Wokół 150. derbów Belgradu: proszę wyjąć monety z portfela! [REPORTAŻ]
150. „Veciti derbi” już za nami. Podobnie, jak 21 lat temu, kiedy obie drużyny spotykały się 100. raz w historii klubów, Crvena Zvezda od straty 1:0 doprowadza do zwycięstwa 2:1. Kibice „Czerwonej Gwiazdy” wniebowzięci, bo to oni przez najbliższe miesiące będą rządzić w mieście, a ich ukochany zespół zdobędzie tytuł mistrzowski. Ten mecz jest w Serbii komentowany od kioskarek, przez ekspedientki w sklepie, po celników. Serbskie gazety poświęcają mu kilka stron wydania. Przegrać ten mecz, to jak przegrać wojnę.
fot. Filip Kliber
Belgrad – stolica Serbii położona w północnej części kraju. Miasto, w którym budynki nadal bardzo dobrze pamiętają lata 60. ubiegłego wieku. Żyją własnym życiem, rewitalizacja przebiega bardzo powoli i dotyka jedynie najważniejsze punkty, które najchętniej odwiedzają turyści. Na obrzeżach roi się od śmieci, a luksusowe hotele postawione są tuż obok opuszczonych, zawalających się fabryk.
- Serbia to wbrew pozorom nie jest biedny kraj, jednak rząd źle wydaje pieniądze – przyznaje łamanym angielskim mieszkaniec Belgradu, spotkany w trakcie przechadzki po mieście. – Taka sama sytuacja dotyczy sportowców, szczególnie piłkarzy. Partizan i Crvena, mają ogromne zadłużenia, jednak zachowuje płynność wypłat, podczas gdy pozostałe kluby ledwo wiążą koniec z końcem.
Serbski dziennikarz, Milos Marković, potwierdza te informacje i tłumaczy to dużym wpływem polityki na polu sportowym. Partizan i Crvenę określa mianem „pupilków rządu”, które nie nigdy ogłoszą upadłości. W kraju (nie mieście, ale kraju), gdzie ok. 90% kibiców piłkarskich jest podzielona między oba kluby, gdyby tak się stało, to z pewnością wybuchłyby zamieszki na ulicach, znając bałkański temperament.
Cisza przed burzą
Wieczór przed dniem meczowym klimat Bałkanów daje się wyczuć w powietrzu. Za witrynami barów i pubów można spotkać bawiących się Serbów przy bałkańskiej muzyce na żywo, a już kilka metrów dalej witryny trzęsą się w rytm basowych, klubowych brzmień. Szczególnie w centralnym punkcie miasta - wokół Placu Republiki i wzdłuż ulicy Skadarija, gdzie zabawa kończy się nad ranem. Można zapomnieć o zbliżającym się meczu. U ujścia tej wąskiej uliczki zatrzymuję się, aby kupić papierosy.
- Ile? – wymsknęło mi się po polsku.
- 300 dinarów, proszę pana – odpowiada mi pani również po polsku pani za okienkiem, z którą wdaje się w rozmowę, a której temat derbów nie jest obcy. Spoglądam na okładki gazet, gdzie widnieją informacje o „Odwiecznych derbach”, których rozwinięcie znajduje się na kolejnych stronach. Praktycznie każda zawiera chociażby małą wzmiankę. Szybko przypominam sobie, że to już jutro.
- Od 38 lat mieszkam w Belgradzie i prowadzę ten kiosk – oznajmia. – W Serbii wszyscy znają datę zbliżających się derbów. Sklepy są pozamykane już na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem i to w promieniu ok. 2 kilometrów od stadionu.
O ile w każdym kiosku można zobaczyć pierwszą stronę przypominającą o meczu, o tyle inaczej sprawa wygląda z plakatami. Na ulicach Belgradu można przede wszystkim spotkać plakaty Crvenej, która zapraszała na mecz w poprzedniej kolejce. Partizan najprawdopodobniej uznał, że mecz jest tak popularny, że zaoszczędzą trochę pieniędzy, a stadion i tak przecież wypełni się po brzegi. Nie mylili się.
150. Veciti Derbi czas zacząć!
Kilka godzin przed rozpoczęciem meczu udaję się po odbiór biletów. Przy kasach stoi jedynie garstka kibiców. Na 60 minut przed startem spotkania kasjerzy mieli ręce pełne pracy i z pewnością ledwo co się wyrabiali.
Obchodząc cały stadion wzdłuż jego murów, które „ozdobili” fani Partizana można, spośród napisów, oczywiście w języku serbskim, natrafić na jeden wyjątek. Na próżno szukać graffiti w języku czeskim, angielskim, czy niemieckim. Tylko to.
Nie myliła się kioskarka, która wspominała o zamkniętych sklepach. Z mojego hostelu na stadion prowadziła ponad 3 kilometrowa droga i otwarte „Prodavnice” można policzyć na palcach jednej ręki. Im bliżej obiektu Partizana, tym więcej barów i pubów, które są zamknięte antywłamaniowymi żaluzjami. „Grobari” i „Delije” wyraźnie zaznaczyli, że przechodzili obok nich, malując tam (oraz na pobliskich ścianach) graffiti obrażające przeciwników.
