Ryszard Szewczyk: Do Lecha Poznań mam sentyment, ale będę kibicował Arce Gdynia [ROZMOWA]
Rozmowa z Ryszardem Szewczykiem, byłym piłkarzem Arki Gdynia i Lecha Poznań.
fot. Fot. Przemysław Świderski
Grał pan w Arce Gdynia i w Lechu Poznań, z obydwoma klubami zdobywając Puchar Polski, odpowiednio w 1979 i 1984 roku. Dla kogo 2 maja serce mocniej zabije?
Jestem wychowankiem Arki i całe życie mieszkałem w Gdyni, z przerwą na dwa lata gry w Poznaniu. Wybór jest więc dość prosty. Wychowywałem się kilometr od dawnego stadionu żółto-niebieskich przy ul. Ejsmonda. Na meczach Arki pojawiałem się, zanim poszedłem do szkoły podstawowej. W końcówce lat 60. rozpocząłem przygodę w tym klubie od trampkarza, a praktycznie dwa lata później grałem już w lidze. Szybko to poszło, to były piękne czasy. Moje serce 2 maja będzie więc za Arką.
Jednak do Lecha jakiś sentyment pewnie też pan musi odczuwać. Z tym klubem nie tylko sięgnął pan po Puchar Polski, ale też i po krajowe mistrzostwo.
Nie będę zaprzeczał. W Lechu spędziłem dwa wspaniałe lata. Już w pierwszym sezonie sięgnęliśmy po dublet. Są to chwile, które w karierze każdego piłkarza mocno zapadają w pamięć. Mam do Lecha mnóstwo sympatii, a w Poznaniu sporo przyjaciół i znajomych, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Będę kibicował Arce, ale jestem też w tej komfortowej sytuacji, że jeżeli ktoś zabierze żółto-niebieskim Puchar Polski, będzie to Lech. Ten fakt będzie mi najłatwiej zaakceptować.
Lech jest zdecydowanym faworytem wielkiego pojedynku na Stadionie Narodowym. W czym w ogóle można upatrywać szansy dla Arki?
Najważniejsze jest, aby zawodnicy z Gdyni uwierzyli, że mają szansę na zdobycie pucharu. Nie mogą tego meczu przegrać mentalnie, w głowach, jeszcze przed wyjściem na boisko. Muszą walczyć na całego. Trzeba też pamiętać, że to jest tylko jedno spotkanie, a piłka nożna jest nieprzewidywalna. W grę wchodzić może wiele czynników, jak kartki, kontuzje, czy nawet błędy sędziego. Wszystko jest możliwe, łącznie z dogrywką i rzutami karnymi, co rozgrzałoby do czerwoności publiczność zgromadzoną na Stadionie Narodowym. Pamiętajmy też, że Arka zremisowała jesienią bezbramkowo z Lechem, i to w Poznaniu. Kolejorz nie jest więc zespołem, który znajduje się poza zasięgiem gdynian. Co prawda na własnym stadionie Arka kilka tygodni temu wysoko przegrała, stało się to jednak po indywidualnych błędach zawodników. Mam nadzieję że w Warszawie, na neutralnym terenie, takie pomyłki się nie powtórzą. Arkowcy muszą gryźć trawę i wykorzystać swoje sytuacje, które na pewno się nadarzą.
Poznaniacy walczą nie tylko o puchar, lecz i mistrzostwo. Czekają ich bardzo trudne mecze w lidze przeciwko m.in. Legii Warszawa, Lechii Gdańsk, czy Jagiellonii Białystok. Ten fakt może podświadomie siedzieć w ich głowach? Jeśli na boisku pójdzie „na noże”, pana zdaniem lechici są skłonni lekko odpuścić, chcąc uniknąć np. kontuzji?
Nie ma takiej możliwości. Lech jest podrażniony, bo dwa ostatnie finały Pucharu Polski w 2016 i 2015 roku przegrał. Na dodatek z największym wrogiem, warszawską Legią. Podobnie było zresztą po rzutach karnych w 2011 roku. Udział Kolejorza w europejskich pucharach poprzez zdobycie mistrzostwa, czy wysokiego miejsca w lidze, nadal jest niepewny. Stawka w czołówce ekstraklasy jest bardzo wyrównana. Lech musi zagrać i zagra na Stadionie Narodowym na maksimum swoich możliwości. Zresztą odpuszczenia takiego meczu nie wybaczyliby poznaniakom fanatyczni kibice, których bardzo miło wspominam i szanuję, bo niezmiennie wspierają swój zespół.
Z kolei Arka szansę na awans do europejskich pucharów ma tylko 2 maja. Dla zawodników z Gdyni będzie to dodatkowy bodziec?
Jasne. Każdy piłkarz chce grać w europejskich pucharach. Może to zaowocować w przyszłości lepszym kontraktem, transferem. Takie mecze wspomina się też po latach.
Żaden z piłkarzy Arki nie grał jeszcze w takiej scenerii i przy tak licznej publiczności, jak to się zdarzy 2 maja. Może to podziałać na żółto-niebieskich mobilizująco, czy raczej będzie krępować im nogi?
