Mecz Legia - Ruch okiem kibica: Wojskowi zwyciężają, kibice się kłócą - relacja z trybun
Legia Warszawa mistrzem jesieni po spokojnej wygranej nad Ruchem. A podział wśród kibiców drużyny z Łazienkowskiej nasila się z każdym meczem.
W niedzielę na Pepsi Arenie spotkały się dwie polskie potęgi, ale tylko jedna z nich wciąż dorównuje swej legendzie. Obecny Ruch Chorzów nie dorasta do pięt drużynom z Gerardem Cieślikiem czy Zygmuntem Maszczykiem w składzie. Co oczywiste, Legii Jana Urbana do drużyny Jaroslava Vejvody również sporo brakuje. Niemniej te spotkania za każdym razem przywodzą wspomnienia, choć dla tych kibiców, którzy obecnie stanowią większość na trybunach stadionów w Warszawie i Chorzowie, legendarna wydawać się może postać Mariusza Śrutwy, łączącego oba kluby swą grą w latach dziewięćdziesiątych.
W niedzielę kibice Legii przyszli na stadion głównie dla Danijela Ljuboji oraz dla Jakuba Koseckiego, gwarantującego żywiołowość w grze. Zawodnicy z Chorzowa, będący przecież wicemistrzami kraju, nie są magnesem dla kibiców. Niecałe 12 tysięcy osób na trybunach, wliczając w to skupione na trybunie południowej szkolne grupy, to rezultat gorszy nawet od potyczki z Widzewem sprzed tygodnia.
Wpływ na nienajwyższą frekwencję mogła mieć temperatura powietrza, która po raz pierwszy tej ligowej jesieni spadła poniżej zera. Niektórzy jednakże zostali wypłoszeni nie tylko przez mróz. Kibice z Żylety, wciąż twardo bojkotujący mecze Legii, kierując się do pobliskiego baru, odradzali tym nieprotestującym wejście na stadion. To się nie powinno zdarzać w środowisku kibiców tego samego klubu.
Jakby rozumiejąc sytuację tych kibiców, którzy jednak postanowili zjawić się na meczu, ochroniarze wydawali się bardziej uprzejmi niż zwykle, przepraszając za drobiazgowe przeszukiwanie na bramkach. Do tego poziomu nie potrafili dostosować się kibice z Chorzowa, których o dziwo klub postanowił wpuścić na trybuny. Przywitali Legię wulgarną przyśpiewką, za co zostali wygwizdani przez miejscowych. W trakcie meczu spiker Wojtek Hadaj był zmuszony kilkukrotnie przywoływać ich do porządku, pozwalając sobie nawet na ironię pod ich adresem, już od 41. minuty sugerując im, że po zakończeniu spotkania jeszcze przez 45 minut będą marzli na sektorze.
Mecz od samego początku toczył się pod dyktando Legionistów. Już w 4. minucie Kosecki znalazł się w stuprocentowej sytuacji, ale bramkarz Michal Pesković wybronił jego strzał. Dziewięć minut później z szybkim atakiem wychodził Daniel Łukasik. Powinien zagrać na lewe skrzydło do dobrze pokazującego się Koseckiego, ale zdecydował się na uderzenie zza pola karnego. Niestety, niecelne.
Na trybunach zawrzało po raz pierwszy po kwadransie gry, gdy na połowie Chorzowian faulowany przez Mindaugasa Pankę był Ljuboja. „Wojskowi” chcieli szybko rozegrać rzut wolny, ale uniemożliwił im to sędzia Tomasz Musiał, potrzebując czas na zapisanie żółtej kartki dla gracza gości. Trzeba przyznać, że była to jedna z niewielu chwil, gdy dobrze prowadzący spotkanie sędzia Musiał wywołał irytację trybun swym zachowaniem.
Kolejna taka sytuacja miała miejsce nieco ponad dziesięć minut później. Wpierw obrońca Ruchu Marek Szyndrowski brzydko sfaulował Miroslava Radovicia, za co obejrzał żółty kartonik. Minutę później Panka umyślnie zagrał piłkę ręką, przerywając akcję gospodarzy. Sędzia to zauważył i powinien wlepić mu drugie „żółtko”, ale najwyraźniej się przestraszył i zdecydował jedynie o rzucie wolnym dla Legii. Ta sytuacja podniosła bardzo mocno ciśnienie na trybunach. A niedługo potem Szyndrowski nakładką sfaulował Dominika Furmana, wprawiając kibiców, zwłaszcza z trybuny wschodniej, przy której się poruszał przed przerwą, we wściekłość. Był to ostatni moment frustracji wśród kibiców gospodarzy. Także w związku z tym, co nastąpiło chwilę później.
Po rzucie wolnym i drobnym zamieszaniu piłkę od obrońcy Ruchu w polu karnym otrzymał Kosecki i leciutką podcinką pokonał Peskovicia. Wyjście na prowadzenie kibice uczcili na swój sposób, odśpiewując „Mistrzem Polski jest Legia”.
Parę minut później Kosecki dostał dalekie podanie na lewe skrzydło, ale nawet dla niego okazało się ono za mocne. Młody skrzydłowy Legii brał udział właściwie w każdej akcji ofensywnej „Wojskowych”, nie zapominając również o grze defensywnej. Jeśli zapowiadana wyprzedaż zawodników Legii w zimowym okienku transferowym będzie miała miejsce, to wydaje się, że właśnie na Koseckiego popyt będzie największy.
