menu

Moskal: Liczyłem, że popracuję w Sandecji dłużej

28 czerwca 2012, 09:33 | Łukasz Madej / Gazeta Krakowska

- Chciałbym, żeby kibice zapamiętali mnie z tego, że człowiek awans zrobił (w trakcie pierwszej pracy w Sandecji Moskal wprowadził drużynę na zaplecze ekstraklasy - red.) i potem bądź co bądź utrzymał zespół - mówi Robert Moskal, były trener Sandecji Nowy Sącz.

Trzeci raz do tej samej rzeki Pan wejdzie?
(Śmiech) No, pewnie już nie. Musiałby się zarząd zmienić, żebyśmy mogli myśleć o wspólnej pracy. Chyba jedynie wtedy.

Rozżalony jest Pan bardzo?
Prezes w połowie rundy w wywiadzie opowiadał, że nawet się nie spodziewał, że będzie tyle punktów. Myślałem, że dłużej popracuję. Taka była jednak decyzja i nie będę z nią polemizował. Chciałbym, żeby kibice zapamiętali mnie z tego, że człowiek awans zrobił (w trakcie pierwszej pracy w Sandecji Moskal wprowadził drużynę na zaplecze ekstraklasy - red.) i potem bądź co bądź utrzymał zespół. To był na tę rundę cel minimum. Kibice na początku sezonu ładnie mnie przyjęli. Później, kiedy troszeczkę słabiej szło, nie słyszałem na siebie jakichś większych pohukiwań. Bardziej było wszystko robione właśnie dla nich, żeby mieli pierwszoligową piłkę.

Jak władze Sandecji tłumaczyły swoją decyzję?
Nie było w sumie tłumaczenia. Zapadła decyzja i tyle, a ja nie będę się przecież w takiej sytuacji rozgadywać. Miejsca, które gwarantowało automatyczne przedłużenie umowy, nie zajęliśmy, dlatego prezesi mieli możliwość takiego ruchu. Myślę, że wykonałem swoje zadanie. Chciałbym, żeby tak do tego podeszli wszyscy ludzie. Na dzień dzisiejszy może ktoś dwunastą lokatę odbiera jako słabą, no ale zobaczymy za rok, dwa jak Sandecja będzie sobie radzić.

Z następcą Pan rozmawiał?
Nie. Trener Araszkiewicz nie miał takiej potrzeby.

Teraz nie żałuje Pan, że zdecydował się zimą na pracę w Nowym Sączu?
Nie. To przecież pierwsza liga, ale jak mówiłem, myślałem, że będzie to praca na dłużej. Wyszedłem przez te pół roku na furiata, bo dwa razy karę dostałem (trener oglądał mecze z trybun - red.), ale myślę, że w niektórych spotkaniach sędziowanie było bardzo, bardzo dziwne. Ci arbitrzy nie zdają sobie sprawy, że po części odebrali mi pracę.

Co zostawia Pan po sobie?
Nie mogę powiedzieć, bo jak widać, jest bardzo dużo zmian.

Wynik to wypadkowa wielu czynników, ale jak zwykle za wszystko płaci szkoleniowiec?
A to zawsze tak jest. Ja bym chciał pracować dalej w Sandecji, ale z decyzją trzeba się pogodzić. I tyle.

W głowie pomysły na nowy sezon Pan miał?
Tak. Dlatego właśnie mocno eksperymentowałem i dawałem wszystkim piłkarzom pograć. Nie myślałem, że ten zespół może spaść, bo to silna drużyna. Chodziło o to, żeby sprawdzić wszystkich i te ogniwa, które uważałbym, że są słabsze, zmienić. Władzom klubu mówiłem, dlaczego to robię. Myślałem, że to rozumieją. Końcówka sezonu była słabsza i stąd może nerwowe ruchy? Ale też nie tylko z moich przyczyn. Miały być dwie, trzy roszady i chciałem z tą drużyną grać o coś więcej. Teraz widzę, że jakaś głębsza zmiana się szykuje. Bardzo dużo zawodników jest zmienianych. Może to też zadecydowało, bo ja część tych piłkarzy na pewno chciałbym mieć w swojej drużynie. Poszła inna opcja. Dajmy Jarosławowi Araszkiewiczowi popracować. Zobaczymy, co to przyniesie. Muszę zacząć się powoli zastanawiać nad tym, jak spisuję umowę, bo być może jestem zbyt łatwowierny. Bo prawda jest taka, że najlepszym przyjacielem trenera jest dobrze spisany kontrakt.

Gazeta Krakowska


Polecamy