menu

Po meczu Lechia - Lech: szczęście sprzyja lepszym? [KOMENTARZ]

21 października 2013, 21:27 | Wojciech Maćczak

Cztery celne strzały oddali w meczu z Lechią Gdańsk piłkarze Lecha Poznań – to wystarczyło do zdobycia czterech goli. Podopieczni Mariusza Rumaka rozstrzelali rywala, choć początek meczu wcale nie wskazywał na wysokie zwycięstwo gości. Wręcz przeciwnie, bardzo niewiele brakło, by już do przerwy Lechia prowadziła dwoma bramkami i miała rywala w garści.

Wielkie strzelanie, trwa wyścig snajperów - podsumowanie 12. kolejki T-Mobile Ekstraklasy

To może zbytnie uproszczenie, ale można przyjąć, że o losach spotkania przesądziła jedna sytuacja. A jeśli nie zdecydowała o dalszym przebiegu meczu, to na pewno miała na niego bardzo znaczący wpływ. Prawie jak lądowanie aliantów w Normandii na przebieg drugiej wojny światowej czy też bitwa pod Grunwaldem na losy wojny polsko-krzyżackiej. Czyli ogromny. Chodzi o 27. minutę i dwa koszmarne błędy. Najpierw Macieja Gostomskiego, a chwilę później Daisuke Matsuiego.

Dla golkipera Lecha było to spotkanie numer cztery w Ekstraklasie. W trzech wcześniejszych zebrał bardzo pozytywne recenzje – skuteczny na linii, dużo pewniejszy od Krzysztofa Kotorowskiego na przedpolu. Słowem zawodnik, który nie tylko pod nieobecność Jasmina Buricia zapewni spokój w bramce, ale taki, który po powrocie Bośniaka do zdrowia wcale nie musi wylądować powrotem na ławce rezerwowych. Dodajmy do tego, że do meczu w Gdańsku zachowywał czyste konto – nie dał się pokonać zawodnikom Piasta Gliwice, Widzewa Łódź i Podbeskidzia Bielsko-Biała.

W Gdańsku przyszła kryska na matyska. W 24. minucie spotkania Gostomskiego potężnym strzałem pokonał Deleu. Do Macieja ciężko mieć pretensje – wszak piłka po uderzeniu Brazylijczyka huknęła w poprzeczkę, po czym odbiła się na ziemi – już za linią bramkową – i została złapana przez Macieja. Szans na obronę za wielkich nie miał. Jeśli już do kogoś mieć pretensje, to do zdecydowanie spóźnionego Daylona Claasena, który wracał pod własną bramkę w podobnym tempie, jak mityczny Odyseusz do Itaki. W ogóle zresztą zawodnik reprezentacji RPA przeszedł obok meczu, co w końcu zauważył Mariusz Rumak, po godzinie gry posyłając go do szatni. No cóż, to spotkanie Claasenowi wyraźnie nie wyszło.

I właśnie trzy minuty po tym miała miejsce sytuacja, która powinna przesądzić o losach spotkania. Gostomski, wybijając piłkę z własnej bramki, podał ją wprost pod nogi Matsuiego. Dodajmy, że podał wyśmienicie, gdyż Japończyk miał mnóstwo miejsca, żadnego rywala na plecach i wuchtę czasu, by zbliżyć się do bramki, przymierzyć i wpakować futbolówkę do siatki, pozbawiając rywali jakichkolwiek złudzeń. I gdyby był tak dobry, jak się nieraz o nim pisze, to pewnie by to uczynił. Ale Daisuke skiksował i nie trafił w piłkę, posyłając ją we wcześniej nieokreślonym kierunku. Zawodnikowi, aspirującemu do miana gwiazdy nawet w naszej Ekstraklasie, nie wypada mylić się w ten sposób. Zresztą jemu, podobnie jak Claasenowi, ten mecz po prostu nie wyszedł. Z rzutów wolnych podawał piłki w ręce Gostomskiego, a zamiast kreować grę zespołu, bezładnie biegał po boisku.

