Sebastian Mila dla Ekstraklasa.net: Byłem już jedną nogą w Lechii (cz.2)
Śląsk Wrocław jest największym rozczarowaniem obecnego sezonu T-Mobile Ekstraklasy. Wrocławianie zajmują dopiero 13. miejsce w tabeli, a przed sezonem stawiani byli w gronie faworytów do mistrzowskiego tytułu. Porozmawialiśmy z Sebastianem Milą, kapitanem drużyny. Miejscem spotkania była koszalińska restauracja "Cassino", której jest właścicielem. W drugiej części wywiadu Mila opowiedział nam o sporze Patrika Mraza z Łukaszem Gikiewiczem, ulubionym hobby, a także kiedy wreszcie wystąpi w barwach Lechii Gdańsk.
fot. Piotr Jarmułowicz
W zeszłym sezonie został Pan uznany za najlepszego pomocnika ligi, w tym jest Pan głównie umieszczany w zestawieniach największych rozczarowań ekstraklasy. Słowo „rozczarowanie” zostało tu celowo użyte, gdyż oczekiwania wobec Pana są ogromne, zarówno wśród kibiców Śląska jak i dziennikarzy. Czy ma Pan już receptę na lepszą dyspozycję?
W tym miejscu chciałbym dedykować tę nagrodę swoim rodzicom (śmiech). Ale teraz serio. Niestety takie jest życie, trzeba umieć radzić sobie również z takimi sytuacjami jak teraz. Ja zdaję sobie sprawę, że moja gra powinna zupełnie inaczej wyglądać i absolutnie biorę to całkowicie na siebie. Początek rundy był bardzo obiecujący, zagraliśmy dobre mecze w pucharach, przyzwoicie się czułem i dobrze mi się grało. Na swoje małe usprawiedliwienie – choć bardzo nie lubię tego robić – powiedzieć, że w tej rundzie miałem duże problemy zdrowotne. Nigdy nie borykałem się z tyloma problemami zdrowotnymi. Pod koniec rundy byłem po kontuzji kolana i bardzo ciężko mi się grało. Przez cały czas borykałem się również z bolącą piętą, więc to dodatkowo utrudniało mi pracę. Później miałem jakieś przeziębienia i inne drobne urazy. Miałem duży dyskomfort, co nie oznacza że nie powinienem grać lepiej. Absolutnie nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że mówię, że gdyby nie kontuzja to grałbym super. Nie chcę się wybielać, absolutnie mnie to nie interesuje. Jak jest dobrze to bardzo się cieszę, ale jak jest źle to nie obwiniam nikogo innego i wszystko biorę na siebie. To ja jestem tym reżyserem i to ode mnie zależy moja gra.
Często pojawia się Pan w Gdańsku? Ciągnie Pana do tego miejsca?
Oczywiście, że tak. Jestem tam raz na miesiąc, raz na dwa miesiące. Czasami przy dobrym układzie terminarza przyjeżdżam również na mecze ligowe Lechii. Lubię te miasto, mam tam dużo przyjaciół. Bardzo szanuję kibiców Lechii, którzy zawsze ciepło mnie witają i wspierają. Zawsze czuję się wyjątkowo w tych momentach, nawet teraz kiedy o tym mówię to mam dreszcze na plecach. Jak to mówią, najbardziej wspomina się pierwsze miłości, a taką właśnie była dla mnie Lechia. Na innych stadionach wiele mi się obrywa za to, że tak oficjalnie identyfikuję się z Lechią i Śląskiem. Takie jest życie, ja sprecyzowałem swój kierunek, swoją miłość piłkarską i mówię o tym oficjalnie bo absolutnie się tego nie wstydzę. Można nawet powiedzieć, że jestem z tego powodu dumny.
To teraz pytanie od wszystkich kibiców Lechii: kiedy w końcu zagra Pan na PGE Arenie jako piłkarz gospodarzy?
