Małecki: Wiadomo, że są problemy w klubie, raz Wisła płaci, raz nie płaci
- My jesteśmy od tego, żeby się dostosować. To trener jest szefem. Nie możemy narzekać, bo jedziemy na tym samym wózku. Wydaje mi się, że zarówno on, jak i my chcemy jak najlepiej dla tego klubu - mówi Patryk Małecki, piłkarz Wisły Kraków.
fot. Andrzej Banaś/Polskapresse
Radwańska wykluczona z akcji "Nie wstydzę się Jezusa" za sesję w ESPN "Body Issue" [WIDEO]
Od jednej z osób będących blisko klubu usłyszałam, że zawodnicy są nieco zaskoczeni po pierwszych tygodniach współpracy z trenerem Smudą, ale ponoć pozytywnie. Spodziewali się, że będzie gorzej.
Znałem trenera z reprezentacji, więc wiedziałem, na czym polega specyfika jego pracy. Z mojej strony zaskoczenia nie było. Wiedziałem, że nie ma u niego "przebacz", od każdego wymaga ciężkiej i solidnej pracy oraz dyscypliny. Wiedziałem, że lepiej z trenerem nie dyskutować, lepiej zawczasu ugryźć się w język. Lepiej zacisnąć zęby i ciężko trenować. Dzięki temu mnie było łatwiej się przystosować. Lekko nie jest, ale mam nadzieję, że niebawem będą widoczne efekty w postaci wyników. Wierzę w to głęboko.
Ponoć trener Smuda też był zaskoczony, bo spodziewał się większego oporu szatni wobec niego, tymczasem współpraca na linii szkoleniowiec - piłkarze układa się na razie poprawnie.
My jesteśmy od tego, żeby się dostosować. To trener jest szefem. Nie możemy narzekać, bo jedziemy na tym samym wózku. Wydaje mi się, że zarówno on, jak i my chcemy jak najlepiej dla tego klubu. Musimy się zjednoczyć i dawać z siebie wszystko.
Niektórzy już dosłownie "dają z siebie wszystko", bo po bardziej wymagających treningach u Smudy nawet wymiotują. Spodziewał się Pan, że fizycznie będzie aż tak ciężko?
Powiem szczerze, że nie. Miałem bardzo ciężkie treningi za czasów Dana Petrescu czy Roberta Maaskanta, w Turcji też nie było lekko. Ale takich zajęć, jak tych kilka u trenera Smudy, nigdy w życiu nie doświadczyłem. Można rzec, że organizm był wycieńczony, ale sukces rodzi się w bólach. Mamy nadzieję, że ta ciężka praca da rezultaty w lidze.
Zaraz na początku trener Smuda stwierdził, że Małecki musi skorygować parę nawyków, np. po stracie piłki.
Tak, teraz jak stracę piłkę, to zaraz ją odbieram. Nie idę "na raz", jak to trener mówi. Ale teraz z kolei trener ma uwagi, że za długo holuję futbolówkę (śmiech). Jak jedną rzecz poprawię, to zaraz trener znajduje mi drugą. Wydaje mi się jednak, że w ten sposób chce mnie zmotywować do jeszcze większej pracy. Po to, bym nie czuł się jakimś wielkim piłkarzem, który wszystko potrafi. Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną. Trener jest od tego, żeby mi w tym pomagać, widzi to na treningach i dlatego czasem mi "dokucza".
Ale "pyskówek" żadnych na obozie nie było?
Nie. Wiadomo, że w przerwach meczów są nerwy, czy też na treningu, jak coś komuś nie wychodzi. Jeden drugiego chce zmobilizować. Wiadomo, że czasem kilka słów ostrych trzeba sobie powiedzieć. Nie wyobrażam sobie, byśmy w drużynie byli bardzo spokojni i żeby nikt się nie odzywał, jak coś się dzieje. Choć jednocześnie każdy powinien panować nad swoimi emocjami.
Tyle tylko, że obecnie w wiślackiej szatni już nie bardzo ma kto powiedzieć te parę ostrych słów. Nie ma Radosława Sobolewskiego, nie ma Kamila Kosowskiego…
Jest przecież Arek Głowacki, który jest kapitanem i ma dużo charyzmy. Potrafi krzyknąć, potrafi "złapać za bety" i wstrząsnąć jakimś zawodnikiem. Jest jeszcze parę osób, które będą mogły na początku wziąć ten ciężar odpowiedzialności na swoje barki.
To były chyba pierwsze przedsezonowe przygotowania Wisły bez Radka Sobolewskiego, od kiedy Pan jest w tym zespole. Nie czujecie się trochę jak "sieroty po Sobolu"?
