląsk uratował Kelemen, broniąc kąśliwe uderzenie Husztiego. W 81. minucie ciekawym strzałem popisał się Sobiech. Piłka wylądowała na aucie. Trzy minuty później Sobiech dostał świetne podanie od Abdellaoue i spokojnie pokonał z 16 metrów Kelemena. W 87. minucie Stindl wypuścił prawym skrzydłem Japończyka Sakai, który idealnie dośrodkował na głowę Husztiego. 1:5.
Wrocławianie zapowiadali godne pożegnanie się z pucharami, a tymczasem zanotowali kolejną klęskę. Sił i ambicji wystarczyło zaledwie na 20 minut. Można wprawdzie gdybać, co by było, gdyby Sobota wykorzystał okazję na 2:0, ale wydaje się, że przy takim wyniku, Niemcy wrzuciliby kolejny bieg i dopadli Śląsk. Między obydwoma zespołami istnieje bowiem przepaść: techniczna, taktyczna i fizyczna. Prawda jest taka, że zespół Śląska jest kompletnie rozbity i trzeba go budować od nowa.