Powiem ci, że dosyć blisko było już teraz, kiedy kończył mi się kontrakt ze Śląskiem. Rzeczywiście byłem po jednej rozmowie, byłem u trenera Kaczmarka. Przyszedłem do niego po jednym z treningów na Traugutta, porozmawialiśmy sobie o przyszłości Lechii, o tym jak to wszystko będzie funkcjonowało w klubie. Tam również jest mój serdeczny przyjaciel Krzysztof Brede (asystent trenera Probierza – przyp. red.). On też namawiał mnie do przyjścia do Lechii, mówił „pamiętaj że jak przyjdziesz to jestem dla ciebie Pan Trener!”(śmiech). Bardzo bym chciał skończyć w Lechii, chciałbym tam być. Kontrakt mam ważny jeszcze 2,5 roku.
Czyli na pewno tyle czasu będą musieli na Pana czekać kibice biało-zielonych?
Nie podpuszczaj mnie (śmiech). Wiele razy miałem tak, że najpierw coś deklarowałem, a potem to nie wychodziło. Po tylu latach nauczyłem się, że będąc piłkarzem nie można czegoś deklarować, tym bardziej odnośnie przynależności klubowej. Ciężko więc jest mi teraz coś obiecać, ale mogę przekazać kibicom Lechii, że to że mam kontrakt ważny przez 2,5 roku to nie oznacza, że będę tam faktycznie tyle czasu. Możliwe, że odejdę już za kilka miesięcy, możliwe też że odejdę za na przykład 4 lata. Wszystko jest możliwe. My piłkarze jesteśmy tylko narzędziem do gry, nie zawsze wszystko może być tak jak to sobie zaplanujemy.
Teraz trochę luźniejsze pytanie: grywa Pan w gry piłkarskie na komputerze? FIFA, Football Manager?
Powiem ci, że jeżeli chodzi o Managera, to uwielbiam tę grę. W domu większość czasu poświęcam córce, ale gdy już jestem na zgrupowaniu i mamy trochę wolnego to od razu odpalam Football Managera. Niestety jeszcze nie nabyłem 14-stki, ale na razie dobrze mi się gra na 13-stce. Jak mam wolne i żona już śpi to nikt mi wtedy nie przeszkadza, siadam sobie, „jadę z tematem” i do późnych godzin (śmiech).
Ile godzin Pan tak potrafi bez przerwy?
Zdarzało mi się nawet po 6-7 godzin.
Jaki klub najczęściej Pan bierze?
Czasami biorę Śląsk. Jestem całkiem szybki w tej grze (śmiech). To jest fajne, że możesz kierować sobą. Ja się również nauczyłem na tym, że trener ma prawo kogoś posadzić na ławce kiedy tylko chce. Nawet jeżeli gościu dobrze gra, to jeśli go nie lubisz możesz go nawet przenieść do rezerw.
Można to uznać jako przygotowanie do przyszłej pracy jako menedżer/scout/trener? Kim chce Pan zostać po zakończeniu kariery?
Moim marzeniem jest być scoutem. Chciałbym jeździć po małych miejscowościach i wynajdować piłkarskie „perełki”. Powiem ci, że nawet kilka miesięcy temu dostałem taką propozycję od jednego z klubów.
Pański telefon do Oresta Lenczyka na antenie Orange Sport. Czyj to był pomysł?
Zrobiliśmy to razem z Jarkiem Fojutem. Jarek zna bardzo dobrze jednego z dziennikarzy który pracuje w Orange Sport i on miał nam załatwić to żebyśmy się dodzwonili. Zamierzone to było w ten sposób, że miałem zadzwonić i przedstawić się jako kibic. Wyszło inaczej, bo dziennikarz powiedział na antenie że dzwoni Sebastian Mila. Było bardzo sympatycznie, trener Lenczyk to bardzo specyficzny szkoleniowiec. Mam z nim zresztą wiele ciekawych wspomnień.
Pozytywnych czy negatywnych? Wiele się o nim mówi, że nie zawsze potrafi utrzymać najlepsze kontakty z piłkarzami.
Chyba bardziej pozytywnych. Powiem ci tylko tyle, to był dla mnie trudny okres jako kapitana drużyny i jako członka drużyny. Bo rzeczywiście z trenerem czasami mieliśmy różny pogląd na różne sprawy. To nie było łatwe. Trener Lenczyk jest bardzo doświadczonym szkoleniowcem. Teraz wspominam ten okres z uśmiechem. Wiele mu zawdzięczam, to z nim zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Spełniły się moje dziecięce marzenia. To niesamowite uczucie wygrać ligę takim klubem jak Śląsk. Przecież o wiele łatwiej jest o co w Legii czy Lechu. Fajnie jest wywindować klub na sam szczyt.
