Marcin Flis (Górnik Łęczna): Wierzę, że jeszcze powstaniemy z kolan
- Chcemy robić wszystko, żeby wygrywać mecze, ale może nawet ktoś na górze w nas zwątpił? Nie wiem, ale się nie poddamy i będziemy walczyć o utrzymanie do końca - mówi Marcin Flis, zawodnik pierwszoligowego Górnika Łęczna. W miniony weekend zielono-czarni zremisowali przed własną publicznością 1:1 ze Stomilem Olsztyn. Taki rezultat nie satysfakcjonował łęcznian, którzy prowadzili od 5. minuty spotkania, a gola stracili w doliczonym czasie gry.
fot. fot. Karol Kurzępa
Jak sobotnie spotkanie wyglądało z twojej perspektywy?
Uważam, że mieliśmy mecz pod kontrolą. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu dobra, bo wyszliśmy wysokim pressingiem na drużynę przeciwną i nie przypominam sobie, żeby rywale mieli przed przerwą jakiekolwiek sytuacje bramkowe. Natomiast my wychodziliśmy z fajnymi kontrami po przechwytach piłki. Staraliśmy się odbierać dosyć wysoko, więc dużo łatwiej było nam atakować, bo byliśmy dużo bliżej bramki. To było naprawdę pozytywne. Kurczę, szkoda tej ostatniej akcji. Wiemy przecież wszyscy bardzo dobrze, że olsztynianie mogli grać piłkę tylko na Baranowskiego. To było w stu procentach do przewidzenia i mówiliśmy nawet o tym tuż przed rzutem rożnym dla Stomilu, a tymczasem Baranowski wyskakuje i strzela nam bramkę w doliczonym czasie gry. Nie powiem, że jesteśmy załamani, ale jest w nas tyle nerwów, że wszystko wymknęło nam się spod kontroli. Uważam, że zaangażowania naprawdę nie można nam odmówić. Piłkarsko też fajnie wyglądaliśmy, ale jeden punkt to dla nas za mało. Liczyliśmy na zwycięstwo, żeby troszkę "odżyć" w głowach i przez święta fajnie przygotować się do następnego meczu. Niestety tak się nie stało, ale na pewno nie zwieszamy głów, tylko chcemy pracować dalej. Może już zbyt dużo osób w nas nie wierzy, ale my sami w siebie wierzymy jako drużyna. Również ja osobiście wierzę, że jeszcze powstaniemy z kolan.
Strata punktów musi boleć tym bardziej, że graliście z jednym z rywali w walce o utrzymanie.
Tak, dlatego podkreślałem już, że bardzo chcieliśmy ten mecz wygrać. Dlatego trzeba traktować remis jako porażkę. Trzy punkty dałyby nam psychiczny komfort i pozytywnego kopa przed kolejnym spotkaniem. A teraz jesteśmy w ciężkiej sytuacji. Jednak jeszcze raz powtórzę, że wierzymy w siebie i w to, że karta musi się w końcu odwrócić.
W szatni po meczu była wściekłość i głośne krzyki czy raczej cisza oraz smutek?
Przemawiały przez nas wszystkie emocje jakie tylko są możliwe. Chcemy robić wszystko, żeby wygrywać mecze, ale może nawet ktoś na górze w nas zwątpił? Nie wiem, ale się nie poddamy i będziemy walczyć o utrzymanie do końca.
Co się zmieniło w porównaniu do poprzednich meczów, że tym razem od pierwszej minuty byliście tak bardzo zmotywowani?
To nie jest tak, że dopiero po przyjściu nowego trenera nabraliśmy motywacji. Bardzo wierzyliśmy w pracę poprzedniego sztabu i wierzymy też w obecny sztab. Zresztą, on nie jest aż tak nowy, bo zmienił się tylko pierwszy trener. Za to, że my na boisku walczymy, to nikt nas nie powinien chwalić. To jest nasz psi obowiązek, by walczyć i strzelać gole. Dostaliśmy gola po rożnym w końcówce meczu, ale nie zwieszamy głów. Chcemy jeszcze powalczyć dla naszych kibiców, którzy przychodzą na mecze, dla nas, dla naszych rodzin, dla ludzi związanych z Górnikiem Łęczna. Ja też jestem z Lubelszczyzny i mam dużo emocji w sobie po tym meczu.