Kijowskie wspomnienia: 12 lat temu w meczu z Ukrainą narodziła się nowa jakość
Minęło sporo czasu. Dokładnie 12 i pół roku. We wrześniu 2000 roku reprezentacja Polski pod wodzą Jerzego Engela rozpoczęła eliminacje do mundialu w Korei i Japonii. To w Kijowie Polacy uczynili pierwszy krok do wielkiego sukcesu. To właśnie mecz z Ukrainą stworzył drużynę narodową, z której byliśmy dumni i która dała nam tak wiele radości. Jerzy Dudek, Tomasz Kłos, Piotr Świerczewski i wreszcie Emmanuel Olisadebe – to byli nasi bohaterowie.
fot. Polskapresse
Fornalik powinien namieszać. W jakim składzie na Ukrainę? [ANALIZA]
Spotkania wyjazdowe turnieju eliminacyjnego do azjatyckiego mundialu nie były transmitowane w otwartym kanale. Mecze z Ukrainą w Kijowie czy Norwegią w Oslo w Telewizji Polskiej były pokazywane z opóźnieniem. Starcie z Ukrainą na początek eliminacji można było obejrzeć na żywo w nieistniejącej już stacji Wizja Sport. Kto nie miał dekodera, a chciał być na bieżąco z wydarzeniami ze stadionu im. Walerego Łobanowskiego musiał włączyć radioodbiornik.
Nigdy wcześniej, ani nigdy później żadnego piłkarskiego spotkania nie odbierałem tak emocjonalnie (może oprócz meczu Norwegia – Polska z tych samych eliminacji). Relacja radiowa to zupełnie inny wymiar wrażeń, całkowicie inne przeżycia, kompletnie inna forma „przyswajani” piłkarskich wydarzeń. Krótko mówiąc – Tomasz Zimoch. Słuchałem relacji z Kijowa w totalnym amoku. I to już od trzeciej minuty spotkania. Dośrodkowanie z lewej strony boiska i „Oli” (który zaledwie kilka tygodnie wcześniej odebrał polski paszport) głową pakuje piłkę do siatki gospodarzy. Pan Tomek cieszył się z bramki Polaków jak z narodzin syna. Choć miałem wtedy tylko 13 lat, to sam poczułem się jakbym nagle miał potomka… W każdym razie było radośnie. Zimoch swoim głosem ogarniał całe mieszkanie. Efekt werbalny percepcji obserwowanych przez pana Tomka zdarzeń wchodzi głęboko głowę i serce kibica. Polacy prowadzili 1:0 i wtedy była to najpiękniejsza nowina w historii ludzkości.
Bramki polskiej drużyny strzegł wówczas występujący jeszcze w Feyenoordzie Rotterdam Jerzy Dudek. Kariera urodzonego w Rybniku piłkarza nabierała tempa, polskim bramkarzem zaczęły interesować się silne kluby z całej Europy. Rozgłos i uznanie dały Dudkowi przede wszystkim występy w kadrze. W Kijowie nasz bramkarz z Andrijem Szewczenką nie wygrał. Ukrainiec wyrównał wynik niedługo po bramce Olisadebe. Pięć lat później w finale Ligi Mistrzów w Stambule górą był już Dudek.
Ale wróćmy do deszczowego Kijowa. Było 1:1, ale Polacy, mimo fatalnych wyników w meczach towarzyskich (porażki z Hiszpanią, Francją i Holandią, remisy z Węgrami, Finlandią i Rumunią) nie odpuszczali. W 31. minucie Zimoch znów wykrzyczał nazwisko naszego „Czarnego Orła” i prowadziliśmy 2:1. Najpierw piłka skakała jednak po całym polu karnym Ukraińców, odbijała się od słupka, po kolei od każdego zawodnika jak kulka w pinballu – dla pana Tomka to był raj.
Graliśmy dobry mecz, dwukrotnie wychodziliśmy na prowadzenie, a Zimoch gadał, gadał i gadał. O wszystkim. O kontraście między skórą „Oliego”, a reprezentacyjną koszulką. O lisim instynkcie Szewczenki. O odcieniu garnituru Engela. Z kolei każda komentowana akcja boiskowa była jak wybijanie piłki, która już ponad połową obwodu przekroczyła linię bramkową. Ale trzeba przyznać, że raz tak stało się rzeczywiście.
W drugiej połowie, przy stanie 1:1, Tomasz Kłos po strzale Siergieja Rebrowa do pustej bramki popisał się interwencją, która wzbudziła podejrzenia, co do obowiązywania praw fizyki, braku obcych istot na Ziemi i zdolności przewidywania przyszłości. W tej jednej akcji były obrońca ŁKS-u Łódź przekroczył granice rzeczywistości, to było nie do opisania. Dla wszystkich oprócz Zimocha. Generalnie zawał gonił zawał, a kolejne minuty meczu „leciały” bardzo, bardzo wolno.
Zrobiło się spokojniej dopiero, kiedy świetne podanie Marka Koźmińskiego z lewej strony boiska dokładnie w polu karnym Ukraińców przyjął Radosław Kałużny. Pomocnik krakowskiej Wisły „wziął zamach” i umieścił futbolówkę przy prawym słupku bramki Wiaczesława Kernozenki. Polacy prowadzili 3:1. A mogli prowadzić jeszcze wyżej. Rzut karny wywalczył Olisadebe, ale z jedenastu metrów pomylił się Andrzej Juskowiak. Wierzgałem się przed radiem jak wyciągany z wanny karp, a Zimoch krzyczał, krzyczał, krzyczał…
Niedługo nastał jednak spokój i radość. Wszystko w moim sercu ucichło. Zimoch jednak ciągle piał z zachwytu. Polacy wygrali w Kijowie z Ukrainą 3:1. Cóż to był za wynik, cóż to była za wygrana, cóż to były za emocje. Cieszyłem się jak… dziecko.
Starcie w Kijowie dało początek wielkiej drużynie. Mecz z Ukrainą dał wiarę, że reprezentacja w końcu awansuje na mundial. Dał wiarę, że w naszym kraju może narodzić się autentyczna wartość piłkarska, zgrany kolektyw, grupa bohaterów, która da radość kibicom futbolu w Polsce. Mecz rewanżowy rozegrany na Stadionie Śląskim w Chorzowie był już spotkaniem o seler. Polacy mieli już awans w kieszeni. Zremisowaliśmy 1:1. Zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie, zrobiliśmy świetne wrażenie awansując do mundialu jako pierwszy zespół z Europy.
W piątek z Ukrainą gramy w eliminacjach do mistrzostw świata w Brazylii. Stadion Narodowy będzie zapewne pełny. Zainteresowanie jest bardzo duże. Może i tym razem wydarzy się coś wielkiego…
Czytaj również: