Polacy w Ligue1. Krychowiak znowu dostał szansę od początku. Prezes Kita pod eskortą
Nantes stacza się coraz bardziej i nie za bardzo wiadomo, co mogłoby zatrzymać negatywną spiralę wokół klubu. Drużyna, której prezesem jest Waldemar Kita, a napastnikiem Mariusz Stępiński jeszcze nigdy nie przegrała w lidze u siebie tak wysoko jak z Lyonem (0:6). Atmosfera jest fatalna, a właściciela pilnują już nie tylko osobiści ochroniarze, ale też policjanci z brygady antykryminalnej, bo część najzagorzalszych kibiców ciągle mu grozi.
fot. Archiwum
To przede wszystkim ultrasi z trybuny Loire, którzy od dawna kontestują politykę transferową Kity. Po meczu z Lyonem mają jeszcze więcej argumentów przeciwko prezesowi, bo wszyscy zawodnicy, którzy zostali sprowadzeni latem, także Stępiński, nie spełniają oczekiwań. Spotkanie z wicemistrzami Francji okazało się totalną katastrofą, po której większość piłkarzy, w tym Polak, została oceniona na "dwójkę". Tak złej noty Stępiński jeszcze w tym sezonie nie miał.
Trybuna Loire zaczęła pustoszeć już na kwadrans przed końcem, z okrzykami "Wracamy do domu", gdy na tablicy wyników było jeszcze 0:4. Zanim jednak do tego doszło, na stadionie niosło się "Mamy dość Waldemara".
Paradoks polega na tym, że od czasu gdy Kita kupił Nantes w 2007 roku włożył tam grube miliony euro własnych pieniędzy. Mimo awansu z II ligi do I nigdy nie było jednak oczekiwanego sukcesu w postaci choćby miejsca w czołówce tabeli.
W środę po meczu co najmniej sześciu policjantów z brygady antykryminalnej pilnowało czarnego vana, którym prezes Nantes w asyście eskorty miał jechać na lotnisko, aby prywatnym samolotem dostać się do Paryża, gdzie na co dzień mieszka. To kolejne potwierdzenie tego, jak napięta atmosfera panuje w klubie. A jakby tego było mało, wieczorem doszło do jeszcze jednej surrealistycznej sytuacji. Kilka minut po meczu na antenie radia RMC pojawiła się na żywo rozmowa z Kitą, w której powiedział, że rzuca rękawicę i odchodzi, nie precyzując jednakowoż jak zamierza znaleźć solidnego inwestora. Ponieważ rozmawialiśmy z nim wielokrotnie, głos na antenie rzeczywiście wydawał się identyczny, tymczasem okazało, że ktoś... znakomicie go podrobił i niemal wszyscy dali się na to nabrać. Dopiero za chwilę przyszło sprostowanie...
W przeciwieństwie do Stępińskiego, powody do zadowolenia ma Maciej Rybus. Dla Lyonu to najwyższe zwycięstwo w tym sezonie, a dla Polaka kolejny mecz w podstawowej "jedenastce" po ostatnim słabym występie z PSG. Tym razem na lewej obronie, za Morela, który pozostał na ławce. Nota 6 jest dobra, ale trzeba wziąć poprawkę, że ponad połowa drużyna zasłużyła na wyższe oceny. Co ciekawe, Rybus po raz pierwszy trafił też do jedenastki kolejki.
Niemal w każdej kolejce we Francji dzieje się z sześcioma Polakami coś wyjątkowego i tak było też tym razem. Dopiero po raz trzeci w tym sezonie wszyscy wyszli w pierwszym składzie. Glik zagrał słabiej niż zwykle (nota 5), a Monaco dało sobie strzelić gola w końcówce z Dijon (1:1), tracąc drugie miejsce w tabeli na rzecz PSG.
Grzegorz Krychowiak wystąpił tym razem w pomocy paryżan wspólnie z Thiago Mottą, bo Matuidiemu trener dał odpocząć, a awizowany jeszcze w dzień meczu Verratti też nie znalazł się w składzie. Unai Emery już po raz drugi z rzędu testował ustawienie 4-2-3-1, do którego wydaje się najbardziej przywiązany, z Ben Arfą jako rozgrywającym tuż za Cavanim. Polak nie spisał się źle (nota 5, jak większość kolegów), choć jego współpraca z Mottą pozostawia jeszcze do życzenia, a w oczy rzuca się brak gry do przodu.
Podczas spotkania w Paryżu doszło do małego zgrzytu, gdy Cavani strzelił drugiego gola dla gospodarzy. Tak się złożyło, że była to jego 100. bramka w barwach PSG. Urugwajczyk ściągnął koszulkę, by przekazać wyrazy wsparcia dla rodzin ofiar katastrofy z brazylijskimi piłkarzami w Kolumbii, ale sędzia pozostał nieugięty - pokazał mu za to żółtą kartkę.
Również na "piątkę", czyli średnio zagrał Igor Lewczuk (Bordeaux) z Bastią w spotkaniu zremisowanym 1:1.
Natomiast Kamil Grosicki, tuż po chorobie, która uniemożliwiła mu występ w ostatni weekend, nie może się wyzbyć syndromu "słabego meczu", gdy wchodzi w pierwszym składzie. Porażka z Lorient (1:2) w derbach Bretanii jest bolesna zespołowo i indywidualnie. Polak był jednym z najgorszych na boisku (nota 3) i marne to pocieszenie, że Ntep został oceniony jeszcze słabiej.