Lechia z Zawiszą na remis. Ciekawie było tylko momentami
Ani jeden gol nie padł w meczu Lechii Gdańsk z Zawiszą Bydgoszcz. 15,5 tys. publiczność próbował rozgrzać Piotr Grzelczak, ale po jego uderzeniu piłka trafiła w poprzeczkę.
Duże kłopoty sprawiła obu drużynom murawa, której stan – delikatnie ujmując – nie zachwycił. Ubytki i wystające kępy traw przeszkadzały w wymienianiu podań. Wiele razy dochodziło także do poślizgnięć.
W pierwszej odsłonie po stronie Lechii – podobnie jak w meczu z Wisłą Kraków – najwięcej zamieszania robił Piotr Grzelczak. Lewoskrzydłowy cierpliwie wyczekiwał dośrodkowań, po których mógłby uderzyć w firmowy sposób, czyli z woleja. I takie sytuacje były. Już w 5 minucie po rzucie wolnym piłka spadła na jego lepszą nogę. Kopnął mocno w kierunku długiego słupka, ale Grzegorz Sandomierski dał radę sparować na rzut rożny.
Grzelczak przed najlepszą szansą stanął w 26 minucie. Po podaniu od Macieja Makuszewskiego długo się nie zastanawiał i huknął z woleja. Piłka trafiła w poprzeczkę, odbiła się od pleców Sandomierskiego, lecz do siatki ostatecznie nie wpadła.
Zawisza w pierwszej połowie skupił się przede wszystkim na bronieniu, co nie oznacza, że sam nie miał okazji do zdobycia bramki. Dość powiedzieć, że w 23 minucie po kornerze atomowy strzał oddał Cornel Predescu. Próba Rumuna była niecelna, ale tylko o centymetry. Po przerwie to właśnie bydgoszczanie częściej atakowali. Akcje zazwyczaj przeprowadzali prawą stroną. Z tego rejonu stworzyli zresztą najgroźniejszą sytuację. Było tak w 74 minucie, kiedy po dograniu Sebastiana Kamińskiego o centymetry z piłką minął się Alvarinho.
Samą końcówkę zdominowała Lechia. W 84 minucie wyszła z kontratakiem, po którym bramkarza lobował Grzelczak. Próba ta, choć słuszna, okazała się jednak niedokładna, ponieważ futbolówka wylądowała tuż za bramką. Z przebiegu meczu trudno rozstrzygnąć, kto bardziej powinien być zawiedziony z remisu. Szkoda natomiast kibiców, którzy podporządkowali wolny dzień na obejrzenie dość sennego spotkania.