„Selekcjonerskie spojrzenie”. Paweł Janas: Z szacunkiem do legendy. Trener „Kici” to jest od zawsze mega gość
Teraz jestem spokojny, okres młodzieńczy mam już dawno za sobą, ale siedząc na ławce – trudno mi było opanować emocje. Próbowałem je studzić, oczywiście do momentu, kiedy nie było to zabronione, paląc… papierosy. Paliłem dużo w trakcie meczu, i jak chciałem coś krzyknąć zawodnikom, to odkładałem na ławkę. Kiedy wracałem, fajka była już jednak zgaszona, bo zwykle obok siedział Lucjan Brychczy, któremu dym przeszkadzał. Musiałem więc odpalać następnego...
Z „Kicim”, żywą legendą Legii – ba, legendą całego polskiego futbolu – sporo przeżyłem. Najpierw byłem jego zawodnikiem, potem asystentem, a potem on był moim. Tak się życie poukładało... To jest od zawsze mega kulturalny i porządny gość. Nabrałem do niego takiego szacunku – nie tylko ze względu na dokonania z kariery, ale i sposób bycia – że nigdy nie odważyłem się powiedzieć po imieniu. Proponował mi to kilka razy, gościł wraz z żoną u mnie w domu, a ja u niego, ale zdobyłem się jedynie na skrócenie zwrotu „panie trenerze”, do „trenerze”.
Kiedyś kasa w futbolu była znaczenie mniejsza, więc nawet jako pierwszemu trenerowi na zgrupowaniach zdarzało mi się z „Kicim” dzielić pokój. I to także były niepowtarzalne momenty, bo Brychczy miał zwyczaj porannego słuchania radia; z „Sygnałów dnia” przerzucał się na „Lato z radiem”. Robił tak od zawsze, więc trudno, aby przy mnie zmienił przyzwyczajenia. Od 6 rano byłem więc na bieżąco ze wszystkimi wiadomościami, które utrwalałem co godzinę. Z obozu wracałem więc napakowany informacjami.
Musiałem jednak pamiętać, żeby nie za bardzo oddać się słuchaniu radia, bo jeśli nie zdążyłem przed współlokatorem zrobić porannej toalety, miałem jak w banku, że… spóźnię się na śniadanie. Bo trener przykładał do porannej higieny ogromną wagę i gdy już wszedł do łazienki – nie mógł z niej wyjść. A mnie do wyboru pozostało albo ochlapanie się „po łebkach”, albo spóźnienie się na posiłek. Zatem – musiałem być dobrze zorganizowany o poranku i wsłuchiwać się nie tylko w radioodbiornik, ale i w rytm dnia trenera Lucjana.
Piłkarzem, jak już wspomniałem, był genialnym. A jako asystent – mający ogromny autorytet w zespole – był bardzo uczynny. Byłem fair, traktowałem go z szacunkiem, więc w rewanżu zaproponował, że przyniesie zapiski z treningów Jaroslava Vejvody, który zbudował wielką Legię w latach 60-tych. I nawet wskazał, które zajęcia nie przedawniły się, i jakie zdadzą egzamin o danej porze roku. Ja robiłem to samo – w tym sensie, że zapisywałem wszystkie treningi, które odbywałem pod kierunkiem Guya Rouxa w Auxerre. Takie były czasy, nie jeździło się na staże, nie było kursokonferencji. Trzeba było zadbać o notatki, kiedy była taka możliwość...
Swoją drogą, jeśli ktoś potraktował „Kiciego” jak przełożony, bez należnego szacunku, co uczynił jeden z moich poprzedników - to trener Lucjan zamykał się i nie współpracował z takim zaangażowaniem jak ze mną. Nigdy się nie wywyższał, ale znał swoją wartość. I był przyzwyczajony do dobrych manier u młodszych współpracowników, nawet jeśli to on im asystował...
W 2024 życzę przede wszystkim zdrowia! Wszystkim, a legendom w szczególności.