Lechia nareszcie zwycięska i to dzięki 19-latkowi. A bramkarze Łęcznej wystawili się na pośmiewisko (RELACJA, ZDJĘCIA)
Do szóstego meczu Lechia Gdańsk czekała na pierwszą ligową wygraną. Udało jej się z Górnikiem Łęczną, którego pokonała 3:1 (1:1). Pomógł jej nastoletni Lukas Haraslin, autor dwóch bramek, oraz fatalnie interweniujący bramkarze: Sergiusz Prusak i Silvio Rodić.
Jaki jest wymarzony scenariusz na ułożenie się meczu? To proste: albo szybko strzelony gol (najlepiej dwa lub nawet trzy), albo czerwona kartka dla przeciwnika. Lechii pisany był dziś ten drugi przypadek. Już od siódmej minuty grała w przewadze jednego zawodnika. Fatalny błąd popełnił bowiem bramkarz Łęcznej Sergiusz Prusak, któremu na moment odcięło dopływ do zdrowego rozsądku. Otóż zamiast wybić piłkę w trybuny, postanowił zatrzymać ją ręką. A że sytuacja działa się poza polem karnym, gdzie próbował mijać go Grzegorz Kuświk, to sędziemu pozostało pokazać czerwoną kartkę. Takie są właśnie konsekwencje nierozważnego podglądania Manuela Neuera lub/i zwykłej głupoty. Nie Prusak pierwszy i chyba nie ostatni – niestety.
Lechii pozostało cierpliwie rozgrywać i czekać na okazje. Początkowo sprawiało to wszystko spore problemy. Strzały co prawda były, lecz z dystansu i w środek bramki. Brakowało więc tzw. elementu zaskoczenia, czegoś, co mogłoby obronę Łęcznej rozsypać w pył. Udało się to dopiero w doliczonym czasie pierwszej połowy. Wtedy wprowadzony na boisko Stojan Vranjes wypatrzył Daniela Łukasika, ten z kolei momentalnie podał do boku do Lukasa Haraslina, który kopnął tak nieprzyjemnie, że piłka nim wpadła do siatki, to jeszcze skozłowała, komicznie przelatując nad ciałem rozkojarzonego Tosmilava Bozicia.
Jeszcze komicznej było jednak minutę później, bo Łęczna, grająca w dziesiątkę i niemająca dotąd żadnego, ale to żadnego pomysłu na grę, doprowadziła do wyrównania (sic!). Dokonał tego Grzegorz Piesio, oczywiście słabszą nogą, żeby było zabawnie już na całego. Lechię ogarnął ciężki szok: no jak to, 69 procent posiadania piłki, gra w przewadze, gol kilkadziesiąt sekund wcześniej, a tu nagle wyrównanie, akurat do szatni? Przecież limit pecha został wykorzystany w pięciu pierwszych kolejkach, kiedy nie dane było ani razu cieszyć się z trzech punktów…
Miała dziś jednak Lechia podwójne szczęście. Jedno nazywało się Haraslin, drugie, określić by należało pod nazwą zbiorczą jako „fatalni bramkarze Łęcznej”. Otóż to właśnie Haraslin w 55 minucie odzyskał prowadzenie, zdobywając swoją drugą bramkę w meczu i trzecią w sezonie, a ułatwił mu to rezerwowy łapacz Łęcznej, Silvio Rodić, twardo rywalizujący z Prusakiem o miano najgorszej interwencji kolejki, który tak beznadziejnie wybił piłkę po dośrodkowaniu, że ta spadła pod nogi Słowaka.
Lechia, choć miała przewagę „tylko” jednego gola i „tylko” jednego zawodnika nabrała spokoju. Spokój wyzwolił luz. Padł więc trzeci gol, pierwszy Grzegorza Kuświka, po podaniu – uwaga – Sebastiana Mili. Ale sędzia boczny uznał, że ze spalonego. Niesłusznie. Biało-zieloni niech się jednak nie denerwują: dzisiaj nie pomógł im arbiter, za to pomogli bramkarze. W końcówce zresztą i tak dopięli swego. Karnego na 3:1 wykorzystał Stojan Vranjes.
Mają zatem lechiści w kieszeni pierwszą wygraną i przynajmniej tydzień bez czepiania się. Dotąd przecież słyszeli tylko zewsząd głosy, że grają i punktują gorzej niż praktycznie cała stawka, co było rzecz jasna prawdą. Oby ten mecz był dla nich meczem na przełamanie.