Malarz bohaterem Legii! Świetnie dysponowany Ruch postraszył Legię [ZDJĘCIA]
Przy wypełnionym po brzegi stadionie przy Cichej, Ruch Chorzów zremisował bezbramkowo z Legią Warszawa. Gospodarze rozegrali świetną drugą połowę i tylko postawie Arkadiusz Malarza piłkarze ze stolicy zawdzięczają jeden zdobyty punkt.
Ledwo przedwczoraj zakończyła się 31. kolejka Ekstraklasy, a już dzisiaj na piłkarskich kibiców w Polsce czekały kolejne emocje. W ten wiosenny wtorek do boju stanęły drużyny grupy mistrzowskiej. Zapowiadało się więc bardzo ciekawie - wszak w walce o tak wysokie cele, nikomu nie powinno zabraknąć ambicji. Szczególnie piłkarzom warszawskiej Legii, którzy wydają się być najbliżej mistrzostwa. Dzisiaj chcieli postawić kolejny krok, pokonując w Chorzowie miejscowy Ruch.
Mimo kilku luk w składzie, to goście byli zdecydowanymi faworytami tego spotkania. I od początku starali się to udowodnić. Wraz z premierowym gwizdkiem wdarli się na połowę rywali i w pierwszych minutach rzadko stamtąd wychodzili. Przycisnęli chorzowian, a ci jedynie nieśmiało próbowali grać z kontrataku. Arkadiusz Malarz długo był jednak bezczynny. Z każdą minuta coraz więcek pracy miał jednak Matus Putnocky. Słowacki golkiper fantastyczną interwencją popisał się około 25. minuty kiedy wybronił strzał Aleksadara Prijovicia. Mimo, że Szwajcar uderzał z najbliższej odległości, nie zdołał umieścić piłki w siatce. Dobijał jeszcze Michaił Aleksandrov, jednak futbolówce na drodze do bramki stanął wychowanek warszawskiego zespołu, Mateusz Cichocki.
Kolejne minuty przynosiły kolejne natarcia stołecznej drużyny. Wyraźnie przeważali, jednak nie potrafili tego zamienić na trafienia. Na drodze stała im głównie własna nieskuteczność, ale także dobra forma golkipera gospodarzy. Jego skuteczne interwencje pozwalały chorzowianom wychodzić na coraz ciekawsze sytuacje. Najlepszą stworzył chyba Łukasz Moneta, który urwał się po lewej stronie Bartoszowi Bereszyńskiemu i dograł piłkę pod bramkę Arkadiusza Malarza. Bramkarz Legii w ostatniej chwili uprzedził jednak dochodzącego do futbolówki Mariusza Stępińskiego. Końcówka spotkania wyraźnie się wyrównała. Niebiescy coraz odważniej nacierali na bramkę Malarza. Swoich szans szukali także legioniści. I byli całkiem blisko. Przed przerwą jednak rezultat nie uległ już zmianie i schodząc na przerwę, piłkarze kątem oka widzieli tablicę wyników wyświetlającą dwa zera.
Zanim jeszcze kibice zajęli po przerwie swoje miejsca, Arkadiusz Malarz zmuszony był do dwóch bardzo trudnych interwencji. Jego obrońcy nie zdążyli się jeszcze rozbudzić, co wykorzystali chorzowianie. W ciągu kilku minut, Mariusz Stępiński mógł dwukrotnie wpisać się na listę strzelców, najpierw uderzając zaraz obok słupka, by chwilę później nożycami skierować piłkę w środek bramki. Te akcje tylko dodały skrzydeł Niebieskim. Nie pozwolili rywalom na większe rozegranie piłki czy podbiegnięcie w pole bramkowe Putnockiego. Próbowali środkiem, a także lewym bokiem, gdzie fajnie pracował duet Lipski - Moneta.
Czas mijał, kibice mieli okazję zobaczyć naprawdę efektowne akcje, a gole nadal nie wpadały. Stanisław Czerczesow, niezadowolony z postawy swoich słabnących piłkarzy, zdecydował się na roszady. Ściągnął miernie grającego Michaiła Aleksandrowa i do boju puścił Kaspera Hamalainena. Nie zmieniło to obrazu gry - Ruch po przerwie wyraźnie się rozkręcił i nie zamierzał odpuszczać. Kolejne widowiskowe akcje Niebieskich zamiast przynosić gole, przyprawiały jedynie kibiców o zawał serca.
Zmarnowane sytuacje się mszczą - głosi stare piłkarskie porzekadło. Fani Ruchu do końca musieli liczyć, że tym razem się ono nie sprawdzi. Ich ulubieńcy stawali bowiem przed naprawdę świetnymi sytuacjami. Nie potrafili jednak w ogóle tego wykorzystać. Kolejne dogrania w pole karne, okrutne problemy defensywy Legii wobec niecelnych strzałów, nie owocowały niczym. To, co w drugiej części gry robił Arkadiusz Malarz, przechodziło ludzkie pojęcie. Wyciągał wszystko, ratował swych kolegów z dosłownie każdej sytuacji. Oni jednak nie wydawali się tego doceniać i nie uczyli na błędach. A Ruch naciskał nadal. I wciąż na drodze ku szczęścia Niebieskich stawał Malarz. Doświadczony golkiper udowodnił, że nie bez przyczyny jest pierwszym bramkarzem lidera Ekstraklasy. Konsekwentnie bronił strzały Mariusza Stępińskiego, Łukasza Monety, Patryka Lipskiego, Łukasza Surmy czy Tomasza Podgórskiego. Tak, bramkę Legii atakowali dosłownie wszyscy chorzowianie. Żaden jednak nie umiał pokonać golkipera rywali.
To, że Ruch nie wygrał tego spotkania, to jedynie zasługa Arkadiusza Malarza i okrutnego pecha. Chorzowianie nie tylko udowodnili, iż w grupie mistrzowskiej nie znaleźli się przypadkiem oraz, że nie są chłopcami do bicia, ale także pokazali ogromny upór i umiejętności. W zespole Waldemara Fornalika grało wszystko - od linii defensywy, aż po atak. Brakowało czasem jedynie wykończenia czy po prostu łutu szczęścia. Piłkarze z Warszawy obudzili się dopiero w końcówce. Ruszyli nieco pod bramkę Matusa Putnockiego, lecz nie stworzyli tam zbyt wiele zagrożenia.