Marcin Kikut dla Ekstraklasa.net: Bakero? Świetny człowiek, średni trener
- Bakero był znakomitym psychologiem. Kiedy miałem kontuzję, dał mi olbrzymiego pozytywnego kopa przez to, że wyraził swoje wsparcie. Warsztat trenerski? Średnio... Brakowało mu czucia naszego społeczeństwa, naszego podejścia do piłki, czy ogólnie polskich realiów - mówi Marcin Kikut w obszernym wywiadzie dla Ekstraklasa.net.
Wronki to było odpowiednie miejsce do rozwoju swojego piłkarskiego talentu?
Jak najbardziej. W ówczesnym czasie Wronki były świetnym miejscem dla tak młodego zawodnika. W ostatnich latach trochę się już to pozmieniało, bo mimo iż wciąż znajduje się tam świetna baza, to sama szkółka nie jest już tak mocna. Kiedy ja zaczynałem swoją przygodę z piłką, jeździliśmy na zagraniczne turnieje, na których osiągaliśmy sukcesy.
Kikut: Numer "10" dla obrońcy? Inne były zajęte
Niektórzy zawodnicy narzekali na widok tamtejszego więzienia. Mam rozumieć, że Panu to nie przeszkadzało?
Nie. Aczkolwiek widok był rzeczywiście specyficzny, bo samo więzienie jest położone w centrum miasta. Mi jednak, tak jak wspomniałem wcześniej, Wronki będą kojarzyć się z naprawdę dobrą bazą piłkarską i solidną drużyną, a nie więzieniem.
Wspomnienia byłyby zapewne jeszcze lepsze, gdyby nie afera korupcyjna i słynna już postać „Fryzjera”.
Był pewien okres, w którym można było odczuć tą słynną już dziś aferę korupcyjną. Myślę jednak, że kiedy miałem 16-17 lat, to władze w klubie powoli się zmieniały i styczności z tą „ciemną stroną mocy” ja już nie odczuwałem. Zresztą, ja podczas pobytu we Wronkach nigdy nie spotkałem się z „Fryzjerem”...
Przyjemniejsze chwile, to zapewne te związane z sukcesami na polskim podwórku, a także występami w europejskich pucharach?
Amica zdobywała wtedy Puchar Polski, grała w europejskich pucharach. Jako pierwsi w Polsce awansowaliśmy do fazy grupowej Pucharu UEFA. W rozgrywkach ligowych zawsze byliśmy w czwórce, piątce najlepszych drużyn w Polsce. To świadczy o tym, że Amica dysponowała naprawdę mocną i solidną drużyną. Nigdy nie schodziliśmy z pewnego poziomu.
Wspomniał Pan o europejskich pucharach. W sezonie 2004/05 graliście w fazie grupowej Pucharu UEFA. Ostatnie miejsce w grupie, zero punktów i bilans bramek 3-16. Chluby Polsce nie przynieśliście...
Ja tamten okres wspominam bardzo dobrze. Miałem wtedy zaledwie 21 lat, a mogłem mierzyć się z naprawdę solidnymi klubami w Europie. To prawda, że otrzymaliśmy wtedy solidne „baty”, ale z drugiej strony zdobyliśmy bardzo duże doświadczenie. Wtedy w Amice występowała duża ilość młodych chłopaków, którzy dzięki takim spotkaniom mogła się wiele nauczyć. Tamte mecze stanowiły dla mnie olbrzymi zastrzyk doświadczenia w kolejnych latach gry w piłkę...
Doświadczenia, które w jakimś stopniu przydało się w momencie kiedy doszło do fuzji Lecha Poznań z Amicą Wronki...
Byłem bardzo zadowolony z faktu, że przeprowadzamy się na Bułgarską. Nie chcę być zrozumiany źle, bo Wronki były naprawdę świetnym miastem, ale brakowało mu jednego – kibiców. W Poznaniu mieliśmy już wtedy bardzo pojemny stadion, na którym zasiadała olbrzymia liczba widzów. Gra w Lechu stanowiła dla mnie dobrą perspektywę na przyszłość i jak się później okazało, był to dla mnie strzał w „10”.
Początkowo szatnia Lecha była podobno podzielona. Piłkarze z Wronek trzymali się razem, natomiast zawodnicy Lecha tworzyli swoją grupę.
Rzeczywiście tak było. Ciężko było przeskoczyć poprzednie lata, w których każdy z nas trzymał się razem, a w jednej chwili wylądowaliśmy w zupełnie innym towarzystwie. Z biegiem czasu te relacje między całą drużyną nabierały rumieńców, aż w końcu udało nam się stworzyć bardzo silny ówcześnie zespół.
Poznaniakom podobało się to, że w ich szatni pojawiają się goście z Wronek?
