Sebastian Mila dla Ekstraklasa.net: Nic nas nie usprawiedliwia (cz. 1)
Śląsk Wrocław jest największym rozczarowaniem pierwszej części obecnego sezonu T-Mobile Ekstraklasy. Wrocławianie zajmują dopiero 13. miejsce w tabeli, a przed sezonem stawiani byli w gronie faworytów do mistrzowskiego tytułu. Porozmawialiśmy z Sebastianem Milą, kapitanem drużyny. Miejscem spotkania była koszalińska restauracja "Cassino", której jest właścicielem. W pierwszej części wywiadu Mila opowiedział nam o zawirowaniach w swojej karierze, a także o celach Śląska na drugą część sezonu.
Jakie były pańskie początki w piłce? Podobno w pewnym momencie przerwał Pan karierę ze względu na kłopoty w nauce.
Rzeczywiście tak było. To był przykaz od rodziców. Nauka nie szła tak jak rodzice by chcieli, więc jak wracali z wywiadówek to nie byli zadowoleni z ocen. Mówili, że jak ich nie poprawię to nie będę mógł chodzić na treningi. Ja wtedy byłem jeszcze młodym chłopcem i tak się stało, że po kolejnej wywiadówce oceny wcale nie były lepsze. Do momentu kiedy nie poprawiłem stopni rodzice zabraniali mi chodzić na treningi. Na szczęście na następnej wywiadówce oceny były znacznie lepsze, więc dostałem zgodę rodziców na powrót do treningów. Moja przerwa od piłki trwała około miesiąca.
Do piłki zachęcił Pana tata, tak?
Tak, tata również grał w piłkę na wysokim poziomie i to on przyprowadził mnie na pierwszy trening Bałtyku Koszalin, gdzie był trenerem. Jestem mu niezmiernie wdzięczny za to, że zaszczepił we mnie miłość do tej najpiękniejszej dyscypliny świata. Poświęcał mi bardzo dużo czasu, zarówno jako ojciec i jako trener. Oczywiście bycie synem trenera nie było łatwe, bo zawsze więcej ode mnie oczekiwał, zawsze jak coś było źle, to była to moja wina. Jak były jakieś sprzeczki z chłopakami z zespołu to nieważne o co poszło, zawsze wina leżała po mojej stronie. Gdy trzeba było pościągać siatki z bramek, to oczywiście musiałem robić to ja.
To teraz może pytanie, które zainteresuje mieszkańców Koszalina: Gwardia czy Bałtyk?
Haha, trudne pytanie. W Gwardii byłem może ze dwa, trzy razy na treningu. Bałtyk i Gwardia to są dwa kluby z mojego miasta, więc darzę je szacunkiem. W Bałtyku jednak się wychowałem, więc ten klub jest mi trochę bliższy. Dla mnie Koszalin jest jednym wielkim klubem i dlatego kibicuję zarówno Bałtykowi jak i Gwardii.
Pan przeniósł się z Koszalina do Gdańska w wieku zaledwie 15 lat. Trudno było się rozstać z rodziną?
Tak, to był dla mnie rzeczywiście trudny moment. Powiem ci szczerze, że jak wyjechałem z Koszalina, to pierwsze miesiące były bardzo trudne, byłem skazany wyłącznie na siebie. W pewnym momencie powiedziałem rodzicom, że to bez sensu, że chcę wrócić. Oni po jakimś czasie powiedzieli „dobrze, jak chcesz wrócić to nie ma problemu”. Wtedy właśnie mi się coś zapaliło i pomyślałem „nie, dobra, to jeszcze spróbuję!”. I tak już spróbowałem, że nie wróciłem do Koszalina i zostałem w Gdańsku.
W starych wywiadach mówił Pan, że większą część zarobionych pieniędzy przekazuje Pan rodzicom. Dziś jest Pan 31-letnim, żonatym facetem. Nadal tak pozostało?
Tak, nadal tak zostało, ale muszę wytłumaczyć na czym dokładnie to polega. Wszyscy się dziwią jak to możliwe, mówią „jesteś dojrzałym facetem, a nie umiesz zarządzać swoimi pieniędzmi?”. Staram się każdemu wytłumaczyć, ze z mojej perspektywy to wygląda nieco inaczej. Każdy piłkarz w coś inwestuje pieniądze. Jedni dają finansistom, inni menedżerom, a ja daję moim rodzicom, bo im najbardziej ufam i wiem, że nigdy by mnie nie oszukali i nie zrobili nic przeciwko mnie. To polega tylko i wyłącznie na tym. Moim finansistą jest moja rodzina.
Kiedyś Pan wspominał, że zamierza otworzyć fundację. Dzisiaj spotykamy się w pańskiej restauracji – zrezygnował Pan z fundacji czy po prostu czeka ona na swoją kolej?
Myślę, że to wszystko przyjdzie w swoim czasie. To jest poważna sprawa, trzeba do tego dojrzeć. Po karierze będę miał dużo czasu, żeby się na tym skoncentrować, teraz po prostu nie mam wystarczającej wiedzy na ten temat.
Był Pan uznawany za jednego z najbardziej obiecujących polskich piłkarzy, wróżono Panu wielką zagraniczną karierę. Dzisiaj ma Pan 31 lat, patrząc na tabelę, to gra Pan w trzynastym zespole słabej polskiej ligi, nie gra Pan w reprezentacji, która też nie stoi na najwyższym poziomie. Które wydarzenie zadecydowało o tym, że pańska kariera zamiast przyspieszyć to nieco zahamowała? Wyjazd do Austrii?
