Mają snajeprów z nazwiskami, ale goli nie strzelają
Jagiellonia Białystok, Lech Poznań, ŁKS Łódź – wszystkie te drużyny mają w swoich kadrach świetnych snajperów, ale wiosną wykazują nadzwyczajną indolencję strzelecką.
W dwóch kolejkach po wznowieniu rozgrywek ekstraklasy te trzy zespoły nie zdobyły ani jednego gola. Kiedy spojrzymy na nazwiska napastników, jakich mają w swoich szeregach, można mocno się zdziwić.
Pod względem ilości snajperów najgorzej wygląda Lech Poznań. Ma tylko jednego, ale za to jakiego! Artjom Rudniew w tym sezonie strzelił już osiemnaście goli, a więc więcej niż wszyscy napastnicy Jagiellonii i ŁKS razem wzięci (15). Więcej niż cała łódzka drużyna (12). Tyle że Łotysz po wznowieniu rozgrywek gdzieś zgubił skuteczność. Pewnie gdzieś między Hiszpanią i Polską, bo na obozie przygotowawczym zdobył cztery bramki. W ekstraklasie jest aktywny, szuka okazji, ale na razie ostemplował tylko słupki na Cichej w Chorzowie.
Dwaj pozostali snajperzy Lecha – Bartosz Ślusarski i Vojo Ubiparip zapomnieli już chyba, że są napastnikami. A już na pewno nie pamiętają jak zdobywa się gole. Polak ostatni raz na listę strzelców wpisał się pod koniec maja ubiegłego roku, a Serb w tym sezonie potrafił strzelać gole tylko w Młodej Ekstraklasie.
W Białymstoku straszyli, że mają w ataku super duet – Tomasz Frankowski i Grzegorz Rasiak. I na groźbach się skończyło, bo obaj póki co mogą straszyć jedynie statystykami. Szczególnie Frankowski, który ma koncie 156 goli w ekstraklasie. Jednak ani z Koroną Kielce, ani z Cracovią snajperzy "Jagi" krzywdy nikomu nie zrobili. To co miało być największym atutem Jagiellonii okazało się jej największym problemem, bo ciężko zdobywać ligowe punkty jak nie strzela się bramek.
Trener Tomasz Hajto musi wierzyć w dwójkę doświadczonych napastników. Poza nimi ma do dyspozycji jeszcze dwójkę młodych piłkarzy – Jana Pawłowskiego, który ma koncie jedno trafienie w bieżących rozgrywkach i Jegora Zubowicza – 23-latka z Białorusi, ściągniętego w ostatniej chwili. Oni nie wezmą na siebie odpowiedzialności za zdobywanie goli, więc albo Frankowski i Rasiak zaczną być skuteczni, albo Jagiellonia będzie miała jeszcze większe kłopoty niż teraz.
Doświadczenia, instynktu, ogrania – tego wszystkiego na pewno nie brakuje w ŁKS Łódź. Brakuje tylko goli. Piotr Świerczewski – bo to on pociąga za najważniejsze sznurki w klubie – ma do dyspozycji Marka Saganowskiego, Macieja Bykowskiego i Marcina Mięciela. Wszyscy panowie "M." mają za sobą występy z ligach zagranicznych – od Portugalii, przez Niemcy, aż po Grecję. Wszyscy mają na koncie ponad dwieście rozegranych meczów w ekstraklasie. Ale żaden z nich nie ma na koncie bramki wiosną. Łącznie w tym sezonie zdołali uciułać zaledwie cztery trafienia (Saganowski – trzy, Mięciel – jedną).
Oprócz nich w kadrze ŁKS jest jeszcze Rafał Kujawa z niewielkim doświadczeniem w lidze oraz trójka młokosów na dorobku, czyli: Artur Golański, Przemysław Kita i Patryk Kubicki. Wszystkich łączą trzy cechy – grają w ŁKS, są napastnikami, brakuje im skuteczności.
ŁKS ma ten sam problem, co Jagiellonia Białystok – postawił na ogranych piłkarzy, którzy muszą po prostu zdobywać gole. Lech jest w o tyle lepszej sytuacji, że Rudniew prędzej czy później zaskoczy i jeszcze sporo bramek dla „Kolejorza” zdąży zdobyć.
W sobotę snajperzy ŁKS będą mogli przełamać się w Warszawie w meczu z Legią. Saganowski i Mięciel na pewno pamiętają jak zdobywa się gole w stolicy. W niedzielę swoją szansę będzie miał „groźny” duet z Podlasia. Przed Jagiellonią jednak ciężkie zadanie, bo zagra u siebie z Ruchem Chorzów. A w poniedziałek Rudniew przeciwko Górnikowi dostanie kolejną szansę, by rozwiązać poznański worek z bramkami.