menu

Opowieść o „Panu Rudku”, czyli Rudolfie Patkolo - jedynym takim piłkarzu w historii naszej kadry [ZDJĘCIA]

27 stycznia 2015, 17:43 | Bartosz Michalak

Do dzisiaj pozostaje jedynym piłkarzem w historii reprezentacji Polski, który zaliczył występy w naszej kadrze, mimo wcześniejszych gier w seniorskiej elicie innego kraju. W kadrze Węgier miał okazję występować między innymi z wielkim Ferencem Puskasem. Jak zatem trafił do Stali Stalowa Wola? Dlaczego jako niespełna 22-letni mężczyzna znalazł się w niemieckim obozie pracy? Co, a w zasadzie, kto skłonił Rudolfa Patkolo do życia w Polsce?

Rudolf Patkolo przez środowisko piłkarskie wspominany jest, jako bardzo pracowity, spokojny i cierpliwy człowiek.
fot. archiwum prywatne
Jako napastnik krakowskiej Wisły.
fot. archiwum prywatne
Rudolf Patkolo (stoi drugi z lewej) w towarzystwie kolegów z węgierskiego Ujpestu Budapeszt.
fot. archiwum prywatne
Rudolf Patkolo przyciągał na Hutniczą15 tłumy dzieci i młodzieży.
fot. archiwum prywatne
Trener Patkolo wraz ze swoimi podopiecznymi.
fot. archiwum prywatne
Rudolf Patkolo (pierwszy z lewej) bardzo szybko zaaklimatyzował się w polskiej reprezentacji.
fot. archiwum prywatne
Na zdjęciu z kolegami z reprezentacji Węgier. Rudolf Patkolo siedzi pierwszy z lewej.
fot. archiwum prywatne
1 / 7

„Pójdziesz na urlop”

Takie słowa słyszał każdy młody podopieczny trenera Patkolo, który systematycznie dostawał… gorsze oceny w szkole. Były lewy łącznik polskiej i węgierskiej reprezentacji, przywiązywał ogromną wagę do sprawowania swoich zawodników w szkołach. Tym samym obecność Rudolfa Patkolo na szkolnych wywiadówkach nie dziwiła, ani nauczycieli, ani samych rodziców.

- Prowadził też własne dzienniki, które regularnie uzupełniał stopniami, jakie zbierali jego podopieczni. Pamiętam do dzisiaj widok Pana Rudka, który na trening z chłopcami, których szkolił już dłuższy czas, brał kijek (uśmiech). Jeśli dany zawodnik zaczynał partaczyć ćwiczenie, wołał: „dawać dupala”. Oczywiście wszystko odbywało się w atmosferze żartów, a co ciekawe kolejki chętnych do otrzymania takiej reprymendy tworzyły się momentalnie – wspomina legendarny piłkarz i trener Stali Stalowa Woli, Krystian Muskała.

Zdarzało się, że sami rodzice prosili, aby ich pociechy mogły wrócić na treningi, obiecując w ich imieniu poprawę w nauce. Zdarzało się też tak, że to trener Patkolo namawiał rodziców, by ich dziecko rozpoczęło systematyczne treningi piłkarskie.

- Dla najlepszego zawodnika meczu, sparingu lub nawet zwykłej gierki treningowej zawsze miał nagrodę w postaci dwóch, a czasami nawet trzech butelek smakowych oranżad, które w tamtym czasie były prawdziwym rarytasem. To on namówił mnie do rezygnacji z zajęć lekkoatletycznych i rozpoczęcia treningów pod jego wodzą. Jak uparł się na jakiegoś zdolnego chłopaka, to potrafił nachodzić jego rodziców i powtarzać, jak duży talent ma ich dziecko. Ten człowiek robił wszystko, aby każdy trampkarz na zajęciach miał swoją piłkę! Technika, technika i jeszcze raz technika, na niej skupiał największą uwagę – mówi Janusz Mulawka, były wyśmienity snajper Stali Stalowa Wola.

Piłkarskie perypetie Patkolo w „Hutniczym Grodzie”

Do A-klasowej Stali Stalowa Wola trafił w 1953 roku z Gwardii Kraków, czyli obecnej Wisły. Jak do tego doszło?

