Real - Atletico LIVE! Pieniądze, decima i rehabilitacja, czy triumf charyzmatu Simeone?
Pierwszy raz w historii, grono finalistów Ligi Mistrzów stworzą zespoły z jednego miasta. Real doczeka się upragnionej decimy i odpokutuje winy za przegraną ligę z Atletico? A może to dowodzeni przez charyzmatycznego Diego Simeone, „Los Colchoneros” znów upokorzą odwiecznego rywala, tym razem na międzynarodowym froncie. Geniusz Ronaldo, czy charakter Diego Costy?
fot. KS
Relacja na żywo z finału Ligi Mistrzów Real Madryt - Atletico Madryt w Ekstraklasa.net
Nawet w erze sukcesów Barcelony, hiszpańska piłka jako złożona całość, nie stanowiła tak wielkiej siły jak dzisiaj. Przed sezonem nikt nie śnił o tak spektakularnym przekreśleniu niemieckiej hegemonii z Bayernem Monachium na czele. Dominacja nie tyczy się tylko Ligi Mistrzów. W półfinałach Ligi Europy znalazły się dwie drużyny z Hiszpanii, a trofeum uniosła do góry, a jakże, hiszpańska Sevilla. Jednak starcie, które dzisiejszego wieczora rozświetli swym blaskiem lizbońskie Estadio da Luz nie tylko potwierdzi nową hegemonię. Po prostu – będzie wydarzeniem bez jakiegokolwiek precedensu. Obojętnie co się nie wydarzy, już teraz zapisuje się złotymi zgłoskami na kartach historii. Jeszcze bowiem nigdy nie doszło do sytuacji, by w finale jakichkolwiek europejskich rozgrywek spotkały się dwie drużyny z tego samego miasta.
Sam fakt derbów Madrytu nie jest tak wyjątkowy co niesamowite zróżnicowanie. Real Madryt – przez całe dziesięciolecia zgarnia tytuł za tytułem, ocieka w blasku swojej chwały. To potężny kapitał, jeden z największych na świecie, owocujący licznymi sukcesami. Decima, czyli zdobycie dziesiątego w historii pucharu Ligi Mistrzów, chodzi po głowach madristas od 2002 roku, kiedy to ostatnim razem Iker Casillas uniósł do góry trofeum dla najlepszej drużyny Europy.
Atletico to historyczne przeciwieństwo Realu. Gabloty z osiągnięciami ciężko porównywać, podobnie jak klubowe budżety. Przez lata, „Los Colchoneros” byli mocno w cieniu utytułowanego giganta zza miedzy. Po latach bycia tym gorszym mogą z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Na pohybel panującym trendom, wcale nie za sprawą napływu gotówki od arabskich szejków, tylko fantastycznego zarządzania i mrówczej pracy Diego Simeone. Charyzmatyczny Argentyńczyk, w trzy lata pracy wybudował na Vicente Calderon fantastycznie funkcjonujący kolektyw. Mówisz Atletico – myślisz Simeone. To uosobienie pasji, zaangażowania, agresji, nieustępliwości i zadziorności, jakie „El Cholo” wyznawał na boisku. - Gdy powie nam, żebyśmy skoczyli za nim w ogień, tak też zrobimy – powiedział na przedmeczowej konferencji Tiago. Dał tym samym znakomity dowód zjednoczenia w szatni.
Gdzie te czasy kiedy Barcelona i Real, jeszcze przed wyjściem na boisko, z automatu mogły dopisać sobie trzy punkty? Odpowiedź prostsza niż się wydaje – na drugim i trzecim miejscu Primera Division. Kilka tygodni przed wielkim finałem, Atletico jechało do Barcelony przegrać wygrane mistrzostwo i doigrać się po strwonieniu pewnej przewagi. Dało nawet Katalończykom nadzieję, ale szybko zrewanżowało się dwoma bramkami. Końcowy gwizdek sędziego obwieścił na Camp Nou koniec dziewięciu lat duopolu. Real i Barcelona już w Hiszpanii nie rządzą.
