menu

Leszek Ojrzyński, trener Arki Gdynia: Michał Marcjanik nie potrzebuje psychologa

18 kwietnia 2017, 09:14 | Szymon Szadurski

Nowy szkoleniowiec Arki Gdynia Leszek Ojrzyński nie wstydzi się postawy swojego zespołu w pojedynku derbowym przeciwko Lechii Gdańsk.


fot. Przemyslaw Swiderski

Trener miał zaledwie sześć dni, aby przygotować żółto-niebieskich do starcia z rywalem zza miedzy, jednak efekt "nowej miotły" widać było dokładnie. Gdynianie po katastrofalnych meczach przeciwko Pogoni Szczecin i Wigrom Suwałki tym razem zagrali walecznie, z zębem i niewiele brakowało, aby sprawili sensację i odebrali punkty kandydatowi do tytułu mistrza Polski.

- Zaczęliśmy derby bardzo dobrze, mieliśmy swoje sytuacje - mówi Leszek Ojrzyński. - Graliśmy w Gdańsku o to, aby wygrać. Mamy zawodników, którzy potrafią daleko wyrzucać piłkę z autu, więc stwarzaliśmy zagrożenie po stałych fragmentach gry. Z kolei po rzucie rożnym Dariusz Formella trafił w poprzeczkę. Szkoda, że nie uderzył trochę niżej. Mieliśmy pomysł, aby bronić się i wyprowadzać kontry. Co prawda w pierwszej połowie przegrywaliśmy już 0:1, jednak mieliśmy bardzo dobrą sytuację, gdy mogliśmy doprowadzić do remisu. Dariusz Formella uderzył, jednak Duszan Kuciak obronił.

Arka w drugiej połowie chciała odrobić straty, tymczasem dała się drugi raz zaskoczyć. Sytuacja stała się nieciekawa, lecz gdynianie nadal walczyli.

- Popełniliśmy w drugiej części gry błąd i z jednej bramki przewagi zrobiły się dwie - mówi Leszek Ojrzyński. - Jednak moja drużyna bardzo dobrze zareagowała i dzielnie walczyła. Lechia poczuła, że Arka rzeczywiście dąży do wyrównania. Bramka, którą zdobyliśmy na 1:2, jeszcze nam pomogła. W końcówce zawodnicy Lechii kradli minuty, przeprowadzali zmiany bardzo długo. Chłopcy podający piłki zniknęli w mgnieniu oka. Futbolówka była ciągle na aucie. Nie mogliśmy szybko wznowić gry. To była strategia Lechii na końcowe minuty, bo Arka "cisnęła".

Leszek Ojrzyński podkreśla, że jego zawodnicy mimo przegranej w derbach nie podłamią się.

- Gramy dalej - mówi szkoleniowiec Arki. - Mamy kolejne mecze, które będą arcyważne. Do końca będziemy walczyć o utrzymanie.

Szkoleniowiec Arki, choć chwali swoich zawodników, dostrzega też mankamenty w ich grze. Gdynianie będą musieli w najbliższych dniach popracować m.in. nad skutecznym zakładaniem pressingu.

- W drugiej połowie ruszyliśmy na Lechię, lecz mieliśmy problemy, bo gospodarze to zespół dobrze zorganizowany, mający w składzie wysokiej klasy piłkarzy - mówi Leszek Ojrzyński. - Stwarzali przewagę, a my przy pressingu trochę się gubiliśmy. Rafał Siemaszko zostawił na boisku dużo zdrowia. Zrobił sporo kilometrów próbując zakładać pressing, lecz miewał "puste przeloty", bo koledzy nie zawsze mu właściwie pomagali. Nie tak to miało wyglądać. Czeka nas jeszcze dużo pracy.

W ostatnich tygodniach zdecydowanie największym pechowcem w żółto-niebieskiej ekipie jest Michał Marcjanik. W dwóch meczach pod rząd, przeciwko Pogoni Szczecin i Lechii Gdańsk na wyjeździe, po niefortunnych interwencjach młodzieżowego reprezentanta Polski gdynianie tracili gole.

Najpierw w Szczecinie Marcjanik w 90 min. spotkania po dośrodkowaniu Bułgara Spasa Delewa próbował zatrzymać bramkę wślizgiem, lecz wbił ją do własnej bramki. Z kolei w drugiej połowie starcia derbowego przeciwko Lechii futbolówka odbiła się od stopera gdynian po zagraniu Sławomira Peszki i znowu zaskoczyła Konrada Jałochę. Michał Marcjanik po takiej, czarnej serii ma prawo czuć się podłamany. Nie udzielał wywiadów w Gdańsku, tylko szybko uciekł do autokaru. Część dziennikarzy sugeruje nawet, że zawodnikowi przydałby się psycholog. Takim pomysłom po meczu z Lechią zdecydowany odpór dał szkoleniowiec Arki Leszek Ojrzyński, który wziął w obronę swojego podopiecznego.

- Nie da się ukryć, popełnił w Gdańsku błąd, ale będę go wspierał - mówił o postawie Michała Marcjanika Leszek Ojrzyński. - Miał niefarta, jednak nie uważam, aby potrzebował psychologa. Trzeba być twardym i zapomnieć o błędach. Najgorzej byłoby, gdyby je rozpamiętywał. Jest mi go szkoda, bo przy jednej z wrzutek w drugiej połowie w Gdańsku wyprzedził minimalnie Duszana Kuciaka i niewiele brakowało, aby trafił w piłkę. Gdyby zmienił wtedy tor lotu futbolówki, byłoby 2:2. Widocznie nie był to jego dzień. Na pewno będę z nim rozmawiał. Nie skreślam go, bo trzeba sobie pomagać. Każdy, w tym ja i inni piłkarze, popełniają błędy. W przypadku Michała Marcjanika tak się nieszczęśliwie złożyło, że konsekwencją jego pomyłki było gol na 0:2 w Gdańsku.

Lechia Gdańsk - Arka Gdynia. Oprawa kibiców Lechii Gdańsk

dziennikbaltycki.pl