Odpowiem po kolei na każdą część twojego pytania. Jeśli chodzi o Śląsk Wrocław, to jest jedna z najlepszych obecnie drużyn w Polsce. To, że dziś jesteśmy dopiero na 13. miejscu tylko pokazuje, jak futbol może być nieprzewidywalny. Na pewno nie możemy drużyny, która trzy lata pod rząd grała w europejskich pucharach, traktować jako trzynastą. Jeżeli chodzi o polską ekstraklasę, to rzeczywiście jest ona słaba.
Nawet jeżeli traktować was jako czołową drużynę, to nadal nie jest to szczyt marzeń, wróżono Panu karierę w mocnym zagranicznym klubie…
Nie no, oczywiście że nie jest to szczyt marzeń. Myślę, że każdy z młodych piłkarzy, którzy zaczynają trenować, chciałby grać w jak najlepszym zespole. Czasami jednak życie jest tak skonstruowane, że nie zawsze jest nam to dane. Tak samo jest w moim przypadku. Zabrakło mi na pewno trochę szczęścia, trochę też umiejętności. Ja oczywiście chciałem grać w Barcelonie i to był mój plan na przyszłość. Gram jednak w klubie, w którym jestem szczęśliwy, grałem w klubach, w których się wiele nauczyłem, przeżyłem wiele fajnych chwil. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i tyle. Nie jestem zadowolony z całej swojej kariery, ale czerpię z niej jak najwięcej i staram się nie narzekać.
Czyli tak po kilku latach może Pan powiedzieć, że wyjazd do Austrii był błędem czy nie?
Hm, wiesz co. Sam pomysł wyjazdu był niezły, bo trafiłem do profesjonalnego, fajnego klubu w dużym mieście. Jedyna rzecz, o której wtedy nie pomyślałem to był fakt, że muszę grać. Niestety nie grałem – a nie obwiniam za to żadnego trenera, bo taki jest futbol i kogokolwiek mógłbym obwinić to tylko i wyłącznie siebie – więc tak się potoczyła moja kariera za granicą. Myślałem, że z tego klubu odejdę do jeszcze lepszego, ale tak się nie stało.
No właśnie, kiedy przechodził Pan do Austrii Wiedeń, to były również propozycje z silniejszych drużyn. Co przesądziło o wyborze tego klubu?
Poszedłem tam, żeby grać w pierwszym składzie. Plan był obiecujący, ale z wykonaniem było niestety trochę gorzej. Życie to zweryfikowało, bo tak jak mówiłem, zabrakło szczęścia i umiejętności.
Gdy w 2008 roku przychodził Pan do Śląska, to ten klub był beniaminkiem ekstraklasy. Czy spodziewał się Pan, że już cztery lata później będziecie mistrzami Polski?
Nie, powiem ci szczerze, że absolutnie się nie spodziewałem. Ja lubię trudne wyzwania, nie boję się zmieniać miejsc, podejmować trudnych decyzji. To też jest jakiś mój atut. Rzeczywiście przyjście do Wrocławia to nie była łatwa decyzja, był to beniaminek, nie znałem chłopaków z drużyny. Gdy jednak poszedłem na pierwsze treningi, to zobaczyłem że jest tam paru piłkarzy, którzy będą reprezentować nasz kraj. Okazało się, że miałem rację, bo wyskoczył Gancarczyk, później Ostrowski. Mieliśmy naprawdę sporo fajnych zawodników i to spowodowało, że zaszliśmy tak wysoko. Przeprowadzka do Wrocławia to była najbardziej trafna decyzja, jaką mogłem podjąć. Spędziłem tam wspaniałe chwile i mimo naszych obecnych problemów finansowych i miejsca w tabeli głęboko wierzę w ten klub. Wierzę w magię Wrocławia i mam nadzieję, że na koniec sezonu zajmiemy wysoką pozycję.
Zajmujecie 13. pozycję w tabeli. O co właściwie będziecie walczyć w drugiej części sezonu? Celem nadal jest mistrzostwo czy może tylko miejsce w czołowej ósemce?
Powiem ci szczerze. Ja jako piłkarz mam zawsze jeden cel i ten cel się nigdy u mnie nie zmienił. Dla mnie jest to mistrzostwo Polski, tytuł najlepszego asystenta ligi i gra w reprezentacji. Będę robił wszystko, żeby tak się stało. Czasem jednak jest tak, że dostajesz obuchem w głowę i te wyniki nie są takie jakich byś chciał. Nadal jednak walczymy o mistrzostwo.
Czyli nie jest tak, że po tej słabej rundzie zarząd zweryfikował cele na ten sezon?
My nie mieliśmy postawionego żadnego celu przez klub. Tak samo było dwa, trzy lata temu. Teraz mamy duże problemy w Śląsku, były pewne zaległości finansowe. Te problemy również wpływają na postawę drużyny, nie mogę temu zaprzeczyć. To oczywiście nie jest główna przyczyna naszej słabej gry, bo nic nie usprawiedliwia naszej fatalnej końcówki i niektórych meczów przegranych na własne życzenie. Nie zdobywaliśmy tylu punktów ile byśmy sobie życzyli i możemy być sami sobie winni, nie chcemy szukać usprawiedliwień. Bierzemy to na siebie i absolutnie nie wolno nam uciekać od odpowiedzialności.
część druga wkrótce...
W Koszalinie rozmawiał Jan Jaźwiński / Ekstraklasa.net