Nieskuteczna Lechia ciągle nie strzela bramek
Piłkarze Lechii Gdańsk goli nie tracą, ale też ich nie strzelają. Tak było na inaugurację wiosny w ekstraklasie z Ruchem w Chorzowie i tak samo zakończył się w Gdańsku pierwszy mecz ćwierćfinałowy Pucharu Polski z Jagiellonią Białystok.
Debiutant Hajrapetjan
Tomasz Kafarski, trener Lechii, zapowiadał dwie, trzy zmiany w wyjściowym składzie biało-zielonych w porównaniu do meczu ligowego z Ruchem Chorzów. - Nie wszystko funkcjonowało tam jak należy. Szczególnie za mało było ruchu na połowie przeciwnika. Musimy grać agresywniej. Po gruntownej analizie naszego pierwszego wiosennego meczu mogę powiedzieć, że w spotkaniu z Jagiellonią planuję dwie lub trzy zmiany w składzie - nie ukrywał gdański szkoleniowiec.
Nie była to zasłona dymna, bowiem faktycznie doszło do dwóch zmian. Po raz pierwszy w oficjalnym meczu Lechii zagrał Lewon Hajrapetjan. Ormianin zastąpił na lewej obronie Vytautasa Andriuskeviciusa. Hajrapetjan przystąpił do tego bardziej zmobilizowany, bowiem otrzymał powołanie do reprezentacji Armenii na marcowy mecz eliminacji mistrzostw Europy z Rosją. Z kolei w pomocy obok Łukasza Surmy i Kamila Poźniaka tym razem wystąpił Paweł Nowak. Za to miejsce na ławce rezerwowych zajął Marko Bajić. To ustawienie było bardziej ofensywne i trener Kafarski pokazał, że jego podopieczni mają atakować.
Do trzech razy sztuka
Lechia rywalizuje z Jagiellonią w Pucharze Polski już po raz trzeci z rzędu. Jak na razie lepiej tę konfrontację wspominają piłkarze z Białegostoku, bo to oni byli dwa razy górą. Dwa lata temu obydwa zespoły spotkały się już w 1/16 finału i wówczas Jaga wygrała w Gdańsku 1:0, strzelając gola w ostatniej minucie spotkania. W poprzednim sezonie biało-zieloni rywalizowali z Jagiellonią w półfinale tych rozgrywek. Upragniony finał był blisko, ale gdańszczanie przegrali u siebie 1:2, a w Białymstoku zremisowali 1:1. Podopieczni trenera Michała Probierza zagrali w finale i zdobyli puchar. Do trzech razy sztuka - z wiarą w to powiedzenie przystąpili do meczu gospodarze.
Lechia zaczęła więc z animuszem. Gdańszczanie uzyskali lekką przewagę, często znajdując się w posiadaniu piłki. Już na samym początku strzałem z dystansu postraszył Bedi Buval, ale piłka przeleciała obok bramki gości. Z czasem gra się wyrównała, a nawet lekką inicjatywę przejęli goście z Białegostoku. W 15 minucie indywidualną akcję lewą stroną przeprowadził Franck Essomba, ale posłał piłkę wprost w ręce Sebastiana Małkowskiego. To był pierwszy celny strzał w tym spotkaniu. Chwilę później goście mieli rzut rożny, po którym futbolówka trafiła pod nogi Thiago Cionka, ale ten strzelił nad poprzeczką. Lechia szukała swoich szans na zagrożenie bramce strzeżonej przez Grzegorza Sandomierskiego. Było zamieszanie w polu karnym po akcji Buvala, a potem technicznego strzału próbował Abdou Razack Traore. Bez efektu. Zresztą w całej pierwszej połowie brakowało ciekawszych okazji, po których mógł paść gol. Obydwa zespoły starały się grać uważnie w obronie, aby przede wszystkim gola nie stracić. W gdańskiej drużynie bardzo dobrze prezentował się Luka Vućko, który wykorzystał swoje doświadczenie i pewnie przerywał akcje rywali. Ta sztuka się udała i Lechii i Jagiellonii, choć do zwycięstw potrzebne są bramki. W ostatniej minucie pierwszej połowy szczęście dopisało piłkarzom Lechii. Do podania z własnej połowy boiska wystartował Ermin Seratlić. Sędzia liniowy zasygnalizował pozycję spaloną napastnika z Białegostoku, ale w tej sytuacji się pomylił.
Lukjanovs za Sazankowa
Drugą połowę meczu Lechia rozpoczęła z jedną zmianą w składzie. Trener Kafarski uznał, że nie ma na co czekać i zdjął z boiska kompletnie niewidocznego Aleksandra Sazankowa. W miejsce Białorusina na boisku pojawił się Ivans Lukjanovs. Łotysz, który z powodu choroby nie przepracował całego okresu przygotowawczego, dał dobrą zmianę w Chorzowie i teraz też miał ożywić grę biało-zielonych. I tak się też stało. Dynamiczny Lukjanovs często dostawał podania od kolegów i próbował zagrażać bramce Jagiellonii. Zresztą bardzo dobrze pasuje on do gry kombinacyjnej, jaką preferują biało-zieloni i jego pojawienie się na boisku sprawiło, że gdańszczanie zaczęli grać nieco lepiej. I w 62 minucie spotkania to Lechia miała piłkę meczową. Błąd popełnił Cionek, a Traore zagrał na czystą pozycję do Buvala. Francuski napastnik miał przed sobą tylko Sandomierskiego, ale trafił w nogi bramkarza Jagiellonii i piłka wyleciała poza boisko. W takim meczu jest trudno o czyste sytuacje strzeleckie i taką, jaką miał Buval, trzeba wykorzystać.
Tymczasem trener Probierz sięgnął po swoją najgroźniejszą broń z ławki rezerwowych, czyli supersnajpera - Tomasza Frankowskiego. To jednak biało-zieloni stworzyli sobie kolejną okazję do strzelenia gola. Po dośrodkowaniu z lewej strony boiska głową uderzał Traore, ale piłka minęła bramkę zespołu z Białegostoku. Gdańszczanie wciąż szukali swojej szansy na zdobycie zwycięskiego gola. Z kilku metrów strzelał Poźniak, ale Sandomierski odbił piłkę poza boisko.
Jednak w 80 minucie to Jagiellonia mogła objąć prowadzenie. Małkowski wygrał jednak pojedynek sam na sam z Frankowskim.
Za dwa tygodnie rewanż w Białymstoku, który zadecyduje o awansie. Zwycięstwo i każdy bramkowy remis będą premiować zespół biało-zielonych. - Może trochę się wygłupię, ale dla koneserów futbolu to był całkiem dobry mecz - przyznał trener Kafarski. - Zabrakło nam postawienia kropki nad i. Bezbramkowy remis to niewdzięczny wynik, ale stawia nas w niezłej sytuacji przed rewanżem. Jak już strzelimy bramkę, to myślę, że następne posypią się lawinowo.