Okiem kibica. Walka i ambicja w polskiej Ekstraklasie to przepis na sukces! [KOMENTARZ]
Skazywana przez wszystkich na pożarcie krakowska Wisła po dwóch pierwszych kolejkach Ekstraklasy ma na swoim koncie cztery punkty. Takiego początku "Białej Gwiazdy" nie spodziewali się nawet najwięksi optymiści.
Przed rozpoczęciem sezonu wszyscy kibice Wisły byli zgodni - krakowian czeka długi, pełen upokorzeń i smutków sezon. Brak pieniędzy, klasowych transferów, jedynie ubytki kadrowe. Z tym musieli zmagać się działacze i kibice 13-krotnego mistrza Polski. Początek jednak wskazuje, że wcale nie musi być tak źle, jak wszyscy wróżyli.
Po dwóch kolejkach Wisła, mimo tego że grała w nich bez napastnika, zgromadziła na swoje konto cztery punkty. W pierwszym meczu z Górnikiem podopieczni Franciszka Smudy nie stworzyli sobie praktycznie zbyt wielu sytuacji klarownych do zdobycia gola, ale za to zagrali na zero z tyłu, a w Kielcach bramki i strzelali i tracili. Łącznie na swoim koncie zgromadzili trzy trafienia, a dwukrotnie futbolówkę z siatki wyjmował Miśkiewicz. Taki rezultat pozwolił drużynie byłego selekcjonera zdobyć trzy punkty w niezwykle ważnym dla kibiców meczu z Koroną Kielce.
Wiśle nigdy nie grało się dobrze z "żółto-czerwonymi". Mecze zawsze miały podtekst kibicowski, z racji zabicia przez fanów Wisły wiernego kibica Korony o pseudonimie "Małpa". "Białej Gwieździe" nigdy nie grało się zbyt dobrze na stadionie w Kielcach, na dodatek musieli sobie radzić bez własnych kibiców, których na ten obiekt gospodarze od paru lat nie wpuszczają. Kilkakrotnie mając o wiele lepszy skład Wisła wyjeżdżała z Areny Kielce na tarczy. Teraz jednak role się odwróciły.
Kolejne dobre spotkanie w bramce rozegrał Miśkiewicz. Przyznam, że przed rozpoczęciem sezonu byłem dosyć sceptyczny co do tego zawodnika. Nie przebił się w Milanie, o co oczywiście nie można mieć do niego pretensji, ale siedział również na ławce rezerwowych w niższych ligach włoskich. Tymczasem jednak po roku spędzonym przy boku Sergeia Pareiki sporo się nauczył i jest pewnym punktem drużyny. To on dzisiaj ponownie uratował punkty dla drużyny Smudy. W końcówce obronił sytuację sam na sam z Trytką, a wcześniej popisał się kilkoma, pewnymi interwencjami. Oczywiście, można mieć do niego pewne pretensje przy straconej bramce, ale chwile wcześniej w znakomity sposób poradził sobie z jednym z strzałów "Koroniarzy".
Bardzo dobre spotkanie, o dziwo, zagrał Łukasz Garguła, który przez kibiców z Reymonta bardziej kojarzony jest z ostentacyjnego żucia gumy podczas meczów, aniżeli dobrej gry. Były gracz Bełchatowa zdobył dwa gole, co prawda pierwszego bardzo "fartownego", natomiast druga bramka to już "stadiony świata". Może przy boku Smudy "Guła" odzyska swoją starą dyspozycję i będzie jednym z liderów Wisły. A predyspozycje do tego ma - wydaje się być jednym z zawodników Wisły o największych umiejętnościach indywidualnych.
Powoli odpowiedzialność na swoje barki bierze Michał Chrapek. Tyle lat czytało się o tym, jaki talent ma ten zawodnik, i że powinien otrzymać szansę w pierwszym zespole. Po kilku wypożyczeniach wypracował sobie miejsce w podstawowej jedenastce i póki co nie zawodzi. Wczoraj nie bał się odpowiedzialności, podszedł do rzutu karnego w ostatniej minucie i pewnie go wykorzystał, dając Wiśle trzy punkty.
Rozczarowuje póki co niestety Patryk Małecki. Pochodzący z Suwałk piłkarz miał być liderem "Białej Gwiazdy", a jak na razie niczego ciekawego nie pokazał. Z każdym kolejnym spotkaniem powinno być jednak lepiej, bo każdy kibic orientujący się w realiach Ekstraklasy wie, że Patryk ma papiery na grę na wysokim poziomie. Gorzej spisał się też Sarki, ale winy zostały mu odpuszczone po udziale w kontrataku dającym rzut karny w ostatniej minucie. Brawa należą się Burlidze, który mimo, że praktycznie "zakiwał" się na śmierć w polu karnym, dał Wiśle ważną jedenastkę przy pomocy Golańskiego. Dziwne jednak, że po piętnastu minutach piłkarz ten wyglądał, jak po przebiegnięciu maratonu.
Poziom trzymał Głowacki, przyzwoicie spisali się Stolarski z Nalepą, nieco gorzej Bunoza ze Stjepanoviciem (swoją drogą znacznie więcej oczekiwałem od tego zawodnika, liczę, że się jednak jeszcze rozegra). Cezary Wilk z kolei udowodnił dzisiaj, że nie bez powodu w pierwszych meczach rozgrywek siedzi na ławce rezerwowych. Dzisiaj był cieniem siebie i absolutnie niczego nie pokazał.
Wiślacy może nie byli wczoraj drużyną wyraźnie lepszą. W pierwszej połowie zagrali tragicznie, dopiero w drugiej się rozkręcili. Mnie cieszy jednak co innego – podopieczni Smudy nie rozgrywają jakiś koronkowych akcji, ale są drużyną. Każdy zawodnik walczy na sto procent swoich możliwości i właśnie tą ambicją piłkarze Wisły są w stanie zdobywać punkty. Widać w grze filozofię gry „Franza” – stosowanie pressingu na połowie rywala. Efektem było kilka bramek i spore emocje. Oby tak dalej.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak czekać na tego obiecanego napastnika. A może i napastników, w liczbie mnogiej. Ja osobiście nie obraziłbym się na obecność w kadrze i Pawła Brożka i znanego "Frankowi" z Regensburga, Machado. Byle do przodu.