Lechiści po porażce z Wisłą: Buksa "na starych śmieciach", wszechstronny Pawłowski
Po przegranej ze swoim byłym klubem Adam Buksa nie mógł przeboleć, że lechiści wracają do Gdańska bez choćby jednego punktu. – Szkoda, że drugi raz, gdy pojawiam się na boisku, Lechia przegrywa mecz – narzekał były wiślak. Bartłomiej Pawłowski nie pomógł gdańszczanom nawet, gdy w końcówce spotkania pełnił rolę środkowego napastnika.
fot. Ryszard Kotowski
Adam Buksa (Lechia Gdańsk): Szkoda, że wracamy do Gdańska z zerowym dorobkiem. Miło było wrócić na "stare śmieci", ale uzasadniałem decyzję o odejściu z Wisły już wcześniej. Dostałem kompleksową ofertę z zagranicy i skorzystałem z niej. Kierowałem się tylko tym, żeby się rozwijać i uważam, że zrobiłem dobrze. Potem to oferta Lechii była najlepsza pod względem rozwoju. Tym kieruję się w moim wieku i na tę chwilę cieszę się, że tutaj jestem. Nikt z Wisły nie rozmawiał ze mną na temat ewentualnego powrotu, dlatego nie wahałem się przed wyjazdem do Gdańska. Tam nauczyłem się żyć samodzielnie, lecz takie przyjazdy w rodzinne strony na pewno są czymś wyjątkowym i cieszę się, że mogłem zagrać kilkanaście minut z Wisłą. Jesteśmy dobrymi kolegami z Pawłem Stolarskim i jestem zadowolony, że możemy razem występować w Lechii.
Cieszę się, że dostaję szansę gry. Szkoda jedynie tego, że drugi raz, gdy pojawiam się na boisku, przegrywamy mecz. To martwi i musimy to zmienić, zdobywać punkty i liczyć się w walce o najwyższe cele. Wisła zawsze była silnym zespołem na polskiej arenie, tak było i tym razem. To dobrzy zawodnicy, z którymi niełatwo jest rywalizować, ale przy odrobinie szczęścia i poukładanej gry bylibyśmy w stanie tutaj wygrać.
Bartłomiej Pawłowski (Lechia Gdańsk): Wiadomo, że wygrywa ten zespół, który włoży więcej piłek do siatki przeciwnika. Dzisiaj Wiśle udało się to lepiej niż nam i dlatego możemy mieć pretensje tylko do siebie. Mieliśmy dobre sytuacje, Grzelczak w pierwszej połowie, ja w drugiej trafiłem w słupek, Makuszewski też, kolejne strzały były niecelne, więc tych okazji było sporo i można było pokusić się o co najmniej jeden punkt. To sport, ktoś musi przegrać, żeby inny mógł wygrać i dzisiaj padło na nas. Dla mnie nie ma większej różnicy, czy gram na skrzydle, czy na szpicy. Ostatni mecz kończyłem grając na "dziesiątce".