- Piłkarze ówczesnej Gwardii pojechali do Warszawy na mecz z Legią w ramach Pucharu Polski. W drodze powrotnej w pociągu doszło do alkoholowych libacji, szarpanin i bijatyk. Cała wina za te zajścia została zrzucona na… Rudolfa Patkolo. Najspokojniejszego człowieka, jakiego w życiu poznałem. Miał on duży żal do krakowskich zawodników, którzy w tak perfidny sposób postanowili usunąć go z zespołu. On wtedy nie mówił jeszcze dobrze po polsku. Przypuszczam, że nie do końca potrafił się bronić. Zawsze przekręcał jakieś polskie zwroty, jak na przykład „poczkaj, poczkaj”, zamiast poczekaj, „klepaczka”, czyli zagranie „z klepy”, czy „sakramencka gówniarza”, gdy jakiś chłopak grał poniżej jego oczekiwań. Każdemu pojawiał się na twarzy uśmiech, gdy słuchał tych przejęzyczeń z charakterystycznym akcentem – wspomina Walerian Bienias, piłkarz „Stalówki” w latach 1950-1968.

Według archiwalnych dokumentów Patkolo do Stalowej Woli zaprosił trener Będkowski. Dzięki fantastycznej grze polskiego Węgra i przede wszystkim ogromnej ilości strzelanych przez niego goli, Stal awansowała rok później do międzywojewódzkiej trzeciej ligi rzeszowsko-lubelskiej. Dlaczego zatem w latach 1957-1960 napastnik wyjechał do Włocławka?

- Jego żona pochodziła z tej miejscowości. Poza tym wydaje mi się, że trener Patkolo dostał tam możliwość prowadzenia seniorów ekipy Kujawiaka. Z włocławskimi juniorami zdobył tytuł Mistrza Pomorza w 1960 roku. W tym samym czasie uzyskał papiery trenerskie pierwszej klasy. Po krótkich pobytach w Skarżysku, Radomiu, Tarnobrzegu i Nowej Sarzynie wrócił do Stalowej Woli – dodaje Bienias.

Patkolo z powodzeniem prowadził trzecioligową ekipę Stali, która ocierała się o awans do drugiej ligi, ale działacze od początku wiedzieli, że ten człowiek przede wszystkim stworzony jest do pracy z młodzieżą…

„Patkolo dryblował sam siebie, popisywał się niepotrzebnymi sztuczkami”

Węgier, który polskie obywatelstwo przyjął w 1948 roku, miał tendencję do nadmiernej ilości dryblingów. Wyżej wymieniony cytat, to komentarz „Przeglądu Sportowego” na temat jego gry w barwach Wisły Kraków w finale Pucharu Polski.

W reprezentacji Polski Patkolo zagrał trzy oficjalne spotkania. Dlaczego tak mało? W okresie powojennym oficjalne mecze międzypaństwowe nie odbywały się tak często, jak choćby obecnie. Poza tym ciężko jest określić, ile spotkań Patkolo rozegrał w kadrze B. Zadebiutował 2 października 1949 roku w wygranym pojedynku Polska-Bułgaria 3:2. „Radość po meczu była wielka, publiczność wpadła na boisko i na barkach entuzjastów zjechał do szatni... Patkolo” – takie komentarze można odnaleźć w archiwach.

Kolejne dwa mecze z Czechosłowacją (0:2), a także Rumunią (0:1) były kompletnie nieudane w wykonaniu Patkolo. Zawiódł on wszystkich ekspertów. Ci jednak usprawiedliwiali go, po przeczytaniu tych słów: „Jestem zadowolony, że potrafiłem grać mimo kontuzji. Nie chciałem być na boisku, ale „tata” Wacław Kuchar powiedział: „Graj!”. I zrobił cuda.”

Na igrzyska nie pojechał

Mimo urazu kostki Patkolo do końca sezonu był podstawowym graczem w Łódzkim Klubie Sportowym. Zaliczył jeszcze epizod w reprezentacji, kiedy walczył o miejsce w kadrze szykującej się na wyjazd na Igrzyska Olimpijskie w Helsinkach. Patkolo grał nie tylko w sparingu na Węgrzech, ale też w meczach z Ujepstem Budapeszt, który odbywał tourne po Polsce. W czerwcu 1952 roku, w Gdańsku w meczu reprezentacji A z ukochanym zespołem z dzieciństwa, polski Węgier spisywał się znakomicie. Strzelił gola i zaliczył asystę. Za parę dni znów zagraliśmy z Ujpestem, tym razem w Chorzowie. Tam miał pecha. Dziesięć minut przed końcem zderzył się z bramkarzem i musiał zejść z boiska. Gdyby nie to, może wypadłby lepiej i pojechał na igrzyska?