Rzeczywiście, było trochę dziwnie. Cóż ja mogę powiedzieć - byłem zaskoczony, że Radek odszedł. Każdy z nas pewnie tego żałuje. Tyle lat z nim byłem w jednej szatni. Zawsze mogliśmy na niego liczyć, zawsze nas wspierał w trudnych chwilach. Teraz go nie ma i musimy sobie jakoś sami radzić.
Niektórzy, jak Andrzej Iwan, to w Panu upatrują teraz lidera i wręcz zbawcy Wisły. Iwan na swoim blogu napisał: "Jeśli Patryk nie zostawi klubu teraz i naprawdę udowodni, że jest poważnym człowiekiem, to stanie się żywym symbolem tego klubu". Nie czuje się Pan przytłoczony takimi głosami?
Każdy wie, jak ważna dla mnie jest Wisła. Jeżeli klub nadal będzie chciał ze mną współpracować i będzie nadal chciał, bym tu został, to ja osobiście pragnę tu grać jak najdłużej. Wiadomo, że sam meczu nie wygram. Do tego są mi potrzebni moi koledzy z drużyny. Ale cieszą mnie słowa Andrzeja Iwana. To motywuje do jeszcze większej pracy. Wiem, że teraz ludzie trochę inaczej będą na mnie patrzyli. Jestem bardziej doświadczonym zawodnikiem. Trzeba będzie sobie z tymi oczekiwaniami poradzić i wziąć to na swoje barki. Kibice będą oczekiwali, że w każdym meczu będę dawał z siebie jeszcze więcej, niż dotychczas. Jestem to im też winny, za jakieś moje głupstwa z przeszłości. To mnie nie przytłacza, to mnie motywuje.
Odkąd wrócił Pan z Turcji, wydaje się, że trochę się Pan wyciszył, spokorniał. Byle tylko nie za bardzo, bo Wisła potrzebuje na boisku pewnego siebie Małeckiego.
Czy się wyciszyłem? Nie, może troszkę, ale na boisku tego nie będzie po mnie widać. Jestem taki, jaki byłem. Choć niewątpliwie przemyślałem parę spraw, parę moich zachowań, które nie były zbyt eleganckie.
Słyszałam, że ostatnio wsparł Pan dostawą sportowego sprzętu kobiecy klub piłkarski KS Rysy Bukowina Tatrzańska.
Mój kolega jest tam drugim trenerem. Potrzebowali sprzętu, bo wiadomo - ciężko tam z pieniążkami. Poprosiłem o sprzęt firmę Adidas, z którą mam umowę. Wysłali mi ortaliony i torby sportowe. Trzeba było wspomóc dziewczyny. Z tego co wiem, nieźle im idzie. Są w III lidze, ale chcą awansować wyżej. Wygrywały nawet wysoko mecze z rywalkami z Krakowa. Mam nadzieję, że ten sprzęt im pomoże.
Wokół Wisły atmosfera jest ostatnio tak zła, że już gorzej być chyba nie może. Problemy finansowe, problemy ze stadionem. W czym Pan upatruje pozytywów?
Wiadomo, że są problemy w klubie, raz Wisła płaci, raz nie płaci. Ale to jest - tak uważam - mniejszy kłopot. Sposobem na wyjście z tych kłopotów jest nasza jak najlepsza gra. Jeżeli my będziemy wygrywali, to "na górze" też wszystko będzie poukładane. I każdy będzie z uśmiechem przychodził do pracy. Trzeba pomóc klubowi, aby odbił się od dna.
A jaka jest atmosfera w samej drużynie? Podczas zgrupowania, kiedy mieliście spokojnie pracować, nagle zrobiła się afera z testowanymi zawodnikami. Przez niefortunnych kandydatów na testy Wisła stała się obiektem drwin. Pewnie nie jest przyjemnie, kiedy pół Polski śmieje się z Pana miejsca pracy…
Nie zwracałem na to uwagi. Czytam czasem komentarze w internecie, o tych testowanych także. Co ja mogę rzec - są w klubie osoby odpowiedzialne za tę działkę. A ludzie - niech się śmieją! My poprzez swoją grę pokażemy, że nie mieli do tego prawa.
Czyli ten się śmieje, kto się śmieje ostatni?
Dokładnie! Ludzie narzekają, że nie wygrywamy w sparingach. Cóż, ja nigdy nie lubię wychodzić na boisko i nie grać o nic, zawsze chcę zwyciężyć. Ale czasem jest tak, że człowiek po ciężkich treningach chce, ale nie może. Nogi nie pozwalają. A ludzie uznają za wyznacznik czegoś, że towarzysko przegrywamy z Lechem, czy remisujemy z GKS Katowice. I uznają, że to już jest tragedia. My podchodzimy do tego ze spokojem.