Okocimski nie do zatrzymania. Lider popsuł otwarcie stadionu w Puławach
Świetna, znakomita, rewelacyjna... Wkrótce zabraknie słów, żeby opisać jesienne wyczyny drużyny Okocimskiego Brzesko. W sobotnie przedpołudnie lider drugiej ligi pewnie sięgnął po trzy punkty w Puławach.
fot. Michał Stańczyk/Polskapresse
Dla podopiecznych Krzysztofa Łętochy to 16. ligowy mecz bez porażki. W tym sezonie jak na razie nie tylko nie znaleźli pogromcy, ale też ciężko im strzelić gola. Do tej pory sztuka ta udawała się przeciwnikom sześciokrotnie. To przy 28 już zdobytych bramkach bilans okazały.
Statystyki statystykami, ale nie byłyby tak dobre, gdyby nie postawa "Piwoszy". Przekonała się o tym Wisła Puławy. W sobotę ambicji i zaangażowania nie brakowało. U gospodarzy dodatkowy przyrost adrenaliny spowodowało oddanie do użytku nowego i pięknego stadionu. Ten fakt uskrzydlał miejscowych w pierwszej połowie. - Zagrali dobrze, my wtedy zaprezentowaliśmy się słabiej - przyznał trener Łętocha.
Napór Wisły przyniósł strzały Wiącka oraz Mokiejewskiego. W drugiej połowie role zaczęły się odwracać. Zanim na boisku zaczął rządzić i dzielić Okocimski, gospodarze mieli jeszcze dwie sytuacje. W 50. minucie Nowak z pięciu metrów trafił w Mieczkowskiego. Kilka minut później bramkarz "Piwoszy" nabił, wybijając piłkę, Gizę. Ten mając przed sobą tylko bramkę, nie trafił w futbolówkę. Później gospodarze zaczęli gasnąć, czego zresztą spodziewał się opiekun gości. - To zaangażowanie zawodnicy Wisły musieli okupić utratą sił. Wtedy to my mieliśmy zaatakować - wyjaśniał Łętocha.
Wyznaczony przez niego scenariusz zaczął się realizować w 66. minucie. Po rzucie rożnym Darmochwał zagrał do Jacka, który z najbliższej odległości głową skierował piłkę do bramki. W 70. minucie wprawdzie Wisła po uderzeniu Nowaka doprowadziła do remisu, ale arbiter dopatrzył się spalonego i gola nie uznał. W 75. minucie Okocimski ponownie skarcił gospodarzy. Stało się to po zagraniu Baligi. Piłka trafiła do dobrze ustawionego Ogara, który strzelił do pustej bramki. "Piwosze" mogli zdobyć przynajmniej jeszcze jedną bramkę - sytuacji sam na sam z Beszczyńskim nie wykorzystał bowiem Trznadel.