W reprezentacji Węgier Patkolo zaliczył dwa oficjalne występy w 1947 roku. Co ciekawe na Węgry miał wrócić tylko na kilka tygodni, aby załatwić dokumenty pozwalające mu na stały pobyt w naszym kraju. Został kilkanaście miesięcy, ponieważ spełniło się jego marzenie – został piłkarzem ekipy seniorów słynnego Ujpestu. Grał na tyle dobrze, że selekcjoner Tibor Gallowich powołał go do mocarnej niegdyś reprezentacji Węgier. Patkolo zagrał całe spotkanie przeciwko Austrii 5:2 i pierwszą połową przegranej potyczki z Włochami 2:3. Za partnerów miał między innymi Sandora Balogha, Ferenca Szuszę, Gyulę Zsengellera oraz wielkiego Ferenca Puskasa, z którymi wcześniej miał okazję również występować w juniorskiej kadrze Węgier. Kto wie, może Patkolo miałby więcej gier w węgierskiej reprezentacji, gdyby nie tęsknił za żoną? Z tego powodu ponownie wrócił do Polski.

Węgiersko-polski perfekcjonizm

Rezso Patkolo, bo tak przed przyjęciem polskiego obywatelstwa miał na imię popularny „Pan Rudek”, potrafił spędzać na stadionie w Stalowej Woli całe dnie. Od 1960 roku razem ze swoją rodziną mieszkał na tak zwanym „osiedlu Cyganów”. Na stadion zawsze przyjeżdżał motorynką. Do każdego treningu przygotowywał się jak do arcyważnego spotkania ligowego. Jego ogromną zaletą była umiejętność pokazania ćwiczeń, jakie nakreślał swoim wychowankom. Uderzenia piłki prostym podbiciem, wewnętrzną i zewnętrzną częścią stopy, strzały z powietrza, drybling, przyjęcie piłki z odejściem, kontrola nad piłką – to tylko niektóre fundamentalne czynności rzemiosła piłkarskiego, jakie trener Patkolo perfekcyjnie demonstrował swoim podopiecznym.

- Byłem zaraz po studiach w Katowicach. W Stali prowadziłem chłopaków z rocznika 1974. Pan Rudek miał o rok młodszych zawodników. Na dwa zespoły pojechaliśmy wspólnie na obóz do Uniejowa. To tam zobaczyłem, w jaki sposób do zajęć przygotowywał się trener Patkolo. Skrupulatnie zapisywał coś w swoim notatniku, na oddzielnych kartkach miał rozrysowane poszczególne ćwiczenia. I tak przed każdym treningiem. Uświadomiłem sobie, jak dużo pokory miał w sobie ten człowiek. Mimo występów w dwóch reprezentacjach, mimo gry w silnych klubach i zdobywanych mistrzostwach, każde zajęcia z dziećmi traktował arcypoważnie! Wzór do naśladowania dla każdego szkoleniowca – podkreśla Jerzy Hnatkiewicz, który kilka tygodni temu świętował 35-lecie pracy w klubie z Hutniczej15.

- Pan Rudek miał prawdziwy dar do trenowania młodzieży połączony z ogromną cierpliwością. To dzięki niemu w latach dziewięćdziesiątych Stal w pierwszej lidze grała praktycznie tylko swoimi wychowankami. W awaryjnych sytuacjach zdarzało mu się prowadzić też zajęcia z seniorami. Pamiętam jak kiedyś Józek Leś i Kaziu Goleń schowali trenerowi motorynkę na zadaszeniu nad barakiem. Pan Rudek jeździł nią bez względu na porę roku, ale ku zdziwieniu wszystkich, tylko coś burknął pod nosem i chciał już na piechotę wracać do domu – wspomina z uśmiechem Krystian Muskała, który w Stali, jako piłkarz, a następnie szkoleniowiec, pracował blisko czterdzieści lat.

Temat tabu

Trener Patkolo nigdy nie wspominał w prywatnych rozmowach o swoim pobycie na przymusowych robotach we Frankfurcie. Trafił tam w 1943 roku, kiedy oficjalnie rozpoczęła się dla Węgier druga wojna światowa. Został schwytany podczas ulicznej „łapanki” i wzięty za… Żyda.