Uważam, że tak, bo dla nich to też była szansa na stabilizację i na lepsze perspektywy. Nie ukrywajmy, przecież o to chodzi też w piłce, aby nie myśleć o tym, czy się ma pieniądze na koncie, czy się ich nie ma. Najważniejszym jest, aby móc w stu procentach skupić się na treningach. Po fuzji tych dwóch drużyn udało się stworzyć dobrze funkcjonującą drużynę z mocnym i pewnym budżetem.
Na tyle mocną, aby zdobyć Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, czy Superpuchar Polski...
Ale i tak uważam, że na drużynę, którą posiadaliśmy, zdobyliśmy o jedno, lub dwa trofea za mało. Udało się osiągnąć bardzo dużo, ale ta drużyna, w moim odczuciu, potencjał miała jeszcze większy.
Dwa razy udało się wam także zaistnieć na arenie europejskiej. To był najlepszy okres w Pana piłkarskiej karierze?
Zdecydowanie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mi dane powtórzyć, to co osiągnąłem z Lechem w Europie. Dzięki tym wspomnieniom niejednokrotnie udaje mi się nabrać motywacji przed kolejnymi meczami, bo to było wielkie przeżycie i swego rodzaju nagroda za ciężką pracę.
Ten najlepszy okres w Pana karierze, zaciemnia nieco jeden występ...
Wyjazdowy mecz z Udinese. To był trudny moment w mojej przygodzie z piłką. Polała się na moją głowę ostra fala krytyki, która moim zdaniem nie była do końca krytyką adekwatną do tego, co miało miejsce na boisku. Prawdą jest, że popełniłem koszmarny błąd tuż przed zakończeniem spotkania, błąd który kosztował nas utratę gola, ale który i tak nie zmieniał postaci rzeczy, ponieważ i tak musieliśmy zdobyć drugą bramkę w tym spotkaniu, aby pozostać w grze. Takie jest jednak życie piłkarza. Raz się jest na wozie, a raz pod wozem. Dostałem dobrą lekcję życia, ale uważam że wyciągnąłem z niej odpowiednie wnioski. Mam charakter... Można dużo mówić i cwaniakować w rozmowach z prasą, czy telewizją, ale i tak wszystko weryfikuje boisko. Wspomnienia są raz przyjemne, a raz gorsze...
Mówił Pan o tym, że Lech potencjał miał większy, niż osiągnięte sukcesy. Na arenie europejskiej również?
Tak. Największą moją porażką i bólem, który mam do dzisiaj, jest rewanżowe spotkanie w Bradze, gdzie odpadliśmy z Ligi Europejskiej, a do awansu wystarczyło zdobyć bramkę. Braga awansowała później do finału i do dziś zadaję sobie pytanie: dlaczego to nie byliśmy my? Awansowaliśmy z grupy śmierci, w której nikt nie dawał nam większych szans na sukces, a wydaje mi się, że w meczach z Bragą zabrakło właśnie wiary w końcowe zwycięstwo.
Ciężko było strzelić bramkę, skoro wasz ówczesny trener Jose Marii Bakero ustawia w takim meczu na „szpicy” Semira Stilicia...
Bakero jako człowiek, to była dla mnie postać wybitna. Można było się od niego wiele nauczyć, bo widać było, że grał w piłkę na naprawdę wysokim poziomie. Był znakomitym psychologiem. Kiedy miałem kontuzję, dał mi olbrzymiego pozytywnego kopa przez to, że wyraził swoje wsparcie. Warsztat trenerski? Średnio... Brakowało mu czucia naszego społeczeństwa, naszego podejścia do piłki, czy ogólnie polskich realiów. W pewnych momentach zachowywał się tak, jakby prowadził zespół ligi hiszpańskiej i to gdzieś go później zgubiło. Uczył nas spokojnego operowania piłką. Na początku przynosiło to efekty, ale później zaczęliśmy grać piłką w poprzek boiska, zapominaliśmy o tym, że trzeba momentami przyspieszyć swoją grę i zaczynaliśmy przegrywać kolejne mecze. Staram się jednak zapamiętywać trenerów z tych dobrych stron i wyciągać to, czego mnie nauczyli.
Kto był zatem najlepszym trenerem Lecha Poznań przez te lata, w których Pan w nim występował?
Nie jestem w stanie podać konkretnego nazwiska, bo każdy miał swoje plusy i minusy. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Czy to u trenera Jacka Zielińskiego, czy u trenera Bakero, starałem się wyciągać to co najlepsze...
A Franciszek Smuda?
Piłka nożna dla trenera Smudy jest życiem, pasją. Na treningach jest tym wręcz pochłonięty. Nie lubi udzielać się w mediach. On nie jest typem człowieka, który lubi dużo mówić. On jest od pracy. Nigdy nie był osobą medialną. Wolał pokazać swoją osobowość na boisku, niż w prasie, czy telewizji i to jest naprawdę godne uwagi.
