Renegocjacje kontraktów z piłkarzami mogą uratować budżet Wisły
Ani klub z ul. Reymonta, ani były prezes "Białej Gwiazdy" Bogdan Basałaj nie chcieli komentować doniesień "Gazety Krakowskiej" o problemach finansowych Wisły. Czy aktualny mistrz Polski mógł uniknąć tych kłopotów?
fot. Andrzej Banaś/Polskapresse
Czytaj również: Wisła Kraków jest na skraju przepaści. W kasie brakuje milionów
Argument, jaki Bogdan Basałaj mógłby wyciągnąć na swoją obronę, to sprawa stadionu. Przychodząc do Wisły, były już prezes miał bowiem obiecane, że klub będzie w szybkim tempie dysponował całym obiektem. Okazało się, że aby móc na to liczyć, musiał poczekać 1,5 roku. To z kolei sprawiło, że w sezonie, kiedy Wisła sięgała po mistrzostwo Polski, zamiast mieć kilkadziesiąt tysięcy kibiców na trybunach, przychodziło tylko 17 tysięcy na dwie otwarte trybuny, a jedynie na ostatnim meczu z Polonią Warszawa było 24 tysiące widzów, gdy w trybie ekspresowym udostępniono trybunę północną. Opóźnienia w oddaniu stadionu do użytku sprawiły również, że trzeba było czekać ze sprzedażą skyboksów.
Nie można ich było sprzedawać, gdy koniunktura na nie była duża przed eliminacjami Ligi Mistrzów. Gdy z awansu nic nie wyszło, spadła ona znacząco i tak jest do dzisiaj. Gdyby te wszystkie warunki zostały spełnione w terminie, problem finansowy nie byłby aż tak duży, co nie oznacza jednak, że nie byłoby go wcale.
Najważniejszym grzechem ludzi zarządzających Wisłą było bowiem odejście od niezwykle istotnej zasady, że nakłady na piłkarzy i ich zarobki nie mogą przekraczać 60 procent budżetu klubu. Można było tego uniknąć, gdyby Wisła awansowała do Ligi Mistrzów. Ponieważ jednak skok na kasę z UEFA się nie powiódł, ciężar utrzymania piłkarzy przekroczył 70 procent budżetu i zrodził się problem. Oznacza to, że w Wiśle źle oszacowali ryzyko.
- Planując budżet klubu trzeba dobrze określać szanse na planowane wpływy - mówi Jacek Bochenek, dyrektor grupy sportowej firmy Deloitte, która od lat zajmuje się finansami klubów. - Moim zdaniem w Wiśle złe było rozpoznanie potencjalnych rywali już na etapie podpisywania kontraktów latem. Już nawet nie chodzi o APOEL, który stawiany był na równi z krakowskim zespołem, a jaką ma siłę, widać dzisiaj wyraźnie. Również jednak inni potencjalni rywale nie dawali gwarancji, że uda się ich pokonać.
W Wiśle popełniono też kolejny błąd. Chodzi o kontrakty. Już nawet nie o ich wysokość, a odejście od zasady 50 na 50, którą stosowano jeszcze niedawno przy sprowadzaniu zawodników czy podpisywaniu nowych umów ze starszymi graczami. Polega ona na tym, że piłkarz ma zagwarantowane połowę stawki, a resztę musi "podnieść" z boiska. To sprawia, że stara się podwójnie, żeby lepiej zarobić. Tymczasem teraz większość piłkarzy ma tak skontruowane umowy, że bez względu na to, jak grają i tak zarobią swoje. Nie jest to specjalnie dla nich motywujące.
- To oczywiście zadanie dla prawników, ale każdy klub powinien kierować się pewnymi zasadami - mówi Bochenek. - To nawet ułatwia czasami rozmowy z piłkarzami, jeśli tłumaczy się im, że klub ma swoją strategię, od której nie odchodzi w żadnym przypadku. Takiej strategii nie można zmieniać co pół roku. Powinna być elementem długofalowej polityki klubu. Jacek Bochenek pytany, co Wisła powinna zrobić w obecnej sytuacji, ma kilka pomysłów, które może będą inspiracją dla ludzi zarządzających klubem.
Czytaj więcej o sytuacji finansowej klubu w Gazecie Krakowskiej »