- On miał specyficzną urodę. Ciemna karnacja, charakterystyczne rysy twarzy oraz bardzo ostry zarost. Z tego co pamiętam, trener Patkolo, żeby schludnie wyglądać, musiał golić się dwa razy dziennie! Przed śniadaniem i po obiedzie – relacjonuje Walerian Bienias.

Jedna z historii mówi, że to właśnie w pociągu jadącym do Niemczech poznał, jak się później okazało, żonę Janinę, która do obozu trafiła z Włocławka. Druga zaś, że to w drodze powrotnej Rudolf Patkolo pomylił pociągi i zamiast do Budapesztu, pojechał tym samym pociągiem, co urocza włocławianka do Łodzi. Pewne natomiast jest, że obozową tradycją były mecze pomiędzy jeńcami poszczególnych państw. Patkolo wzmocnił… polską reprezentację, dla której rozegrał około dziewięćdziesięciu spotkań, z czego większość była zwycięska! Oczywiście nie można tych meczów zaliczać do oficjalnych występów w narodowym zespole, ale kiedy po ponad dwóch latach, obóz został wyzwolony przez Amerykanów, było wręcz pewne, że Rezso Patkolo nie zerwie kontaktu z Polską.

- Dziadkowie nigdy nie opowiadali, ani nie rozmawiali o czasach wojny przy nas, wnukach. Myślę, że to po prostu były dla nich czasy, do których nie chcieli wracać. Często po szkole, zamiast do domu rodziców, uciekałam do babci Janiny. Wieczorem dziadek brał mnie na swojego czerwonego „komarka” i odwoził do domu. Był bardzo dobrym, spokojnym człowiekiem. Cieszę się, że ludzie wciąż chcą go wspominać – dodaje Eliza Woronkiewicz, wnuczka Rudolfa Patkolo.

Rodzinne dramaty trenera Patkolo

W czerwcu 1984 roku samobójstwo popełniła jego żona, Janina, która wyskoczyła z okna mieszkania na trzecim piętrze. Ciężko mówić o konkretnych przyczynach tego desperackiego kroku. Wiadomo, że w tamtym okresie małżeństwo zmagało się z problemami wychowawczymi, dotyczącymi syna Krzysztofa. Nie jest również tajemnicą, że pobyt w niemieckim obozie pracy, odcisnął swoje piętno na psychice kobiety.

- Krzysiek początkowo zapowiadał się na świetnego lekkoatletę. Niestety z czasem kompletnie pogubił się w życiu. Mówiło się o zażywaniu przez niego narkotyków i innego tego typu używek. Pewnego razu rozpalił on w rodzinnym domu ognisko. Później przychodził na stadion i mówił, że przygotowuje się do Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Twierdził, że liczy na złoty medal, bo jest w super formie. Pana Rudka, jak również jego żonę, kosztowało to wszystko wiele nerwów i zmartwień – podkreśla trener Muskała.

Krzysztof Patkolo do dzisiaj mieszka w Stalowej Woli. Obecnie to ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna, którego często można spotkać, biegającego w niebieskich dresach w stronę Tarnobrzega, Przyszowa lub Pysznicy. Ciekawostką jest fakt, że w rodzinie Patkolo, imię „Rudolf” stało się dziedziczne. Tym samym Rudolf Patkolo senior, mając dwie córki (Wiesławę oraz Annę), a także dwóch synów, jednemu z nich nadał właśnie to imię. Rudolf Patkolo junior zmarł na ciężką chorobę w Stanach Zjednoczonych. Potomków Rudolfa Patkolo seniora los rozsiał po całym świecie. W USA żyje także wnuk legendarnego piłkarza i trenera o imieniu – Rudolf, ojciec małego… Rudolfa.

Smutne pożegnanie legendy

- Prezesem Stali został Alfred Rzegocki. To on zadecydował, że czas trenera Patkolo w klubie się skończył. To był 1990 roku, a Pan Rudek zmarł dwa lata później. Klub zostawił go z problemami samego. Wymusiłem na Rzegockim pożegnanie Rudolfa Patkolo. Przed meczem inauguracyjnym drugoligowe rozgrywki, dostał jakieś śmieszne kwiaty i proporczyk. Tak nie postępuje się z legendami – twardo stawia sprawę Wojciech Niemiec, legendarny defensor „Stalówki”.