Czyli teraz następna w kolejce do tego jest Lechia?
Coś w tym jest.
Sprawa sporu Patrika Mraza z Łukaszem Gikiewiczem. W mediach przedstawiono to w ten sposób, że Pan stanął po stronie Słowaka i potępił „donosicielstwo” Gikiewicza. Jak było naprawdę?
Powiem tak: nie byłem wtedy na treningu kiedy to się stało. To była grupa wyrównawcza, ci piłkarze którzy akurat nie grali w poprzednim meczu. Było zajście, które później wypłynęło w gazetach.
Czyli to jest w stu procentach prawda co tam się działo, tak?
Ja tego nie wiem czy rzeczywiście wszystko było tak jak to przedstawiły media. Natomiast jako kapitan absolutnie nie akceptuję i nigdy nie będę akceptował, żeby takie sprawy – obojętnie czy oni się pobili o dziewczynę, o pieniądze, o alkohol czy o jakiekolwiek inne rzeczy – wychodziły w mediach. Moja opinia i moje stanowisko kończy się na tym, że wszystkie sprawy mają być rozwiązywane wśród drużyny, w szatni.
Mówiło się o tym, że Pan zajął stanowisko w kwestii tego, że Gikiewicz doniósł trenerom na Mraza.
Ja nie akceptuję takich rzeczy.
Czyli w szatni nie ma absolutnie miejsca dla „kapusiów”?
To ma być załatwiane między sobą. Jesteśmy dorośli i potrafimy zrobić to w inny sposób niż powiedzenie trenerowi czy prezesowi o zajściu. Nie akceptuję również bicia się.
Jako kapitan wziął ich Pan na rozmowę wychowawczą?
Rozmawiałem z jednym i drugim, moim celem było załagodzenie tego konfliktu. Nie było to łatwe, bo opinia większości drużyny była stanowcza i zdecydowana. Mimo tego starałem się wytłumaczyć, że futbol polega na tym, że jest to sport drużynowy i wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Wszystkie te niuanse, jeżeli ktoś ma lepszy kontrakt, ładniejszą dziewczynę, czy ładniejszy kolor spodni, to niech to sobie zostawiają w domu. Tutaj nie wszyscy muszą się lubić, ale muszą się szanować.
Myśli Pan jeszcze o powołaniu do reprezentacji czy jest to już temat zamknięty?
Oczywiście, że myślę. Jeżeli zdrowie na to pozwoli to będę walczył o powołanie.
W którymś z wywiadów jasno Pan zadeklarował, że jest hazardzistą. Czy to aby na pewno bezpieczna opcja dla piłkarza? Niektórzy stoczyli się przez to na samo dno.
Szczerze to powiedziałem to dla świętego spokoju, bo był taki okres kiedy wszyscy drążyli temat, że wszyscy co grają są źli i tak dalej. Ja uważam tak: jesteś głupi, to wydaj te pieniądze które ciężko zarobiłeś. Sam jesteś kowalem swojego losu, jeżeli chcesz zostać dziadem bez dorobku życia to nim zostaniesz. Jeżeli natomiast masz łeb na karku to będziesz to robił z rozwagą. Każdy może sobie pójść do kasyna, jeżeli masz ochotę to to po prostu zrób. Gdy robisz to z umiarem to nie ma problemu. Jeżeli natomiast jesteś od tego uzależniony, to już jest źle. U mnie Krzysiu Ostrowski ma klinikę leczenia hazardzistów, więc jeżeli ktoś ma z tym problem to powinien przestać i udać się w takie miejsce.
Na sam koniec: najpiękniejsza chwila w karierze?
Dużo jest tych chwil. Gol z Manchesterem, mistrzostwo ze Śląskiem, wyjazd z reprezentacją na mundial w 2006 roku. Piękne to są chwile, jako piłkarz czuję się szczęśliwy.
Rozmawiał Jan Jaźwiński / Ekstraklasa.net