W pewnym momencie w Lechu coś się popsuło i to nie tylko na boisku, ale i w szatni.
Mieliśmy dołki. Nie tylko jeden. Pompowano balonik, na którym widniał napis „Mistrzostwo Polski”, którego ostatecznie nie udało nam się zdobyć. Remisami przegraliśmy tytuł. Oczekiwania były inne. Wtedy też coś pękło...
A ile jest w tym prawdy, że niektórym zawodnikom nie odpowiadały zarobki innych kolegów w szatni? Manuel Arboleda nie grał, a zarabiał kokosy. Nie wszystkim podobno się to podobało.
Z mojej perspektywy nic takiego nie miało miejsca, ale proszę pamiętać, że to tylko moja perspektywa... Mnie nie przeszkadza, czy ktoś zarabia tyle, czy tyle. Każdy wynegocjował sobie taki kontrakt, jaki wynegocjował i tyle, być może rzeczywiście ktoś inny miał z tym problem. Manuel także był niejednokrotnie poirytowany całą sytuacją, bo chciał dawać z siebie wszystko na boisku, a co chwila wypominane były mu jego zarobki, co uważam nie było do końca fair, bo nie powinno się zaglądać ludziom do kiszeni. Arboledzie nigdy nie można było przecież zarzucić braku zaangażowania w trening, czy też w mecz. Kiedy na pierwszym planie pojawiają się finanse, a nie piłka, to rzeczywiście może kiedyś pojawiać się z tego kwas...
Z Pana w Lechu zrezygnowano. Dlaczego?
Trener nie walczył zbytnio o to, abym pozostał w zespole. Chciał mieć swoich ludzi. Nie za bardzo odpowiadali mu zawodnicy, którzy w Lechu grali długo i coś już z tym zespołem osiągnęli. Ciężko mu się z nimi współpracowało. Po części nawet to rozumiem... Działacze Lecha przedstawili mi bardzo dobrą ofertę i należy im się za to szacunek. Ja słyszałem jednak o zainteresowaniu moją osobą jednego z klubów zza granicy i chciałem spróbować swoich sił poza Polską. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym wtedy z tego nie skorzystał. Niestety później pojawił się dość ciężki okres w mojej przygodzie z piłką i życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Nadszedł czas Euro 2012 i w Poznaniu nie wrócono ze mną do rozmów o nowym kontrakcie. Dzięki pomocy znajomego działacza udało mi się trafić na Cichą. Wyboru dużego nie miałem, bo Ruch był jedynym zespołem, który chciał mnie w swoich barwach.
Pewnie nie czuje się Pan gorszy od obecnych obrońców Lecha Poznań.
W żadnym wypadku. Ja w tym zespole miałem naprawdę świetny moment w swojej karierze i w bardzo dobry sposób rozwijałem się z całą drużyną. Takie były decyzje w Lechu i z nimi nie będę dyskutował. Mam jeszcze kilka lat grania. Jeżeli ominą mnie kontuzje i będę zasuwał na treningach, to jeszcze wszystko przede mną.
Ruch Chorzów chce rozwiązać umowę z Kikutem
O Ruchu rozmawiać nie będziemy?
Od czerwca mam jeszcze rok ważny kontrakt. Moja obecna sytuacja w klubie jest ciężka i nie wiem czy będę występował jeszcze w drużynie z Chorzowa.
Z Ekstraklasy Pan jednak nie rezygnuje?
Chciałbym w niej grać. Mam nadzieję i wierzę w to, że w następnym sezonie jakość gry z mojej strony będzie na zupełnie innym poziomie, niż w tym który właśnie dobiega końca.
A przyszły sezon będzie dłuższy, więc i więcej szans na grę.
Jestem jak najbardziej pozytywnie nastawiony do reformy rozgrywek. Proszę zauważyć jedną rzecz – zawodnik, który całą karierę spędza w polskiej Ekstraklasie, gra w piłkę średnio 2 lata mniej, niż zawodnik na Zachodzie. Przecież to jest jakaś masakra! Jeżeli drużyna ze środka tabeli odpadła we wczesnej fazie Pucharu Polski i na wiosnę rozgrywa już tylko mecze ligowe, to tych spotkań jest 13-15. Zawodnik takiego klubu, który nabawił się drobnego urazu i musi pauzować przez okres np. 4 tygodni, może okazać się, że nie zagra w rundzie rewanżowej żadnego spotkania! Dodatkowe siedem spotkań daje możliwość, że zawodnik z ławki rezerwowych jest w stanie zagrać kilka spotkań w trakcie całego sezonu. W obecnej formule nie ma praktycznie na to szansy. Uważam, że mecze o stawkę także będą na zdecydowanie wyższym poziomie. Ta reforma powinna w jakimś stopniu podnieść poziom polskiej piłki.
Rozmawiał: Sebastian Czapliński/ Ekstraklasa.net