menu

Oceniamy wiślaków za mecz z Lechią: Głowacki i statyści

13 lutego 2015, 23:07 | Jakub Podsiadło

Rzadko zdarza się tak, że sceneria meczu idealnie zgrywa się z postawą zawodników - na poprzetykanej piachem murawie stadionu Lechii Gdańsk bezradna Wisła Kraków zaprezentowała wręcz podręcznikowy piłkarski "piach". Porażka w premierowym meczu wiosny obnażyła sporo niedociągnięć ociężałej ofensywy, a w idealnym świecie wiślackie tyły - z chlubnym wyjątkiem Arkadiusza Głowackiego, Richarda Guzmicsa i bramkarza - nadawałyby się do natychmiastowej wymiany.

Arkadiusz Głowacki był dziś jednym z nielicznych jasnych punktów Wisły
Arkadiusz Głowacki był dziś jednym z nielicznych jasnych punktów Wisły
fot. Ryszard Kotowski

Michał Buchalik — 7 – koledzy cały czas podpuszczali bramkarza Wisły, raz za razem posyłając mu płaskie podania w światło bramki na murawie, która w każdym atlasie geograficznym mogłaby figurować gdzieś między pustynią Gobi a Kalahari. Po niedawnej kontuzji kolana nie było widać śladu - golkiper "Białej Gwiazdy" jako jeden z nielicznych zasługuje na pochwały za piątkowy mecz, i to nie tylko z powodu refleksu przy strzale Grzelczaka z pierwszej połowy.


Łukasz Burliga — 3 – niebezpiecznie "wiatrakowaty" w obecności aktywnego Sebastiana Mili, spóźniony przy prostopadłych podaniach z drugiej linii rywala, a w ofensywie zasłużył na nieodpowiednie zachowanie za wagary i nieobecności - to telegraficzny skrót poczynań "Burego" na stadionie Lechii. Obrońca Wisły powinien wiedzieć, że jeśli skrzydła niedomagają, to przynajmniej on powinien częściej gościć na całej długości boiska po jego prawej stronie.

Arkadiusz Głowacki — 8 – przy okazji każdego meczu mamy wrażenie, że kapitan, opoka, niekwestionowany filar Wisły za moment udusi któregoś z piłkarzy w czerwonej koszulce. Przy kompanach z zespołu "Głowa" tydzień w tydzień wygląda, jakby przyleciał z Marsa, albo przynajmniej z miejsca, w którym potrafią grać w futbol. Nie przypominamy sobie piłki, która po znalezieniu się w przestrzeni powietrznej wiślackiego weterana nie została przez niego przejęta albo od razu wybita poza strefę niebezpieczeństwa.

Richard Guzmics — 7 – przez większość meczu podążał krok w krok za rywalami, a momentami przewidywał ich ruchy dwa albo trzy kroki naprzód, w pełni zasługując na ksywkę "Ryszard Lwie Serce". Były też i mankamenty - Węgier był odrobinę zagubiony, gdy Grzelczak wbijał wiślakom pierwszego i zarazem ostatniego gola, chociaż trzeba przyznać, że chyba od momentu straty Dudki kontratak gospodarzy był dla Wisły raczej lost cause.

Maciej Sadlok — 3 – obrońcy Lechii nie musieli dostawać specjalnego cynku o jego dynamicznych wejściach w pole karne albo strzałach z dystansu i za każdym razem, gdy Sadlok składał się do jednego bądź drugiego, ustawiali ładny murek, od którego odbijała się piłka kopnięta przez wiślaka. Jeśli dobrze liczyliśmy, pod bramkę gospodarzy doleciała tylko jedna centra w jego wykonaniu, zaś w obronie padał na niego blady strach prawie zawsze, gdy zbliżała się zielona fala.


