menu

Piotr Leciejewski: Nie wiem jak w Molde, ale w Warszawie Legia powinna wygrać

29 lipca 2013, 10:19 | Tomasz Biliński/Polska The Times

- Norwegia w Polsce jest uznawana za piłkarską "Europę B", błędnie zresztą. Nie zdziwiłbym się, gdyby trener Waldemar Fornalik nawet o mnie nie słyszał - mówi Piotr Leciejewski, bramkarz Brann Bergen.

Piotr Leciejewski występuje w norweskim Brann Bergen
Piotr Leciejewski występuje w norweskim Brann Bergen
fot. Polskapresse

Agnieszka Radwańska przegrała z Dominiką Cibulkovą w finale turnieju w Stanford [ZDJĘCIA]

Rozmawiam z najlepszym polskim piłkarzem w lidze norweskiej?
(Śmiech) Jest nas tylko trzech, więc dużej konkurencji nie mam. Powiedziałbym inaczej - z najlepszym polskim bramkarzem grającym w Norwegii.

Jak Brann Bergen wypada na tle klubów z Polski?
To jeden z czterech największych klubów w kraju - obok Rosenborga, Valerengi i Vikinga - z największymi tradycjami i budżetami.

A ogląda Pan polską ligę?
Jak najbardziej. W sobotę razem z Tomkiem Sokołowskim oglądaliśmy mecz Pogoni z Legią. Swoją drogą, wynik był bardzo niesprawiedliwy, bo gospodarze źle nie grali. A co do ligi, to fajnie zaczęła wyglądać, stadiony są coraz lepsze, poziom, wydaje mi się, też poszedł w górę. Szkoda, że my, Polacy, lubimy siebie krytykować. Dostrzegam to od pięciu lat, gdy trafiłem do Norwegii. Wszystko co obce, to dobre, a co nasze, to złe. Często słyszę od rodaków, że nasza liga jest marna. OK, może nie jest najlepsza, ale nie ma się czego wstydzić. Taka Legia czy Lech prezentują naprawdę wysoki poziom.

Tomasz Sokołowski, syn byłego gracza Pogoni Kazimierza, urodził się w Polsce, ale gra w reprezentacji Norwegii.
Całe życie tutaj spędził, mimo to utożsamia się z Polską. Ma trochę inną kulturę, charakter, ale bardzo interesuje się naszym krajem. Ciągle o coś dopytuje.

Legia w starciu z Molde ma się czego obawiać. Czy największym zagrożeniem jest Ole Gunnar Solskjaer, który skończył już grać w piłkę i jest tam trenerem?
To bez wątpienia największa gwiazda klubu. Gość ma nieprawdopodobne wyczucie, jeśli chodzi o drużynę i skład. Jedną zmianą potrafi odwrócić losy meczu! A czy Legia ma się czego obawiać? Rok temu na pewno, wtedy nie miałaby szans. Tamto Molde było jeszcze o klasę lepsze niż Rosenborg, z którym legioniści przegrali. Teraz jest inaczej. Zespół przeżywa kryzys. Ligę zaczęli słabo, a ostatnio, po sześciu meczach bez porażki, wydawało się, że z niego wyszli, ale w minioną sobotę znów przegrali [0:2 z Lillestroem - red.].

Na kryzys mogło mieć wpływ odejście kluczowych piłkarzy?
Trudno powiedzieć, bo tak naprawdę w ich składzie dużo zmian nie było. Ale może piłkarze są już wypaleni? Choć na pewno nie uzupełnili straty, jaką było odejście do Heerenveen Magnusa Eikrema. To środkowy pomocnik, on kreował grę.

A w tej chwili na kogo legioniści powinni zwrócić uwagę?
Groźni są napastnicy, którzy lubią dryblować i zagrać niekonwencjonalnie. Pierwszy to Daniel Chima, który dużo biega i jest bardzo silny, oraz Jo Berget. Ten regularnie grał w młodzieżowej reprezentacji Norwegii i zdobył z nią w czerwcu brązowy medal mistrzostw Europy. Do zespołu wrócił też Vegard Forren, solidny środkowy obrońca, który ma duży wpływ na grę całej defensywy. Poza tym Molde to drużyna, która lubi być w posiadaniu piłki i rozciągać grę.

Legia wygra?
Nie wiem, jak w Molde, ale w Warszawie powinna. Ma na to duże szanse, bo choć obie drużyny są na podobnym poziomie, to zespół Solskjaera wciąż jest w kryzysie.

Wróćmy do Pana. Długo czekał Pan na rozwój swoich umiejętności, czy polska szkoła bramkarska jest przereklamowana?
Powiem tak, liga norweska jest bardzo niedoceniana w Polsce. A to błędne odczucie. Jakiś czas temu spotkaliśmy się z Jarkiem Fojutem [gra w Tromso IL - red.] i sobie pogadaliśmy. On uważa podobnie. Wiele polskich klubów mogłoby brać przykład z norweskich. Mówię tu m.in. o organizacji, zaangażowaniu i bazie treningowej.