Wyszedł za to Łukaszowi Teodorczykowi, który dziewięć minut później rozpoczął swój koncert. Najpierw dostał świetny prezent od Barry’ego Douglasa i delegacji zespołu Lechii Gdańsk w postaci graczy formacji defensywnej. Jarosław Bieniuk złamał linię spalonego, Maciej Kostrzewa nie za bardzo wiedział, jak przeszkodzić przeciwnikowi, a „Teo” przyjął świetnie zagraną przez Szkota piłkę na klatkę piersiową i strzałem z pięciu metrów pokonał Sebastiana Małkowskiego.

Teodorczyk, to niejedyny zawodnik Lecha, który w ostatnim okresie jakby wybudził się ze snu i załączył wyższe obrony. Podobną sytuację obserwujemy z Gergo Lovrencsicsem i Kasperem Hamalainenem. To właśnie oni strzelili dwa kolejne gole. Węgier został nagrodzony trafieniem za ambicję i za to, że do końca przedzierał się przez gąszcz nóg obrońców Lechii w sytuacji, w której pewnie niejeden by już odpuścił. On poszedł do końca i okazało się, że poradzić sobie z defensywą zespołu Michała Probierza nie jest wcale tak trudno. Tuż po przerwie dał Lechowi prowadzenie, którego poznaniacy nie wypuścili z rąk do końcowego gwizdka sędziego. A przede wszystkim dał sygnał do ataku, bo od tego momentu Lech zaczął dominować w Gdańsku.

Bramka Fina natomiast to majstersztyk w wykonaniu całego zespołu „Kolejorza”. Hamalainen odegrał do Możdżenia, ten podał w pole karne Teodorczykowi, który z kolei odegrał piętką pod nogi Kaspera. A ten, jak profesor przymierzył i lekkim, acz precyzyjnym strzałem pokonał Małkowskiego. Zresztą było to udokumentowanie rewelacyjnej postawy Fina na boisku. Chwilę wcześniej mógł strzelić bramkę głową po dośrodkowaniu Lovrencsicsa, a jeszcze wcześniej wyłożył piłkę na patelni Rafałowi Murawskiemu, a ten nie wiedzieć czemu przestrzelił.

Co do „Murasia” to zaznaczmy od razu, że jego po meczu z Lechią czepiać się po prostu nie wolno. Wrócił po kontuzji, wystąpił po raz drugi w tym sezonie i pokazał, jak ważnym jest zawodnikiem. Był mózgiem zespołu, świetnie prowadził grę, rozprowadzał piłki, do tego interweniował w bardzo groźnej sytuacji na linii bramkowej (przy stanie 1:2, a więc gdyby wpadło, to jeszcze sporo mogło się zdarzyć). I chociaż nie wykorzystał idealnej sytuacji, to nijak nie obniża jego oceny – bo bez Murawskiego Lech wyglądał jak rozpędzony pociąg bez maszynisty.

W końcówce rywala dobił jeszcze Teodorczyk. Gracze Lechii stwierdzili, że nie będą go kryć, bo i po co. A Łukasz ładnie ukłonił się, umieścił piłkę w siatce i powiedział „do widzenia”, kwitując swój rewelacyjny występ drugim trafieniem. Jednocześnie była to piąta bramka, strzelona w ciągu czterech ostatnich kolejek – widać, że ten zawodnik łapie rytm i zaczyna spełniać pokładane w nim nadzieje.

Lech zatem na początku miał w Gdańsku sporo szczęścia, ale później zagrał rewelacyjnie. Jaki z tego wniosek przed meczem z Legią? Żaden. Poznaniacy już nieraz pokazywali, że po rewelacyjnym spotkaniu potrafią zaliczyć kolejne kompletnie nieudane. Tak dla równowagi. Dlatego teraz, choć po pojedynku z Lechią z Poznania wyraźnie powiało optymizmem, to nie można wyciągać z tego daleko idących wniosków. Dopiero po kilku dobrych występach będzie można stwierdzić, czy zespół wszedł na właściwą drogę i zmierza ku lepszemu. Na razie kibice Lecha mogą cieszyć się ze zdobycia trzech punktów i spokojnie czekać, czy ich podopieczni udowodnią dobrą dyspozycję w kolejnych meczach.

Lech Poznań

LECH POZNAŃ - serwis specjalny Ekstraklasa.net


Polecamy