Obietnice prezesa Bednarza [KOMENTARZ]
– W lipcu 2014 będziemy mieli w składzie ośmiu polskich piłkarzy, o których będą pytali prezesi z Zachodu – taką bombę w przeddzień startu sezonu sprezentował kibicom Jacek Bednarz, prezes Wisły Kraków. W świetle ostatnich ruchów transferowych i niefortunnych wypowiedzi trenera Franciszka Smudy o stanie klubowej kasy, takie deklaracje tylko kompromitują klub z Reymonta i są drwiną ze zdrowego rozsądku kibiców.
fot. Andrzej Banaś/Polskapresse
Smuda: Jak masz puste kieszenie, to nie zrobisz drugiego Realu Madryt
Ktoś mógłby pomyśleć, że jeżeli Wisła wyprowadza się z bazą treningową do Myślenic a administrację wysyła po kosztach na Śląsk, zarząd Białej Gwiazdy na chwilę zmienia siedzibę na pobliski Kobierzyn. Klub o mały włos z powodu zaległości finansowych nie dostał licencji na najbliższy sezon Ekstraklasy, a w maju na spotkaniu z kibicami Jacek Bednarz z przejęciem opowiadał o lawinie wezwań do zapłaty, która czeka na niego każdego dnia w klubie. Dotychczasowe posunięcia transferowe też przysporzyły Wiśle więcej wstydu niż chluby. Przyjmijmy na chwilę, że prezes Wisły wszystkie te słowa wypowiedział jak najbardziej świadomie i rzućmy okiem na kilka powodów, z których silna, polska Wisła A.D. 2014 to zaawansowane science-fiction.
Idąc po linii najmniejszego oporu, piłkarzy zawsze można kupić. Sprawę Bednarzowi znacznie komplikują zachłanni prezesi polskich klubów. Bogusław Cupiał jak dotąd ich nie rozpieszczał, ale na początku jego przygody z Wisłą zdarzało mu się wydać równowartość miliona euro na transfer Macieja Żurawskiego z Lecha Poznań. I tak kiedy pyta Wisła, niezależnie czy biedna, czy bogata, żądana kwota zawsze rośnie 2-3 razy. Polskie kluby, rozpuszczone ruchami na rynku zasobnych klubów z Rosji i Turcji i nieodżałowanego Józefa Wojciechowskiego liczą na łatwy i szybki zarobek. Jedni wygrali los na loterii, opychając za przyzwoitą sumę odstępnego Marcina Robaka do Turcji albo Makuszewskiego do Tereka.
Pod strzechy nad Wisłą nie dotarła jeszcze moda na prowizje od kolejnego transferu sprzedawanego piłkarza. Tylko w ostatniej dekadzie Wisła wytransferowała za granicę zawodników za ponad 25 milionów euro, ale tutaj większość prezesów woli dobić transakcji na pniu, zamiast poczekać na wypromowanie się gracza w silniejszym klubie. Stan Valckx był przymuszony do buszowania po przecenach zza granicy, bo lokalni włodarze zwietrzyli niezły biznes i dyktowali wiślakom zaporowe ceny za piłkarzy, którzy ledwo błysnęli w polskiej lidze.
Z wyławiania perełek z niższych lig chyba też nic nie wyjdzie. Wiślaccy obserwatorzy szukali niedawno nowego Błaszczykowskiego w I lidze i śląskiej Piotrówce, gdzie przedsiębiorczy prezes skoszarował ponad dziesiątkę piłkarzy z Afryki, ale z obserwacji nie wynikło nic konkretnego. Prezesowi Bednarzowi zostaje tylko czyhanie na wygasające kontrakty, ale i tutaj zaciskającą pasa Wisłę bije nie tylko wicemistrz z Poznania, ale i walczące rokrocznie o nic, ale zdolne płacić nieprzyzwoite sumy Zagłębie Lubin.
Jeden sposób budowania wielkiej Wisły mamy więc z głowy. Stare porzekadło mówi, że jeżeli nie stać cię na piłkarza, to go sobie wychowaj. Szkolenie młodzieży przy Reymonta w konsekwencji ostatnich sezonów stało się bardzo palącym problemem, ale właściciel klubu nadal traktuje je po macoszemu. Młodzi wiślacy dominują w regionalnych rozgrywkach, co jakiś czas zdobywają ogólnopolskie laury, a ekipa Młodej Ekstraklasy pięć lat temu wygrała ligę. Tylko co z tego, skoro wszystkie talenty znikają gdzieś po drodze. Ze złotej drużyny zwycięzców ME ostał się tylko Łukasz Burliga, który w Wiśle gra w głównej mierze z konieczności.
Gdyby rozwój klubu był trochę stabilniejszy, pewnie podzieliłby los Dariusza Treli, Mariusza Magiery i Krzysztofa Mączyńskiego, odrzuconych w czasach eldorado podopiecznych wiślackiej szkółki, którzy teraz przydaliby się jak mało kto. Kilku chłopaków z mistrzowskiej ekipy skończyło w ogóle z grą w piłkę, a ci zdolniejsi włóczą się po lokalnych klubach z pierwszej i drugiej ligi. Przez ogromne problemy kadrowe istnieje szansa, że chociaż kilku dobrze rokujących młodzieżowców uniknie tego losu i udowodni swoją wartość w pierwszym zespole. Nowym nadziejom Wisły jednak brakuje tych zdolności – chyba tylko rozwiązanie Młodej Ekstraklasy zapobiegło dalszym kompromitacjom, bo młodzi wiślacy ostatni sezon zakończyli na trzecim miejscu od końca.
W zależności od tego, kogo by się spytać, zarzuty wobec pracy z juniorami są różne, począwszy od tych oczywistych jak brak infrastruktury; często wspomina się o wąskiej kadrze trenerów a nawet o tym, że w młodszych rocznikach większą rolę odgrywają koneksje niż umiejętności. Pierwszy problem rozwiązał się sam – po dużym stadionie, Cupiał otrzymał od podatników nowy prezent, tym razem gmina Myślenice wybuduje mu (z całym szacunkiem dla piłkarzy trzecioligowego Dalinu, którzy chyba obeszliby się bez obiektu za 7 milionów złotych) bazę treningową z prawdziwego zdarzenia. Pozostałe nadal będą leżeć odłogiem, bo właściciel Wisły o inwestycjach w młodzież nie chce słyszeć w obawie przed chciwymi menedżerami. Koniec końców, wiślacy nie mają ani pół argumentu żeby szkolić przyszłe gwiazdy zespołu u siebie, nie mówiąc o zachęcaniu zdolnych juniorów z całej Polski, ciągnących do cieplarnianych warunków w Warszawie i Poznaniu.
Prezes Bednarz nie raczył jeszcze ujawnić nazwisk ośmiu Polaków, którzy za rok mają zawojować ekstraklasę w koszulce z białą gwiazdą, podobnie jak na kilka dni przed startem ligi nie wiadomo absolutnie nic o nowym lewym obrońcy i napastniku. Jedno jest pewne - bez wydatnej pomocy z Myślenic operacja Wisła'2014 na pewno się nie powiedzie. W czasach, w których na pustawym stadionie liczy się każdy kibic, mydlenie oczu sympatykom Wisły to najgorsze wyjście z tej sytuacji. Sami kibice z większą pokorą przyjęliby plan odbudowy klubu rozłożony na kilka sezonów. Zamiast tego, zarząd zadłużonego klubu woli opowiadać w prasie cacanki o tym, że w kilka miesięcy Wisła wróci na szczyt sportowo i finansowo, nie mając ku temu żadnych przesłanek.