menu

Lechia znowu dała sobie wydrzeć trzy punkty. Załatwił ją… wychowanek [RELACJA, ZDJĘCIA]

20 marca 2016, 17:21 | Jacek Czaplewski

Lechia Gdańsk drugi raz z rzędu na własne życzenie straciła wygraną. Choć prowadziła z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza przez długi czas, to w końcówce dała sobie wbić gola i tym samym zremisowała 1:1 (1:0).

Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
Lechia Gdańsk - Termalica Bruk-Bet Nieciecza 1:1
fot. Karolina Misztal/Polska Press
1 / 11

Wszyscy w Lechii zgodnie przyznawali przed rozpoczęciem, że potraktują zdobycie trzech punktów jak obowiązek. Gdyby nie wygrali, to mogliby mocno pokomplikować sobie sprawę awansu do grupy mistrzowskiej. W końcu do podziału tabeli zostały jeszcze dwa mecze do rozegrania – w tym z Legią w Warszawie.

Przed spotkaniem z Termaliką sytuacja Lechii była taka, że traciła dwa punkty do ósmej Jagiellonii Białystok (w piątek przegrała 1:5 z Wisłą Kraków). Zamieniłaby się z nią miejscami już tydzień temu, lecz w ostatniej chwili dała wydrzeć punkty z Górnikiem w Zabrzu - tym samym zamiast zwycięstwa po golu Aleksandara Kovacevicia i niezłej grze, wróciła do Gdańska tylko z remisem i w niezbyt radosnej atmosferze.

Dziś wszystko było jednak znowu w nogach jej piłkarzy. Trener Piotr Nowak trochę zamieszał w składzie. Do bramki nie wiedzieć czemu wstawił Marko Maricia - Vanja Milinković-Savić nie dał jakichś twardych powodów do zmiany. Od początku Nowak postawił też na Grzegorza Wojtkowiaka i Sebastiana Milę (zastąpił kontuzjowanego Milosa Krasicia). Dla ostatniego z nich był to szczególny mecz, bo numer trzysta w Ekstraklasie. Poza tym stanowił okazję do przypomnienia się selekcjonerowi Adamowi Nawałce, który postanowił nie zaprosić na towarzyskie starcia z Serbią i Finlandią (powołania nie otrzymał też Sławomir Peszko, Lechia na kadrę wyśle ledwie Jakuba Wawrzyniaka).

Pojedynek Lechii z Termaliką nie należał do najciekawszych. Nudą wiało szczególnie w pierwszej połowie. Płynność gry była taka sobie, strzałów zanotowano niewiele. Jeden z nich jednak był i skuteczny, i piękny. W 25 minucie po zamieszaniu pod bramką Niecieczy na uderzenie zdecydował się Michał Chrapek. Kropnął mocno, przy lewym słupku. Zasłonięty Sebastian Nowak, który bronił dziś za Krzysztofa Pilarza, stanął jak wryty. Lechia wyszła na prowadzenie, Chrapek strzelił dla niej pierwszego gola, zresztą zupełnie zasłużonego. Już w poprzednich spotkaniach, w których zapisał trzy asysty, wyglądał bardzo dobrze.

Lechii nie zależało na kolejnej bramce. Wolała pilnować skromnego prowadzenia. Dlatego druga połowa przez długie minuty nie przynosiła żadnych wrażeń. Wyglądała tak, jakby trzeba było ją odhaczyć i koniec.

W końcu Lechia zapłaciła jednak za tę zachowawczość. Kiedy boisko opuścili już Mila z Chrapkiem to po stronie Termaliki pojawił się Bartłomiej Smuczyński - wychowanek gdańskiego klubu, który nigdy nie dostał w nim szczególnej szansy. Dziś od momentu wejścia na murawę Smuczyński na każdą piłkę szedł tak, jakby chciał coś udowodnić. Biegał nawet tam, gdzie teoretycznie nie powinien. To przyniosło szybko zamierzony efekt.

Po dwóch albo trzech minutach od wejścia Smuczyński dopiął swego, wykorzystując precyzyjne dośrodkowanie od Dalibora Plevy - Termalika wyrównała.

Lechia próbowała jeszcze coś wskórać, ale prowadzenia nie odzyskała. Tym samym drugi raz z rzędu straciła szansę na sięgnięcie po komplet punktów. Niby do ósmej Jagiellonii traci teraz jeden, ale marne to pocieszenie w perspektywie wyjazdu na Legię do Warszawy i decydującego o awansie do grupy mistrzowskiej boju z Ruchem Chorzów u siebie.

Kuszenie losu "po gdańsku" ma więc osobliwą naturę.


Polecamy