Mam nadzieję, że Stadion Narodowy, wypełniony po brzegi, do ostatniego miejsca, będzie dla piłkarzy z Gdyni dodatkowym bodźcem. Liczę, że poczują atmosferę tego piłkarskiego święta. Zrozumieją, że taka szansa może już długo się nie powtórzyć, a żaden z nich nie odstawi nogi. Chciałbym, aby kilku zawodników w żółto-niebieskich koszulkach zagrało 2 maja mecz życia. Faworytem jest Lech, ale Arka nie stoi na straconej pozycji.
Za doskonałego psychologa, potrafiącego zmotywować zawodników, uchodzi też trener Leszek Ojrzyński. Czy może mieć to znaczenie przed finałem? Jak szkoleniowiec może nastawić zawodników do walki?
Nowy szkoleniowiec zawsze wyzwala dodatkową energię wśród zawodników. Tak jest i w przypadku Leszka Ojrzyńskiego. Arka nie ma słabego składu. Są w drużynie piłkarze, którzy potrafią grać w piłkę. Rolą trenera przed finałem będzie ich w tym przekonaniu utwierdzić.
Wcześniej zwolniony został Grzegorz Niciński. Pana zdaniem, jako wnikliwego obserwatora gry Arki, stało się to w odpowiednim momencie?
Coś się po ponad dwóch latach pracy Grzegorza Nicińskiego zacięło. Być może nastąpiło tzw. zmęczenie materiału. Jednak nie można zapominać, że wcześniej Grzegorz wykonał kawał dobrej roboty. Należałoby to docenić i mu podziękować, bowiem przejmował drużynę na krawędzi spadku do II ligi, a wprowadził ją do ekstraklasy i finału Pucharu Polski. Jeśli Arka w Warszawie powtórzy historyczny sukces z 1979 roku, będzie to także zasługa Grzegorza, którego dawniej wprowadzałem do drużyny seniorów.
Występował pan w Arce w ekstraklasie jako obrońca w wieku 17 lat, przez lata będąc najmłodszym debiutantem. Dziś młodzi zawodnicy z Gdyni na tej pozycji, jak Michał Marcjanik, czy Przemysław Stolc, przeżywają spore wahania formy. To normalne dla obrońców w takim wieku?
Stabilizacja na pewno nie jest cechą, która jest powszechna wśród młodych zawodników. Dołek formy u takich graczy może zdarzyć się częściej, niż u doświadczonych piłkarzy. Jeśli chodzi konkretnie o Michała Marcjanika, zarówno w pierwszej lidze, jak i po powrocie do ekstraklasy, miał on bardzo dobry okres gry, będąc jedną z kluczowych postaci drużyny. Teraz niestety zdarzają mu się błędy. Moim zdaniem jego problem leży w głowie, w psychice.
Kibice chcą nie tylko Pucharu Polski, ale nie wyobrażają sobie, aby Arka nie utrzymała się w lidze. Jak ocenia pan szanse na uniknięcie degradacji?
Arka powinna się utrzymać i mocno w to wierzę. Na pewno nie stoimy na straconej pozycji. W grupie spadkowej z każdym można powalczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet, jeśli się utrzymamy, to najlepsze lata dla naszego klubu w ostatnim dziesięcioleciu zostały przespane. Dekadę temu mieliśmy hojnego, możnego sponsora. Można było wtedy stworzyć wizję, strategię klubu na całe lata. Szansa ta została niestety zaprzepaszczona. Pojawili się ludzie z zewnątrz, którzy się nie sprawdzili. Dziś mamy już zupełnie inne realia. Nie jest mi zręcznie o tym mówić, bo o Arce powinienem wypowiadać się tylko dobrze, albo wcale. Jednak dziś nie widzę, aby nasz klub harmonijnie się rozwijał. Wiele działań prowadzonych jest doraźnie. Patrząc na drugi klub, który mam w sercu, Lecha, w Poznaniu wygląda to zupełnie inaczej. Widać jakąś spójną strategię. Mają akademię, wprowadzają wielu wychowanków. Przez ostatnie pięć lat w Lechu grało pewnie z połowę mniej zawodników, niż w Arce. W Gdyni jest zbyt duża niestabilność składu. Zbyt wielu zawodników traktuje Arkę nie jak przystań, lecz kolejny przystanek. Przyjeżdżają, trochę pograją i zmieniają barwy. Z drugiej strony tzw. krótka kołdra finansowa w Gdyni powoduje, że nie kontraktuje się dokładnie takich zawodników, których by się chciało i są oni potrzebni, lecz piłkarzy aktualnie dostępnych, na miarę możliwości klubowego budżetu. Skład często łatany jest doraźnie.
Jest pan obecnie nauczycielem w szkole. Jak wygląda emerytura piłkarza? Młodzi kibice rozpoznają jeszcze czasami byłego gracza Arki, pytają o pana karierę, proszą o autograf?
Nauczycielem wychowania fizycznego w Zespole Szkół Chłodniczych i Elektronicznych w Gdyni jestem już od ćwierćwiecza. Wcześniej częściej zdarzało się, że młodzi kibice mnie zagadywali, pytali o czasy gry w Arce. Nawet teraz to się zdarza. Generalnie jednak zainteresowanie piłką nożną, historią naszych wspaniałych sukcesów w tej dyscyplinie, wśród młodych ludzi spada. Kiedyś wszyscy tym się pasjonowali, grali na podwórku. Dziś niektórzy nie wiedzą nawet, kim był Włodzimierz Lubański.
TRZY WRZUTY. Podsumowanie wydarzeń sportowych na Pomorzu
dziennikbaltycki.pl
"