O ich obecności świadczy także policja. 4-osobowe grupy policjantów, prawdopodobnie na trasie pochodu kibiców jednego z klubów, ustawione są co ok. 200 metrów i eskortują ich pod sam stadion. Upust, wspomnianego już wcześniej, bałkańskiego temperamentu nastąpi dopiero na trybunach. Mimo wzmożonych środków ostrożności nie wszystkich można uchronić. Wśród biało-czarnych barw pojawił się jeden kibic w koszulce z czerwoną gwiazdą na piersi i po chwili leżał na ziemi, a wokół niego pojawili się sanitariusze. Bałkański temperament.
Naprzeciw wejścia do klubowego budynku znajduje się cerkiew. Na 2 godziny przed rozpoczęciem pod wejściem zatrzymują się dwa czarne luksusowe samochody z przyciemnianymi szybami, z których wysiadają „szafy” w biało-czarnych szalikach. Po przeciwnej stronie ulicy, przy obecności setek policjantów, kibic wspina się na znak drogowy, aby „oznaczyć teren”. Podjeżdża radiowóz, lecz równie dobrze mógłby podjechać 5-latek na hulajnodze. Wydaje się, że policja nie rozpocznie interwencji dopóki nie zostaną wszczęte burdy.
Na parking przed „Fudbalski hram” podjeżdżają autokary, z których wysiada wojsko. Nad głową krążą helikoptery patrolujące stadion i jego okolice. Zapewnienie bezpieczeństwa przy okazji meczu, który zaliczany jest do najbardziej niebezpiecznych derbów w Europie, nie należy do najłatwiejszych zadań.
Choć narysowany obraz może wywołać ciarki na plecach w rzeczywistości zwykły kibic może czuć się spokojnie. Nie sprawiając problemów można w szybkim tempie dostać się pod bramki prowadzące na trybuny. Przeszukiwania są europejskim im standardem i nie ma w tym nic dziwnego. Dziwnie robi się w Belgradzie, kiedy ochrona przeszukuje portfel czy przypadkiem… nie masz w nim monet. Wszystkie trzeba wyrzucić przed przekroczeniem bramek. Poza bilonem trzeba się pozbyć zapalniczek oraz innych niebezpiecznych przedmiotów (sic!), jak wlepki.
Po dokładnych kontrolach wreszcie można zasiąść na miejscu. Nie swoim, ponieważ mimo przydzielonego krzesełka na trybunach obowiązuje zasada „kto pierwszy ten lepszy”, lecz nikomu to nie przeszkadza. Już na 40 minut przed rozpoczęciem fani obu zespołów zapełnili za bramkami swoje sektory.
Kiedy piłkarze wychodzili na murawę kibice Crvenej wywiesili swoją oprawę. Równo z pierwszym gwizdkiem przeciwna strona odpowiedziała racowiskiem, przez które mecz już w 2. minucie został przerwany, ze względu na słabą widoczność.
Nie był to ostatni raz, kiedy sędzia musiał wstrzymać grę. Po każdej bramce odpalono race, wraz ze zbliżającym się końcem odpalano race, odpalano również race zupełnie bez okazji. Kibice Partizana, ze względu na okrągłe, 150. derby, przygotowali przykrą niespodziankę dla „Delije”. Spalili ich flagi, zrobili ognisko z ich szalików, nie wspominając o tekstach, które jednocześnie śpiewali.
Życie piłkarza jednej z drużyn nie jest proste. Kiedy w 70. minucie Luković otrzymał czerwoną kartkę, schodząc z murawy musiał przejść w ręce policji, która chroniła go przed lecącymi w jego kierunku przedmiotami, jakie udało się ukryć przed kontrolującymi na bramce. Co więcej, po meczu kibice Crvenej podbiegali do zawodników ze swojej drużyny, chcąc pogratulować im zwycięstwo i dostać od ulubionego zawodnika choćby getry, a całemu zajściu policja się jedynie przyglądała.
Przemarsz pod swój stadion
Kilkanaście minut po zakończeniu meczu fani „Czerwonej Gwiazdy” spędzili na trybunach, po czym z piersiami wysuniętymi do przodu dumnie maszerowali w kierunku swojego stadionu. Ze względów bezpieczeństwa musieli obrać dłuższą drogę, aby nie spotkać po drodze „Grabari”. Inna wersja mówi, że celowo trasa została zmieniona, aby specjalnie na nich trafić. Żadna z nich nie jest irracjonalna.
Dzień po meczu życie wróciło do normy. Fani Partizana z pewnością długo zapamiętają ten mecz, jednak nie będą o nim wspominać z uśmiechem na ustach, gdyż gazety poświęciły temu wydarzeniu okładki, a niektóre nawet kilka stron. Widząc 2:1 w każdym kiosku nie mogą mieć powodów do radości. Rewanż dopiero w następnym sezonie. Przez kilka miesięcy to „Delije” będą chodzić z głowami uniesionymi do góry.
Z Belgradu, Filip Kliber