Kolejne wyjazdowe zwycięstwo łodzian. Concordia pokonana po festiwalu goli w drugiej połowie
Łódzki Klub Sportowy dopisał do swojego konta kolejne trzy punkty. Tym razem podopieczni Wojciecha Robaszka, dzięki trzem bramkom strzelonym dopiero w drugiej połowie spotkania, poradzili sobie na wyjeździe z walczącą o utrzymanie Concordią Piotrków Trybunalski i uczynili kolejny krok do umocnienia się na pozycji lidera stawki.
fot. Jareczek
Chociaż szkoleniowiec i zawodnicy gości, po zagwarantowaniu sobie w zeszłą sobotę awansu do trzeciej ligi, zapewniali, że nie odpuszczą żadnego meczu i będą walczyć o zwiększenie przewagi nad wiceliderem stawki, pierwsza połowa spotkania za bardzo na to nie wskazywała. Spotkanie było... po prostu nudne. Optyczna, wcale nie tak znaczna przewaga łodzian nie przekładała się na konstruowanie akcji i zagrożenie stwarzane pod bramką gospodarzy, zwłaszcza że często niepotrzebne spowalnianie gry pozwalało piotrkowianom przygotować się na atak i go odeprzeć. Podopieczni Wojciecha Robaszka zazwyczaj dużo lepiej prezentują się po pierwszym strzelonym golu i być może gdyby Marcin Zimoń w dwunastej minucie, zamiast trafić w poprzeczkę, skierował piłkę do siatki, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Emocji dostarczyli nam w ostatnich minutach gry... gospodarze. Po świetnym uderzeniu Dariusza Kukułki i dobitce grającego trenera, Jakuba Pietrykowskiego, prawie mogli cieszyć się z prowadzenia. Prawie, bo wszystko udaremnił jeszcze na jesień występujący w barwach Concordii, pozyskany do łódzkiego klubu w przerwie zimowej, bramkarz Konrad Przybylski, świetną interwencją ratując zespół przed utratą bramki.
Postawa łodzian zmieniła się po przymusowym zejściu Adama Patory po kilku minutach drugiej części spotkania. Zawodnik ucierpiał w starciu z rywalem i musiał zejść z boiska, ustępując miejsca obrońcy, Bartoszowi Waleńcikowi. Wymusiło to zmianę ustawienia i przejście Marcina Zimonia do ofensywy, co szybko okazało się świetnym rozwiązaniem, bo już w niecałe sto osiemdziesiąt sekund później defensor jako pierwszy wpisał się na listę strzelców. Po dobrym podaniu od Piotra Słyścio wyminął rywali i z bliskiej odległości pokonał młodego Kamila Buchajzera, otwierając wynik. Niedługo później golkiper znów musiał wyjmować piłkę z siatki, tym razem po uderzeniu głową Damiana Kopy.
Kiedy już wydawało się, że jedyne czego możemy się spodziewać to kolejne celne strzały gości, przed okazją strzelenia kontaktowego gola stanęli piotrkowianie. Michał Bielicki sfaulował w polu karnym Kamila Kowalczyka i arbiter wskazał na jedenasty metr. Dariusz Kukułka pewnie stanął naprzeciw byłego kolegi z drużyny i wykorzystał okazję. Utracona bramka nie zdążyła jeszcze zmotywować gospodarzy do walki o remis, a już podrażnieni łodzianie sprowadzili ich na ziemię. Wystarczyła minuta i rzut wolny dla podopiecznych Wojciecha Robaszka. Bezpośrednio z niego próbował swoich sił Adrian Kasztelan, którego mocne uderzenie Buchajzerowi udało się sparować, nie miał za to szans z dobitką Szymona Salskiego, pod którego nogi pechowo piłka trafiła po jego interwencji. W ten sposób kapitan zespołu ustalił wynik spotkania.
W środowe popołudnie nie tylko wydarzenia boiskowe zasługiwały na uwagę, ale i zachowanie włodarzy piotrkowskiego klubu, którzy pokazali wszystkim ligowym rywalom, że można żyć z kibicami w zgodzie. Nie dość, że przeznaczyli dla nich więcej biletów, niż liczba krzesełek, jaka znajduje się w klatce, to jeszcze prezes Dariusz Dzwonnik osobiście zaniósł im grillowane kiełbaski, które sympatycy z Miasta Włókniarzy dostali w cenie biletu. Cenie, warto zauważyć, niskiej. Za jedną wejściówkę trzeba było zapłacić pięć złotych.
Zawodnicy obu drużyn nie mają zbyt wiele czasu, bo kolejne starcia czekają ich już w najbliższy weekend. Concordia Piotrków Trybunalski uda się w sobotę do Zduńskiej Woli, by tam zmierzyć się z miejscową Pogonią, zaś lider tabeli podejmie w niedzielę przed własną publicznością Włókniarza Moszczenica.