menu

PP: Uraz Sadajewa i świetny Bieszczad nie powstrzymały Lecha. „Kolejorz” wygrał z Wisłą

24 września 2014, 22:28 | Wojciech Maćczak

Ten mecz długo nie układał się tak, jakby chcieli tego lechici. Zaczęło się od straty Sadajewa, a później był niewykorzystany karny i kilka świetnych strzałów, obronionych przez Gerarda Bieszczada. Ostatecznie w drugiej połowie błysnął wprowadzony za Czeczena Szymon Pawłowski. Jego dwa gole dały Lechowi zwycięstwo i awans do kolejnej rundy PP.

Od początku spotkania znaczącą przewagę mieli piłkarze Lecha. Nic dziwnego, bowiem Franciszek Smuda wyraźnie odpuścił Puchar Polski i na boisko posłał mocno rezerwowy skład. Z zawodników, którzy wyszli w podstawowej jedenastce na mecz z Legią, przeciwko Lechowi od pierwszej minuty zagrali tylko Dariusz Dudka i Alan Uryga. Z kolei szkoleniowiec poznaniaków Maciej Skorża postawił na podstawowy skład, oczywiście na tyle, na ile umożliwiła mu to sytuacja kadrowa.

A ta pogorszyła się już w pierwszym kwadransie gry. Po starciu z rywalem w polu karnym Wisły ucierpiał Zaur Sadajew, a uraz okazał się na tyle groźny, że Czeczen opuścił boisko, ustępując miejsca Szymonowi Pawłowskiemu. Nominalny skrzydłowy zajął miejsce ofensywnego pomocnika, a na szpicę przesunięty został Kasper Hamalainen.

Krótko po tym Lech stworzył sobie trzy świetne okazje bramkowe. Dwie z nich zmarnował Muhamed Keita, najpierw trafiając w poprzeczkę, a później przegrywając pojedynek z Gerardem Bieszczadem. Trzeba przyznać, że niepewny od początku spotkania golkiper „Białej Gwiazdy” tym razem zaliczył bardzo dobrą interwencję. Zresztą Bieszczad z pewnością chciał się pokazać, bo przecież to w Poznaniu stawiał pierwsze kroki w zawodowym futbolu.

Trzecią okazją dla Lecha było uderzenie Hamalainena, które minimalnie minęło bramkę rywali. Chwilę wcześniej to Wisła mogła wyjść na prowadzenie, gdy Maciej Gostomski popełnił błąd, wychodząc z bramki i nie przerywając rajdu Emmanuela Sarkiego. Co nie udało się bramkarzowi Lecha, uratował Hubert Wołąkiewicz, wybijając piłkę spod nóg Nigeryjczyka i tym samym uniemożliwiając mu oddanie strzału na pustą bramkę.

Była to jedna z nielicznych akcji Wisły, a już na pewno jedyna w pierwszej połowie, która stworzyła jakiekolwiek zagrożenie w okolicy bramki Gostomskiego. A Lech próbował zaskoczyć rywala, choć po 20. minucie tempo gry gospodarzy wyraźnie spadło. Podopieczni Skorży mieli sporo stałych fragmentów gry, które jednak były wykonywane niezbyt precyzyjne, w większości kończyły się zbyt krótkimi lub płaskimi dośrodkowaniami. Wyjątkiem był rzut rożny z 33. minuty, gdy groźnie głową uderzał Tomasz Kędziora, ale na posterunku był Bieszczad.

Cztery minuty później 21-letni golkiper został bohaterem Wisły. Donald Guerrier faulował we własnym polu karnym Gergo Lovrencsicsa. Do piłki na jedenastym metrze podszedł Darko Jevtić, który kilka dni temu wykorzystał rzut karny w meczu z Zawiszą i… jego uderzenie obronił Bieszczad, świetnie wyczuwając intencje Szwajcara. Jakby tego było mało, to chwilę później golkiper Wisły obronił mocny strzał Lovrencsicsa z rzutu wolnego.

Tuż przed końcem pierwszej połowy jeszcze jedną szansę miał Lech. Dobrą akcję prawą stroną przeprowadzili Lovrencsics oraz Keita, ten drugi dograł do Hamalainena, którego jednak zdołał uprzedzić Richard Guzmics. Fin zdołał jeszcze dojść do piłki, ale wtedy rzucił mu się pod nogi wychodzący z bramki Bieszczad i wyjaśnił sytuację.

Lech miał w pierwszej połowie przewagę, której jednak nie potrafił wykorzystać. Po zejściu Sadajewa wyraźnie brakowało w składzie typowego napastnika, bo Hamalainen nie wywiązywał się ze swojej roli, o czym chociażby świadczy jego zachowanie w opisanej chwilę wcześniej sytuacji. Przedzierał się nieźle, ale nie potrafił zakończyć akcji skutecznym strzałem. Zresztą nie od dziś wiadomo, że Fin – choć bramki strzela – to nie czuje się specjalnie dobrze na pozycji snajpera.

Zresztą poznaniacy – nie licząc pierwszych dwudziestu minut – grali zrywami, dobre akcje przeplatając minutami kompletnego przestoju. Mieli szczęście, że Wisła przyjechała na ten mecz takim, a nie innym składem, i nie potrafiła szczególnie zagrozić bramce Gostomskiego. Oczywiście wyjątek stanowi sytuacja Sarkiego.

W drugiej połowie zrobiło się straszliwie nudno. Lech spuścił z tonu, Wisła zobaczyła, że można i próbowała grać. Mecz się wyrównał, ale poziom zdecydowanie spadł, bo przez pierwsze 20. minut nie działo się zupełnie nic.

A później padła bramka dla Lecha. Wszystko zaczęło się od szybkiej kontry gospodarzy, zakończonej strzałem z dystansu Szymona Pawłowskiego, który obronił Bieszczad. Poznaniacy mieli rzut rożny, piłka trafiła na jedenasty metr do Pawłowskiego, a ten przyłożył w gąszcz nóg i zdobył bramkę. Golkiper Wisły nie miał szans na skuteczną interwencję, bo pewnie w ogóle nie widział futbolówki.

W 77. minucie Pawłowski po raz drugi wpisał się na listę strzelców. Zawodnik Lecha wykorzystał bierną postawę obrony Wisły, zszedł do środka z lewej strony boiska i strzałem w długi słupek pokonał golkipera Wisły, tym samym w zasadzie przechylając szalę awansu na stronę „Kolejorza”.

Ostatecznie Lech pokonał grającą w mocno rezerwowym składzie Wisłę 2:0. W kolejnej rundzie Pucharu Polski zmierzy się ze zwycięzcą czwartkowego pojedynku pomiędzy Chrobrym Głogów i Jagiellonią Białystok.


Polecamy