Alan Uryga — 4 – po meczu zapewne wysypał z korków trzy wiadra w piasku, bo nie szczędził rywalom wślizgów. Urydze na pewno nie można odmówić boiskowej ikry i chęci do gry, zwłaszcza na tle mocno chimerycznego Dariusza Dudki. Szkoda, że wyraźnie brakuje mu umiejętności, żeby w związku z powyższym wziąć na swoje barki pełną odpowiedzialność za to, co dzieje się ze środkiem pola w szeregach wiślaków.

Dariusz Dudka — 2 – "17 Again", czyli potężne doświadczenie i dyspozycja juniora zupełnie, jakby pomocnik Wisły cofnął się piłkarsko w czasie. Rozczarowująco bezradny przy jakichkolwiek przebitkach w środku pola, jedna z nich w końcu doprowadziła do bramki dla Lechii. Jesteśmy prawie pewni, że po meczu w Gdańsku w niektórych kręgach będzie znany jako "Mr Strata".

Maciej Jankowski — 2 – po kontuzji i operacji przygotowywał się do rundy z resztą drużyny - w Gdańsku prezentował się tak, jakby wystąpił tylko dzięki przepustce ze szpitala. Ociężały na tyle, że nawet nie warto robić żadnych aluzji do Tłustego Czwartku. "Jankes" po prostu nie zmienił się od ubiegłej rundy ani na jotę, jeśli chodzi o wkład w poczynania ofensywy. A ten, standardowo, wyniósł niewiele więcej od zera.

Semir Stilić — 2 – ale żeby nie być w stanie przyjąć piłki w polu karnym lewą nogą? Tą samą która, w przeciwieństwie do prawej, powinna być ubezpieczona chyba w pięciu firmach jednocześnie? Prezes Robert Gaszyński wychodzi z siebie, żeby zatrzymać Bośniaka w klubie - na ten moment wygląda to tak, że to gwiazdor powinien prosić o nową umowę, bo w obecnej dyspozycji Wisła jest w stanie bez niego żyć. Fatalne stałe fragmenty gry w jego wykonaniu nasuwają pytanie, czy powinien być niepodzielnym panem i władcą stojących piłek w drużynie.

Łukasz Garguła — 3 – z "Gułą" na boisku skrzydła Wisły istnieją chyba tylko na kartce ze składami. A szkoda, bo jeszcze w ubiegłym sezonie wiślak grywał tak, jakby ktoś poprzestawiał mu cyferki w liczbie wiosen z 32 na 23. Można teoretyzować, że od momentu 33. urodzin nie ma co przestawiać, ale odkładając żarty na bok, trzeba przyznać rację Franciszkowi Smudzie - z jednym dośrodkowaniem i żółtą kartką zasłużył na zjazd do boksu w przerwie.


Paweł Brożek — 2 – liście już dawno opadły, a napastnik Wisły nadal gra tak samo słabo, jak ubiegłej jesieni. Częsta migawka z Gdańska to grymas na twarzy "Brozia" po kolejnym z chyba tysiąca spalonych. Z uporem maniaka powtarzamy apel o sprowadzenie Brożkowi konkurenta, który pozwoliłby snajperowi z Reymonta poczuć rywalizację, bo jeśli w wiślackim ataku utrzyma się kadrowy status quo, przed Smudą i spółką ciężkie czasy.

Rezerwowi:


Rafał Boguski — 2 – ciężko znaleźć alibi dla zmiennika Łukasza Garguły, mimo że otrzymał w prezencie od trenera Smudy 45 minut na odwrócenie losów spotkania. W pewnym momencie o mały włos nie sprokurował akcji, która mogła skończyć się drugą i decydującą bramką dla gospodarzy.

Emmanuel Sarki — 3 – oprócz jednego albo dwóch wywalczonych rzutów wolnych, Haitańczyk nie ma się czym pochwalić. Powoli zaczynamy rozumieć, dlaczego Franciszek Smuda notorycznie sadza skrzydłowego na ławce kosztem innych zawodników.

Mariusz Stępiński — grał za krótko


Polecamy