Cokolwiek w tym sezonie się nie wydarzyło, i tak łatkę faworyta przypina się „Królewskim”. Wygrana 1:0 na Calderon, remis 2:2 na Bernabeu... Nic nie szkodzi. Od razu przypomina się katastrofalny dla Atletico dwumecz w półfinale Pucharu Króla. Nie wystarcza przebyta wyboista droga w fazie pucharowej i wyeliminowanie Milanu, Barcelony i Chelsea. Na darmo przywoływania o ciężkiej przeprawie Realu w rewanżu z Borussią. Z drugiej strony, kiedy ma się jednak w teamie gwiazdy pokroju Cristiano Ronaldo, Luki Modricia, Gareth'a Bale'a, ciężko wskazać innego pewniaka do triumfu. Tym bardziej, że oprócz decimy, „Królewskim” siedzi w głowie frajersko przegrane mistrzostwo. W ostatnich kolejkach pogubili punkty z ligowymi słabeuszami, przegrali na mecie, w dodatku z największymi rywalami. To musi mocno boleć. Nic jednak nie zatrze tak ran i nie wymaże złych wspomnień jak upragniona decima.
Jeszcze kilka dni temu, sobotni finał miał się rozegrać bez udziału największych gwiazd. Cristiano Ronaldo miał nie zdążyć z kontuzją, jakiej nabawił się w feralnej konfrontacji z Realem Valladolid. Jeszcze gorzej było z Diego Costą, który przed tygodniem już po paru minutach opuścił murawę w ligowym finale z Barceloną. Ostatecznie obaj zdążyli się wyleczyć i prawdopodobnie zaprezentują się publiczności, kto wie nawet czy nie od pierwszych minut. O ile jednak Portugalczyk miał dużo czasu na rehabilitację, to Brazylijczykowi z hiszpańskim paszportem większych nadziei nie dawano. Pomogła szybka terapia w... Belgradzie, gdzie serbska lekarka uleczyła gwiazdora... płynem z końskiego łożyska! Możemy więc być pewni kolejnych ostrych prowokacji ze strony Costy, które już na stałe zdążyły się wpisać w krajobraz derbów Madrytu. Plucie na rywali, słowne utarczki, dyskretne faule – mamy to jak w banku.
Oprócz Costy, Simeone mógł się obawiać o zdrowie Ardy Turana. Na szczęście, dla Atletico, turecki skrzydłowy również tylko straszył i w sobotę będzie w pełni dyspozycji. O takim sprzymierzeniu fortuny nie może mówić Carlo Ancelottii. Nie wiadomo, czy od pierwszych minut będzie mógł wystąpić Karim Benzema. Na pewno nie zobaczymy Pepe, ale do zastępstwa z pewnością gotowy będzie obdarzony dużym zaufaniem trenera Raphael Varane. Gorzej ze znalezieniem godnego uzupełnienia w miejsce wykluczonego za kartki Xabiego Alonso. Asier Illaramendi wypada zdecydowanie poniżej oczekiwań, a Casemiro to jeszcze nie zawodnik na finał takiej rywalizacji.
Lizbona żyje finałem Ligi Mistrzów. Według szacunków, do stolicy Portugalii ma przyjechać około 120 tys. kibiców. Tylko skromnej części będzie dane obejrzeć spotkanie z trybun Estadio da Luz. Ci nieposiadający biletów, albo kupią w ostatniej chwili u tzw. „koników”, albo udadzą się do jednego z lizbońskich pubów. Przedmeczowy czas będzie można spędzić w dwóch strefach kibiców zlokalizowanych na Placu Piotra IV (Real) i Ogrodach Eduardo VII (Atletico). Możliwe, że władze zdecydują się na publiczną projekcję spotkania na telebimach, choć pierwsza decyzja policji w tej kwestii była negatywna. Pewne jest, że mimo niezbyt wysokiej jak na tę porę temperatury, Lizbonę czeka upalna noc. Oby także na boisku.
Śledź bloga Kuby Seweryna - Droga do Lizbony.
Czytaj więcej o finale Ligi Mistrzów.