Liverpool potwierdza wysoką formę [KOMENTARZ]
Jeśli z kimś ma się przełamać Balotelli, to zrobi to w meczu z Tottenhamem – tego typu rzeczy na twitterze pisali kibice Kogutów. Co zrobił Super Mario? W 48 próbie wreszcie trafił do siatki rywala, czym wprawił w euforię fanów The Reds.
Choć to o Balo będzie mówiło się i pisało najwięcej, to jednak nie on był najważniejszą postacią spotkania. Przede wszystkim na duże brawa zasługuje Ibe. Młodzieniec po raz kolejny nic nie robił sobie z rangi wydarzenia i hulał po prawym skrzydle The Reds. Aż 6 z jego 7 dryblingów było udanych, a Rose pewnie tęsknił za pojedynkami z Welbeckiem. Podanie 19-latka między dwoma obrońcami do Lallany przy golu to był istny majstersztyk. Brawa znowuż należą się Rodgersowi, że nie boi się stawiać na młodego Anglika, mimo że na ławce czekają takie tuzy jak Glen Johnson czy wspomniany już Lallana.
Kibice Liverpoolu powinni się modlić o udo Sturridge’a. Spotkanie z Tottenhamem jasno pokazało, jak wielkim wzmocnieniem jest obecność na boisku reprezentanta Anglii. Mimo że widać było po nim jeszcze brak ogrania, to i tak miał udział przy dwóch golach. Drybling na małej przestrzeni przy faulu Rose’a w polu karnym to był prawdziwy techniczny popis (i głupota Rose’a oczywiście też), a gdyby strzał piętką wpadł do siatki, a nie odbił się od słupka, to śmiało moglibyśmy mówić o jednej z pięciu najpiękniejszych bramek sezonu. Paradoksalnie Balotelli strzelił gola, ale to Stu tym meczem potwierdził swoje miejsce w wyjściowej jedenastce.
Starcie na Anfield to był także korespondencyjny pojedynek Markovicia z Lamelą, a więc dwóch młodziutkich piłkarzy sprowadzonych za olbrzymie pieniądze, którzy jeszcze nie potwierdzili swoich umiejętności. Tym razem lepiej wypadł Argentyńczyk, który popisał się cudowną asystą, a kilka razy udanie pokazał się także w akcjach defensywnych. Z kolei ustawiony wyżej niż w ostatnich meczach Serb był mało widoczny, a jego gol to w dużej mierze dzieło przypadku i błędu Llorisa. Żaden z nich nie zaprezentował jednak zagrań, za które można by zapłacić ponad 20 milionów funtów. Obaj byli po prostu trybikami w maszynie.
Pochettino trochę przeliczył się z pozostawieniem tej samej wyjściowej jedenastce, która stoczyła heroiczny bój z Arsenalem. O ile w starciu z Kanonierami Koguty imponowały walecznością i świeżością, tak na Anfield zabrakło, szczególnie w drugiej połówce spotkania, pary. Wycieńczenie można było zobaczyć i po Masonie i po Bentalebie, którzy nie ustrzegli się prostych błędów, a w North London Derby grali jak profesorowie. Gdyby Argentyńczyk dokonał chociażby małych roszad, np. dał szansę Stambouliemu, a w bój na skrzydle od początku posłał Townsenda, to mogłoby to wyjść Tottenhamowi na zdrowie. Ta sama jedenastka nie była w stanie rozegrać dwóch wielkich, zwycięskich meczów w przeciągu czterech dni.
Mecz na Anfield pokazał również, dlaczego Eriksen wciąż uznawany jest za piłkarza bardzo dobrego, ale nie genialnego. Duńczykowi po serii świetnych występów, w których asystuje i strzela decydujące bramki, zdarzają się takie jaki dziś, kiedy to praktycznie przechodzi obok spotkania. W starciu z Liverpoolem rozgrywający Kogutów nie stworzył kolegom żadnej bramkowej okazji, a podawał ze skutecznością tylko 68%. Gwiazdor reprezentacji Danii czasami wybiera tak trudne rozwiązania, że większość z nas nie zdecydowałaby się na nie nawet grając w Fifę. Trudne nie zawsze oznacza jednak lepsze.
Seria meczów Liverpoolu bez porażki trwa i teraz już nikt nie mówi o zwolnieniu Brendana Rodgersa. Irlandczyk potwierdza, że jest naprawdę utalentowanym menadżerem i nawet z głębokim kryzysem potrafi sobie poradzić. Z kolei fani Tottenhamu nie powinni załamywać rąk. Harry Kane wciąż jest świetny, a Koguty szybko wrócą na zwycięską ścieżkę. Niech tylko nabiorą siły na więcej pressingu.
obserwuj autora na twitterze: filipmfn