Na murawie Legioniści spokojnie kontrolowali przebieg gry, a tymczasem na trybunach zdarzyło się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Dopingująca i skacząca kilkusetosobowa grupa kibiców Legii na trybunie północnej została odwiedzona przez innych kibiców Legii – tych bojkotujących mecze. W efekcie z trybuny zniknął przyniesiony przez tych pierwszych bęben i w drugiej połowie kibice, którzy przecież przyszli dobrze się bawić, dopingując swą drużynę, siedzieli zupełnie cicho, nie chcąc narażać się tzw. grupom kibicowskim.
Jak zawsze na ostatnich meczach doping był bardzo chaotyczny, ale przed przerwą jeszcze był. W drugiej połowie coraz niższa temperatura odebrała wielu kibicom chęć do śpiewu. Tego dnia podopieczni Jana Urbana nie potrzebowali jednakże dwunastego zawodnika. Drużyna ustawiona w klasycznym stylu Macieja Skorży – z trzema defensywnymi pomocnikami w środku pola – radziła sobie bez zarzutu, nie pozwalając Chorzowianom praktycznie na nic. Młodzi Furman i Łukasik wybijali rywali z rytmu, konstruowali akcje zaczepne, czasem sami próbowali kończyć, choć bez powodzenia. I tylko towarzyszący im Janusz Gol wyglądał przy nich, jakby znalazł się tam przypadkowo. Spokojem i boiskową inteligencją imponował zwłaszcza Furman. Symptomatyczna była sytuacja z 74. minuty, gdy nie zaatakował od razu rywala, który właśnie otrzymał piłkę, tylko poczekał aż tamten ją przyjmie, obróci się i postanowi ją zagrać. A Furman już tam był, przewidując wszystko idealnie. Odebrał mu piłkę właściwie bez walki i rozpoczął kolejną akcję Legii. Jeśli tylko tacy zawodnicy, jak on czy Łukasik, nie zostaną zbyt szybko sprzedani, to powinni stanowić o sile Legii przez kolejnych kilka lat. A w dalszej, choć nie odległej, perspektywie również o sile reprezentacji.
W 60. minucie dość – co tu ukrywać – nudnawy, bo spokojny i niezwykle jednostronny mecz postanowili uatrakcyjnić kibice z Chorzowa, którym udało się przemycić na trybuny trochę pirotechniki. Był to, dosłownie, moment zapalny tego spotkania. Minutę po tym, gdy zgasła ostatnia raca, żółtą kartkę obejrzał Żeljko Djokić po faulu na zbyt szybkim dla rywali Koseckim. A już w następnej akcji Djokić ponownie faulował, tym razem Iñakiego Astiza. Potem jeszcze odepchnął piłkę ręką. Zrobiło się nerwowo. Hiszpan odepchnął rywala. Zbiegli się kolejni piłkarze. W konsekwencji po drugiej żółtej kartce obejrzeli zarówno Djokić, jak i Astiz. Bardzo słuszna decyzja sędziego oznaczała, że obie ekipy kończyły mecz w dziesiątkę.
Gdy emocje związane z chwilową rozróbą na murawie wciąż wisiały w powietrzu, Legia podwyższyła prowadzenie. W zamieszaniu w polu karnym Ruchu najwięcej przytomności ponownie zachował Kosecki, posyłając futbolówkę w długi róg. Wobec takiej skuteczności „Kosy” – 4 gole w trzech kolejnych meczach – można tylko żałować, że ta runda już dobiega końca.
Wynik 2:0 wprawił kibiców w doskonały nastrój i już od 72. minuty zaczęli skandować „Ole!” przy celnych podaniach pomiędzy Legionistami. Humory uległy dalszej poprawie w 74. minucie, gdy swoją dziesiątą bramkę w sezonie po podaniu Koseckiego zdobył Ljuboja. Wynik 3:0 utrzymał się już do końcowego gwizdka. Więcej Legia bramce Ruchu na poważnie nie zagroziła, natomiast goście swoją jedyną poważniejszą okazję mieli w 80. minucie, gdy prawym skrzydłem w pole karne Legii wdarł się Marcin Kikut, ale sytuację tę pewnie wybronił Dusan Kuciak.
W drugiej połowie na boisku pojawiło się dwóch dawno niewidzianych graczy. Najpierw, po czerwonej kartce dla Astiza, Urban wpuścił Dicksona Choto, leczącego się od niepamiętnych czasów. I trudno stwierdzić, co w tym momencie wprawiło kibiców w większą radość – obecność na murawie sympatycznego obrońcy z Zimbabwe czy zejście z boiska Gola. A drugi sympatyczny moment miał miejsce w 82. minucie, gdy na boisku pojawił się nazwany przez Hadaja legendą Legii Tomasz Kiełbowicz. To zapewne ostatni sezon w karierze doświadczonego obrońcy, miło więc, że trener Urban dał mu zagrać choć kilka minut. Tym bardziej, że właśnie tego dnia Kiełbowiczowi urodził się syn, o czym Hadaj nie omieszkał poinformować wszystkich zebranych na trybunach osób. Była to zapewne jedna z ostatnich okazji, by kibice Legii mogli skandować nazwisko tego gracza w trakcie ligowego meczu.
Był to bardzo udany wieczór dla piłkarzy i kibiców Legii. Zwycięstwo 3:0 zapewniło już podopiecznym Urbana mistrzostwo jesieni. I tylko sytuacja na Żylecie psuje atmosferę piłkarskiego święta. Oby od wiosny wszystko wróciło do normy. Na trybunach i na boisku – z Markiem Saganowskim w składzie.