menu

Możemy wygrać z Wisłą

5 kwietnia 2017, 09:12 | Bartosz Karcz

- W Bruk-Becie Termalice nie ma miejsca na dyktatorskie zapędy - podkreśla Marcin Baszczyński, generalny menedżer ds. sportu i public relations klubu z Niecieczy.

Marcin Baszczyński przed laty grał w Wiśle Kraków, teraz jest dyrektorem w Niecieczy
Marcin Baszczyński przed laty grał w Wiśle Kraków, teraz jest dyrektorem w Niecieczy
fot.

- Ostatnio dostaje się mocno od mediów Bruk-Betowi Termalice za zwolnienie trenera Czesława Michniewicza, tymczasem trudno usłyszeć waszą argumentację tej decyzji.

- Mogę powiedzieć tyle, że sytuacja była bardziej złożona, niż wszystkim się wydaje. To nie była tylko kwestia braku zwycięstwa wiosną, czy spadku w tabeli. Rzeczywistość, związana z pracą i zwolnieniem trenera Michniewicza, nie jest czarno-biała. To dużo bardziej złożony temat i przyczyniło się do tego wiele czynników, o których trener doskonale wie.

- Czesław Michniewicz ma duży żal do swojego asystenta Marcina Węglewskiego, że ten przejął zespół po nim. Zarzuca mu m.in. brak lojalności.

- To jest ciekawa sprawa, bo Marcin Węglewski do Niecieczy trafił razem z Czesławem Michniewiczem. Trener Węglewski wykonywał dobrze swoją pracę, ale po kilku miesiącach, nie wiadomo z jakiego powodu, trener Michniewicz odwrócił się od niego. Zdecydował, że wszystko będzie robił sam. Nie wiem, dlaczego trener Michniewicz odsunął od podejmowania pewnych decyzji trenera Węglewskiego. Wiem natomiast, że to nie była tylko kwestia współpracy z asystentem, czy - szerzej - całym sztabem. Umowa była taka, że trener Michniewicz będzie współpracował z klubem na wszystkich polach, a w pewnym momencie ta współpraca też się skończyła. Takie podejście zaczęło mieć wpływ na funkcjonowanie drużyny. Bruk-Bet Termalica jest klubem, który opiera się na ogólnej współpracy wszystkich ludzi tutaj zatrudnionych. Nie ma tutaj miejsca na dyktatorskie zapędy.

- Mimo tego całego zamieszania i słabych wiosennych wyników, Bruk-Bet wciąż jest w górnej ósemce, ale sytuacja staje się dla was powoli niebezpieczna.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że musimy zacząć zdobywać punkty. Jest promyk nadziei, bo gra w Białymstoku wyglądała już lepiej. Oczywiście porażka zabolała, bo wiadomo, w jakich okolicznościach przegraliśmy z Jagiellonią. Uważam jednak, że każda seria, nawet ta najgorsza, kiedyś musi się skończyć i to zwycięstwo w końcu przyjść musi. Jedna wygrana może dać nam taki pozytywny impuls przed dalszą częścią sezonu.

- W kolejnych meczach drużynę będzie prowadził trener Marcin Węglewski?

- Nie ma co wyprzedzać faktów. Powiem tylko tyle, że na razie Marcin Węglewski poprowadzi zespół w meczu z Wisłą Kraków. Mamy na to zgodę PZPN.

- Atmosfera w drużynie jest bojowa, czy raczej głowy pozwieszane po ostatnich niepowodzeniach?

- Z moich obserwacji i z doświadczenia, jakie mam z piłkarskiej szatni, wynika, że reakcja w drużynie jest dobra. Po meczu w Białymstoku była ogromna złość, głośna dyskusja. To jest najważniejsze, bo widać reakcję drużyny. Stąd płynie mój optymizm, że będzie znacznie lepiej już w najbliższym czasie.

- Tylko że teraz przed wami mecz z Wisłą Kraków, która ostatnio prezentuje się bardzo dobrze. Gra lepiej niż jesienią, przede wszystkim jest bardziej poukładana taktycznie niż kilka miesięcy temu.

- Czeka nas bardzo trudne zadanie. Wisła jest rzeczywiście bardzo dobrą drużyną, ale właśnie w tym upatruję naszej szansy. My z dobrymi zespołami rozgrywamy najlepsze spotkania. Naszym problemem była ostatnio przede wszystkim skuteczność. Jeśli to poprawimy, jeśli będziemy w stanie zdobywać dwa, trzy gole w meczu, to jesteśmy w stanie wygrać z Wisłą. Szczególnie na własnym stadionie.

- A Pana zaskakuje to, że Wisła gra dzisiaj w bardziej urozmaicony sposób?

- Zmiana może i jest, ale i tak tempo grze nadają zawodnicy, którzy ciągną Wisłę od wielu lat. Jeśli mówimy o długich, celnych podaniach, to najczęściej robi to Arek Głowacki. Jeśli chodzi o ofensywę, to wiadomo, kto przede wszystkim za nią odpowiada. Brożek, Boguski, Małecki - to wszystko są ludzie, którzy są w Wiśle od lat. Do tego doszły dobre transfery.

- Jak patrzy Pan na swojego przyjaciela Arkadiusza Głowackiego, to jest nutka zazdrości, że on wciąż gra?

- Jak patrzę na niego, to mi kolano puchnie… A tak poważnie, to każdemu los układał karierę w różny sposób. Były takie momenty, że ja rozgrywałem w sezonie nawet 50 meczów, a Arek miał ich zdecydowanie mniej, bo np. zmagał się z kontuzjami. Cieszę się jednak, że on ciągle gra, że jest w takiej formie. Co by nie mówić, to miejsce Arka jest w Wiśle. Obojętnie, czy na boisku, czy poza nim.

- W Wiśle dużo czasu spędzaliście razem. Dzisiaj znajdujecie czas na częsty kontakt, czy obowiązki tak was pochłaniają, że tego czasu jest mniej?

- Kontakt jest cały czas. Dużo ze sobą rozmawiamy, staramy się sobie wzajemnie pomagać w różnych problemach, podpowiadamy sobie. To się nie zmieniło od czasów naszych rozmów jeszcze w Wiśle. Mamy podobne spojrzenie na piłkę, choć są oczywiście sprawy, w których się różnimy, ale dzięki temu te nasze dyskusje są konstruktywne.

- „Szpileczki” przed takim meczem jak w sobotę sobie wbijacie, czy już trochę wyrośliście z takich rzeczy?

- Zawsze jakieś żarty są, bo w naszej relacji to jest normalne, ale trzeba też przyznać, że trochę dojrzeliśmy. To już nie są takie ostre „wrzutki” jak kiedyś, gdy dzieliliśmy miejsce w szatni Wisły.


Polecamy