menu

Martin Konczkowski: Chcemy wygrywać. Nic nie usprawiedliwia porażek

16 grudnia 2018, 10:16 | Kaja Krasnodębska

- Bez względu na sytuację kadrową w każdym spotkaniu walczymy o zwycięstwo. W Warszawie zagraliśmy po prostu słabiej w ofensywie. Z przodu nie stwarzaliśmy zagrożenia i przez to Legia miała pod kontrolą te zawody - przyznał Martin Konczkowski po sobotnim meczu z Legią. Jego Piast uległ aktualnemu mistrzowi Polski już po raz trzeci w tym sezonie.


fot. Fot Arkadiusz Gola / Polskapresse

W ostatnim z sobotnich meczów 19. kolejki Lotto Ekstraklasy Piast uległ na wyjeździe Legii 0:2. W Warszawie obyło się bez większego zaskoczenia. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wielu spisywało gliwiczan na straty. - Praktycznie wszyscy dopisywali Legii trzy punkty jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Przyjechaliśmy osłabieni, plasujemy się niżej w tabeli. Moim zdaniem nie byliśmy na straconej pozycji, chcieliśmy powalczyć tutaj o trzy punkty. Polska liga już nie raz pokazywała, że każdy z każdym może wygrać. Obojętnie czy nie może zagrać dwóch czy pięciu zawodników, w ekstraklasie wszystko jest możliwe. Gdybyśmy dołożyli więcej z przodu, wynik pewnie byłby inny – komentował Martin Konczkowski, który rozegrał pełne 90 minut na boku obrony.

Dla 25-latka było to szesnaste spotkanie w tym sezonie, trzecie przeciwko Legii. Poprzednie dwa, podobnie jak to sobotnie, zakończyły się porażkami. Niebiesko-Czerwoni zostali wyeliminowani z rozgrywek Pucharu Polski właśnie przez stołecznych, wcześniej przegrali z nimi u siebie 1:3. Honorowe wówczas trafienie zanotował Michal Papadopulos.

Tym razem Czech nie mógł pojawić się na boisku. Podobnie jak Mikkel Kirkeskov, Joel Valencia oraz Patryk Dziczek pauzował za nadmiar żółtych kartek. Dokładając do tego kontuzje Gerarda Badii czy Mateusza Maka, Waldemar Fornalik do stolicy udał się z de facto rezerwowym składem. W meczowej osiemnastce znaleźli się m.in. Tomasz Mokwa, Damian Byrtek, Remigiusz Borkała czy Karol Stanek. Ostatni z nich zastąpił w końcówce Piotra Parzyszka i był to dla niego debiut w Lotto Ekstraklasie. - Bez sensu jest zastanawiać się co by było gdybyśmy grali w optymalnym utawienu. Bez względu na sytuację kadrową w każdym spotkaniu walczymy o zwycięstwo. W Warszawie zagraliśmy po prostu słabiej w ofensywie. Z przodu nie stwarzaliśmy zagrożenia i przez to Legia miała pod kontrolą te zawody. Do tego straciliśmy dwie głupie bramki z niczego i niestety przegraliśmy – stwierdził jednak były zawodnik Ruchu Chorzów.

Ich autorami okazali się Sandro Kulenović oraz wpuszczony z ławki rezerwowych Carlitos. - Oprócz trafień Legia nie stworzyła sobie zbyt wielu sytuacji. Mimo, że nie pozwoliliśmy jej na wiele strzałów, to jednak zdobyła dwie bramki i wygrała. Niewiele więc jest pozytywów po tym spotkaniu – przyznał Konczkowski.

Choć z racji boiskowej pozycji odpowiada głównie za defensywę, pretensje o porażkę miał także do siebie. - Wszyscy bronimy, wszyscy atakujemy. Ja również odpowiadam za ofensywę. Tym razem słabo wypadliśmy jako zespół. Byliśmy tacy bez wiary, bez przekonania, że przy Łazienkowskiej można strzelić bramkę.

Teraz przed podopiecznymi Waldemara Fornalika kolejne trudne zadanie. W swoim ostatnim meczu w 2018 roku podejmą plasującą się w czołówce ligowej tabeli Jagiellonię Białystok. - Na pewno chcemy wygrać. Dodatkowo motywuje nas fakt, że gramy to spotkanie u siebie. W Gliwicach dobrze nam idzie i mam nadzieję przypieczętować tę naprawdę niezłą w naszym wykonaniu rundę zwycięstwem – mówił defensor.

Nawet bez zwycięstwa nad białostoczanami były selekcjoner może być dumny z jesieni w wykonaniu swoich podopiecznych. Zimę na pewno spędzą w grupie mistrzowskiej i są na najlepszej drodze, by w tym roku walczyć nie o utrzymanie, a o europejskie puchary. Ich strata do samej czołówki nie jest bowiem duża. - Wiadomo, mamy kilka punktów przewagi nad dolną ósemką, ale dwa – trzy słabsze mecze i wszystko może się odwrócić – tonuje entuzjazm Konczkowski.


Polecamy