Kondycja psychiczno-fizyczna byłego reprezentanta Węgier i Polski po tragicznej śmierci żony, a następnie zwolnieniu z klubu, była coraz słabsza. Systematycznie pojawiał się na meczach Stali, ale według relacji jego znajomych można wyciągnąć jeden, smutny wniosek: stracił on sens życia.

- Był przygnębiony, zdarzało mu się zaglądać do kieliszka, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Nie było w tym człowieku już życia. Moim zdaniem Pan Rudek przestał się czuć potrzebny ludziom. Nie miał już żadnych obowiązków, dlatego też nie dbał o siebie. Do dzisiaj razem z żoną w każdą rocznicę śmierci trenera Patkolo, a także 1 listopada odwiedzamy jego grób. Dlaczego? Ponieważ do dzisiaj pozostał on w naszej pamięci, jako bardzo porządna i dobra osoba – dodaje Walerian Bienias, który co ciekawe początkowo był trenowany przez polskiego Węgra, a następnie grał z nim w seniorach Stali.

- Kiedyś razem z Władkiem Szaryńskim (wybitny piłkarz Górnika Zabrze, były trener Stali - red.) zaprosiliśmy Pana Rudka na taką małą „domówkę”. To był już smutny i zamknięty w sobie człowiek. Do dzisiaj pamiętam jak bardzo dziękował nam potem, że zaprosiliśmy go do siebie. Jakby to co najmniej było coś wielkiego! Po kilku godzinach siedzenia trochę się „rozkręcił”. Pośpiewaliśmy wspólnie, pogadaliśmy i nad ranem taksówką każdy z nas wrócił do swojego domu – wspomina Krystian Muskała.

Stadion Stali Stalowa Wola imienia…

Czas najwyższy, aby piłkarski stadion w Stalowej Woli miał swojego patrona. Zbędne są w tym przypadku wymówki, że nowy obiekt Stali ma dopiero powstać w przyszłości. Jakie ma to znaczenie? Obiekt Wisły Kraków od „X lat” nosi imię legendarnego Henryka Reymana, a pod dachem stadionu są zawieszone pamiątkowe koszulki wybitnych „wiślaków”, jak choćby byłego szkoleniowca „Stalówki”, Adama Musiała. Obok obiektu Legii Warszawa można podziwiać pomnik Kazimierza Deyny, a w planach działacze warszawscy mają również postawienie pomnika żyjącemu Lucjanowi Brychczemu.

Co zatem stoi na przeszkodzie, aby w naszym mieście docenić tak zasłużone dla zielono-czarnych barw, piłkarskie osobistości jak: Rudolf Patkolo czy Krystian Muskała? Ludzi, dzięki którym piłkarska sekcja Stali w latach 80. i 90. przeżywała swój najlepszy okres w całej historii. Każdy człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim. Każdy kibic, ale także piłkarz stalowowolskiej drużyny musi więc znać osobistości, które tworzyły klubową markę.

BARTOSZ MICHALAK


Rudolf Patkolo (urodził się 13 października 1922 roku w Budapeszcie, zmarł 1 września 1992 roku w Stalowej Woli) – piłkarz, reprezentant Węgier i Polski, trener, wychowawca młodzieży. Jego pierwszym klubem były rezerwy Ujpestu Budapeszt, a następnie Gamma Budapeszt. Od 1943 roku przebywał w niemieckim obozie pracy we Frankfurcie. Od 1947 roku zamieszkał w Polsce, rok później otrzymał obywatelstwo polskie. Były napastnik/lewy łącznik m.in. ŁKS-u Łódź, Polonii Bydgoszcz, Wisły Kraków, Stali Stalowa Wola i Kujawiaka Włocławek. Mistrz Polski z krakowską Wisłą, a także dwukrotny mistrz Węgier z Ujpestem Budapeszt (niektóre źródła podają, że zdobył jeszcze jedno mistrzostwo z Gammą). W 1951 roku z krakowskim klubem dotarł także do finału Pucharu Polski. W Stali Stalowa Wola pracował od 1953 do 1956 roku, a następnie od 1960 do 1990 roku. W Stalowej Woli rozgrywany jest Turniej im. Rudolfa Patkolo w kategorii juniorów.


Polecamy