W Polsce się Pan jednak nie przebił.
Miały na to wpływ różne okoliczności. W Łęcznej w końcu zostałem pierwszym bramkarzem, rozegrałem w ekstraklasie 17 meczów, ale potem klub został ukarany za udział w korupcji jeszcze za czasy, gdy w nim nie grałem. Ostatecznie Górnika zdegradowano o dwie klasy rozgrywkowe. Nie chciałem tam grać, dlatego zdecydowałem się na transfer. Tak trafiłem do drugiej ligi norweskiej, do Sogndal.

Chyba był to trochę ruch w nieznane?
Wyjeżdżając, Norwegia kojarzyła mi się ze śniegiem i z zimnem (śmiech). Bardzo mile się jednak rozczarowałem. Gdy zobaczyłem, jak tutejsze kluby są poukładane i jakimi budżetami dysponują, to nie żałowałem tej decyzji. Później pojawiły się problemy związane z moimi ambicjami. Były wyższe niż możliwości Sogndalu. Choć w końcu udało się awansować do pierwszej ligi, to jednak potrzebowałem nowych wyzwań. Stamtąd trafiłem do Brann i był to dobry ruch, bo mam tu fajne życie, a w klubie wszystko jest super poukładane. Oby tak dalej.

Po przyjściu do nowego klubu podpadł Pan jednak kibicom Sogndal, bo...
Nie, nie, nie, to błąd powielany przez polskie media. Serwis Weszło napisał głupoty, nie wiedząc, jak było naprawdę. Grając już w Brann, doszło do meczu z Sogndal, którego zostałem bohaterem. Wtedy kibice mojego byłego klubu zaczęli mnie obrażać. Byłem bardzo zdziwiony ich reakcją, bo w Sogndal zostałem wybrany najlepszym graczem ligi i miałem duży wpływ na awans. Może mieli mi za złe, że chciałem się rozwijać? Nie wiem, to już nieistotne. W każdym razie to nie ja ich sprowokowałem, a jak ktoś mnie nie szanuje, to dlaczego ja mam go szanować?

A wypowiedzi po adresem pierwszego bramkarza Brann Hakona Opdala?
To akurat prawda. Padło pytanie, czy on i ja zostaniemy przyjaciółmi. Powiedziałem, że nie. No bądźmy rozsądni, przyszedłem do nowego klubu, żeby grać, a nie szukać przyjaciół. Byliśmy zwykłymi znajomymi z pracy, szanowaliśmy się jako koledzy po fachu i tyle.

Od tamtego czasu w Norwegii piszą o Panu dobrze albo wcale.
Przekonałem ich do siebie. To kraj bardzo konserwatywny, na początku dziennikarze byli bardzo nieufni, ale w końcu mnie docenili i zaakceptowali. Wiedzą, że jestem wybuchowy, czasem im odmówię, ale szanują mnie. Podobnie jak kibice Brann. Stworzyli nawet taką wielką flagę, na oko 20 x 20 m. Jest na nim wielki orzeł biały, jak w godle Polski, i napis "Piotr".

Bronienie rzutów karnych, z których Pan słynie, to umiejętność czy loteria?
Odrobina instynktu i szczęście. Choć faktycznie trochę ich obroniłem. W Sogndal miałem ponad 50-proc. skuteczność, w Brann jak na razie też nieźle to wygląda. Specjalnie jednak tego nie trenuję. Czasem zakładamy się o coś z chłopakami na treningach, zwykle wygrywam.

Nie zasiedział się Pan w Norwegii?
Mam jeszcze 2,5 roku ważny kontrakt i o transferze nie myślę. Ja mogę sobie go chcieć, ale przede wszystkim musi być oferta i mój klub musi ją zaakceptować. Ja skupiam się na meczach, a co ma przyjść, to przyjdzie. Nie ma się co podpalać, a z pokorą podchodzić do tego, co życie mi daje.

Chciałby Pan wrócić do polskiej ekstraklasy, czy byłby to dla Pana krok wstecz?
Mógłbym wrócić, ale tylko do klubu z czołówki. Nikt jednak się do mnie nie odzywał w tej sprawie.

Pytanie Pana o reprezentację Polski jest głupie?
Oczywiście, że nie. Jestem ambitnym człowiekiem, swoje umiejętności oceniam bardzo wysoko, więc dlaczego miałbym nie myśleć o grze w kadrze? Problem w tym, że Norwegia w Polsce jest uznawana za piłkarską "Europę B", błędnie zresztą. Nie zdziwiłbym się, gdyby trener Waldemar Fornalik nawet o mnie nie słyszał. Kiedyś zapytano mnie nawet, czy byłaby szansa, żebym zagrał w reprezentacji Norwegii. Ale podkreślam, że tylko przez tutejszych dziennikarzy, bo później w polskich mediach zostało to błędnie odebrane, że to ja zadeklarowałem chęć gry w tamtejszej drużynie narodowej. To absurd.

Nikt ze sztabu polskiej kadry się z Panem nie kontaktował?
Nie, i dziwi mnie to, bo gram regularnie i na wysokim poziomie. W tamtym roku niemal po każdym meczu norwescy dziennikarze pytali mnie, czemu nie dostaję powołań. Co ja im mogę odpowiedzieć? Klub, w którym gra zawodnik, kreuje piłkarza, a dobra gra widocznie nie wystarcza. Nikt jednak nie karze za marzenia.

Polska The Times