Maradona z Tibilisi, czyli wnioski po finale Pucharu Polski
Gruzin Luka Zarandia postawił kropkę nad i, dając Arce sensacyjne zwycięstwo w Pucharze Polski. Pierwszego gola dla ekipy Leszka Ojrzyńskiego strzelił Rafał Siemaszko. Lech Poznań zdołał odpowiedzieć jedynie trafieniem Łukasza Trałki i na własne życzenie przegrał trzeci z rzędu finał Turnieju Tysiąca Drużyn.
fot. Bartek Syta / Polska Press
Sylwester w maju
Po zeszłorocznym finale Pucharu Polski można było mieć wrażenie, że kibice Lecha i Legii zdali na piątkę egzamin z przemycania pirotechniki. - Czuje się zawiedziony i to nie przez postawę piłkarzy, nie tak się umawialiśmy - pisał słusznie na swoim koncie na Twitterze prezes Zbigniew Boniek. W finale 2017 kibice Arki Gdynia nie dość, że odpalili klasyczne racowisko to dołożyli do tego petardy i...sylwestrowe fajerwerki. Na początku pierwszej i drugiej połowy można było śmiało odliczać 10,9,8...
Mimo że wczoraj zatrzymano autokar Lecha, w którym było ponad tysiąc rac, kibice z Bułgarskiej na Narodowy zameldowali się z pirotechniką. Ludziom z Gdyni również skonfiskowano ponad tysiąc materiałów pirotechnicznych ukrytych w głośnikach, jak się okazało - za mało.
Dzielna Arka doczekała się nagrody
Arkowcy na początku meczu skupili się na przeszkadzaniu Lechowi. Nic nie wskazywało na to, że ludzie Leszka Ojrzyńskiego mają w sobie taką aparaturę, która pomoże im nawiązać sportową, wyrównaną walkę. Lech pilnował piłki, bardzo często bawił się z gdynianami w kotka i myszkę. I tak do 108. minuty. Sensacyjne zwycięstwo dały Arce gole rezerwowych - Rafała Siemaszki i Luki Zarandii. W szczególności trafienie tego drugiego będzie "flashbackiem" przed następnymi finałami. PGE Narodowy ujrzał akcję w stylu Maradony i Messiego w wykonaniu piłkarza, który wygląda jakby w tę majówkę zaliczył już nie jednego grilla.
Przeklęty PGE Narodowy i nieskuteczność Lecha
Dla poznaniaków był to trzeci z rzędu finał na Stadionie Narodowym. Chcieli nawet zmienić szatnię gospodarzy na gości, bali się, że fatum nie ustąpi. Zgody nie było.
Lechici powinni zabić mecz przed upływem 60. minuty. Doskonałe sytuacje zmarnował jednak Marcin Robak. Ustawienie z Dawidem Kownackim w roli prawoskrzydłowego nie zdało do końca egzaminu. Na co dzień grający w ataku "Kownaś" murawę opuścił w 74. minucie. Dogrywki by nie było, gdyby w 90. minucie w doskonałej sytuacji nie spudłował Radosław Majewski.
Lech zawodził w rozegraniu piłki ze strefy obronnej. O ile po Nielsenie nie spodziewaliśmy się za wiele, w tym aspekcie gry nie potrafił odnaleźć się też Jan Bednarek. A goście z Gdyni całe 120 minut grali, ukrywając się za podwójną gardą. To sprawiło, że aktywna gra w ataku pozycyjnym obrońców Lecha przestała mieć tak duże znaczenie. W zasadzie każdy detal byłby nie ważny, gdyby chociaż jeden z piłkarzy Lecha zachował zimną krew w polu karnym przeciwnika.
Sędziowie na piątkę
- To będzie najważniejsze spotkanie w mojej dotychczasowej karierze - mówił przed meczem arbiter główny finału Tomasz Musiał. Cała trójka podołała zadaniu. Na liniach Musiałowi pomagali mu Jakub Ślusarski i Sebastian Mucha.