menu

Lechia z Ruchem jak w kalejdoskopie – sześć goli i remis! Cudowne nożyce Starzyńskiego

31 sierpnia 2014, 17:20 | jac

Wspaniały mecz w Gdańsku! Lechia Gdańsk zremisowała z Ruchem Chorzów 3:3! To było absolutnie szalone widowisko. Równie dobrze "Niebiescy" mogli wygrać, bo dwukrotnie obijali słupek.

Na przerwę piłkarzy Lechii żegnały gwizdy trybun. Ruch, który miał w nogach czwartkowy rewanż z Metalistem Charków, zdołał bowiem wyjść na prowadzenie. I to w jakim stylu. Z prawej strony zewnętrzną częścią stopy dośrodkował Jakub Kowalski, a nożycami piłkę do siatki skierował Filip Starzyński. Gol był tak piękny, że nawet część kibiców gospodarzy zrobiła duże oczy i w myślach krzyknęła „wow!”. Ostatnio równie pięknie na tym stadionie trafiał Abodu Razack Traore - tyle że na konto Lechii, a nie Ruchu.

Lechia w pierwszej połowie grała słabo. Ale do tego zdążyła już przyzwyczaić. Tydzień temu w Bydgoszczy także źle zaczęła mecz. Ruch natomiast konsekwentnie wcielał dzisiaj taktykę znaną z poprzednich spotkań; ścisła dyscyplina w obronie i jakość w ataku. W zasadzie tylko raz chorzowianie odpuścili krycie, kiedy w 10 minucie obok prawego słupka kopnął Antonio Colak. Trener gdańszczan Joaquim Machado widział, że gra jego zespołu się nie klei, więc od początku drugiej połowy na boisko posłał kolejnego napastnika, debiutanta Kevina Friesenbichlera.

Pierwsze minuty po przerwie były wręcz szalone. Działo się w nich więcej niż przez 90 minut innych meczów. Ruch zaraz po wznowieniu mógł podwyższyć, jednak w słupek uderzył Starzyński. Niewykorzystana szansa zemściła się na „Niebieskich” momentalnie. W 49 minucie wyrównał Stojan Vranjes. Czwarte ligowe trafienie Bośniaka bynajmniej nie padło po strzale z rzutu karnego, choć właśnie do takich bramek zdążył on przyzwyczaić gdańską publiczność. Dzisiaj Vranjes trafił z gry po dość przypadkowym podaniu. Dla Ruchu pierwsze minuty były o tyle nieszczęśliwie, że krótko po straconym golu jeszcze raz kopnęli w słupek. Było tak po próbie Grzegorza Kuświka.

Gości niepowodzenia nie załamały. Prowadzenie odzyskali w 59 minucie. Stało się tak za sprawą Jakuba Kowalskiego, którego strzał, a ściślej ujmując tor lotu piłki, kompletnie zmylił Dariusza Trelę. Kowalski nabił bowiem jednego z obrońców Lechii, przez co zmienił nie tyle kierunek, co wysokość na jakiej pofrunęła futbolówka.

To nie był koniec emocji – raczej wstęp do ostatecznego rozstrzygnięcia. Lechia ponownie potrafiła się odgryźć. W 81 minucie wyrównał Antonio Colak, dla którego był to drugi gol w drugim występie. 14 tys. widownia oszalała jednak tylko na moment, na sekundy. Ruch w tej samej minucie trzeci raz wyszedł na prowadzenie. Na 3:2 strzelił bowiem debiutant Eduards Visnakovs. Ostatnie słowo należało jednak do Lechii. Na chwilę przed doliczonym czasem gry wynik na 3:3 ustalił debiutujący Kevin Friesenbichler.

Druga połowa to był pokaz gry bez hamulców. Nie ma zabitych, są ranni - szczęśliwi z celnych strzałów i zarazem cierpiący z powodu utraty goli. Lechia z Ruchem pokazały kawał ofensywnego futbolu. Co ciekawe, w zeszłym roku w Gdańsku padł jeszcze bardziej szalony wynik. Wtedy było 4:4. Lechia też musiała gonić. Do 90 minuty przegrywała różnicą dwóch goli.


Polecamy