menu

Lech zrobił swoje i rozgromił Widzew po przerwie. Zostanie liderem na dłużej?

10 maja 2013, 22:37 | Daniel Kawczyński, psz

Piłkarze Kolejarza zrealizowali swój plan, czyli pokonali łodzian przed własną publicznością i podobnie jak przed tygodniem, zasiedli na fotelu lidera. Losy pojedynku z Widzewem rozstrzygnęły się jednak dopiero po przerwie, kiedy to gospodarze zdobyli 4 gole.

Zobacz więcej zdjęć z mecz Lech - Widzew!

Problemy wewnętrzne Legii mają być szansą dla Lecha. Panuje powszechne przekonanie, że afera z udziałem Danileja Ljuboi i Miroslava Radovicia zniszczy dobrą atmosferę w szatni, co ma znaleźć przełożenie na pogorszenie osiąganych rezultatów. Do lidera poznaniacy tracili zaledwie dwa punkty, sześć ostatnich spotkań kończyli z trzypunktowym dorobkiem, lecz ostatnio zaniżyli loty i wcale nie zachwycali. Niemniej w przypadku podtrzymania zwycięskiej passy, mogli chociaż na chwilę nacieszyć się miejscem na szczycie. Inny scenariusz niż zwycięstwo z Widzewem nie wchodził więc w rachubę.

To miała być łatwa przeprawa. Mariusz Rumak wierzył w to chyba za bardzo, bo ciężko wytłumaczyć, dlaczego posadził na ławce Kaspera Hamalainena, na rzecz młodego Karola Linettiego. W Widzewie trener Radosław Mroczkowski wyszedł z założenia o niezmienianiu zwycięskiego składu, poza jednym wyjątkiem: do jedenastki powrócił Mariusz Stępiński, wysyłając Mehdiego Ben Dhifallaha z powrotem na ławkę.

Lech chciał szybko ustawić spotkanie. Ruszył wysokim pressingiem, kierował podania w tempo, "na aferę" w pole karne i na prawe skrzydło, gdzie rozpoczynał dynamiczne akcje zakończone miękkimi dośrodkowaniami. Zdezorientowany Widzew nie miał pomysłu, jak wyjść do przodu, w defensywie stąpał po cienkiej granicy. Już w 2. minucie za ostry faul wyprostowanymi nogami żółtą kartką upomniany został Hachem Abbes. Gol wydawał się wisieć w powietrzu. Łukaszowi Trałce zabrało dosłownie centymetrów do trącenia dośrodkowania w pole karne. Ale jak się potem okazało, przebywał na spalonym.

Widzew szybko połapał się w chaosie. W defensywie stronił od błędów, rośli stoperzy z przeważnie dobrym skutkiem przechwytywali podania i wrzutki, skutecznie utrudniając życie graczom ofensywnym. Inna sprawa, że brakowało im dokładności i pomysłu.

Goście z czasem zaczęli uwalniać się spod naporu. Nie przestraszyli się, odważnie przechodzili do przodu, choć wiele pożytku z tego nie wynikało. Dużo zamieszania siały dośrodkowania i podania z głębi pola Marcina Kaczmarka. Za sprawą jednego z nich, piłkę w polu karnym świetnie przyjął Stępiński i z trudnej pozycji minimalnie przestrzelił.

Znacznie bliżej bramki w pierwszej połowie był Lech. W 21. minucie uruchomiony górnym podaniem z linii obrony Łukasz Teodorczyk pobiegł samotnie w kierunku bramki, na 16. metrze miał za przeszkodę wychodzącego z bramki Macieja Mielcarza. Podcinką postanowił lobować, ale piłka przeszła kilka centymetrów nad poprzeczką. W 33. minucie wypatrzony górnym podaniem Kebby Ceesaya, Mateusz Możdzeń przyjął futbolówkę, przełożył szeroko na drugą nogę i minimalnie spudłował.

W końcówce łodzianie bardziej przycisnęli. Zagrożenia jednak nie stworzyli. Czytelne strzały Sebastiana Dudka zatrzymywały się na obrońcach, podobnie jak dryblerskie próby Bartłomieja Pawłowskiego.

Drugą połowę Lech rozpoczął z wysokiego C. Wprowadzony za bezbarwnego Teodorczyka, Bartłomiej Ślusarski pragnął udowodnić, że to właśnie jemu należy się rola podstawowego snajpera. Uważny i efektowny Mielcarz robił wszystko, by nie dać się zaskoczyć. Najpierw wybił groźne uderzenie z ostrego kąta, później zatrzymał wyciągnął strzał z 14 metrów.

Za trzecim razem nie miał już tyle szczęścia. W 51. minucie Mateusz Możdzeń dopadł do wybitej piłki przez Thomasa Phibela po rzucie rożnym, przyjął i przyłożył tuż przy lewym słupku.

Przyjezdni mogli wyrównać w 54. minucie. Uruchomiony w tempo Stępiński, poradził sobie z Hubertem Wołąkiewiczem, po czym usiłować zmieścić strzał przy bliższym słupku. Krzysztof Kotorowski nie dał się zaskoczyć. Widząc co się dzieje, Mroczkowski poszedł na całość. Ściągnął młodego Bartłomieja Kasprzaka i Sebastiana Dudka, posyłając w bój Krystiana Nowaka i Mehdiego Ben Dhifallaha. Teoretycznie chciał zwiększyć potencjał ofensywny. Teoretycznie.

W 61. minucie Widzew przegrywał 0:2. Hamalainen ograł Abbesa i stanął oko w oko z Mielcarzem. Pierwszą próbę widzewski bramkarz wybił, nieszczęście prosto w nogę Fina. I tak futbolówka zatrzepotała w siatce.

Lech całkowicie zdominował spotkanie. Moment nieuwagi przytrafił się tylko w 68. minucie, kiedy w polu karnym szarżował Stępiński. Zapędy młodego snajpera ostudził Marcin Kamiński. Lech bez przerwy nacierał, wymieniał podania i atakował .Nie miał kłopotów z przedarciem się w pole karne. W 72. minucie Ślusarski okiwał na prawej stronie Okachiego, miał szansę na drugiego gola, strzelił za lekko.

Długo nie musiał się z tego powodu denerwować. Była 74. minuta. Z głębi na lewe skrzydło zagrał Rafał Murawski, Wołąkiewicz jednym dotknięciem wystawił patelnię niepilnowanemu w polu karnym Ślusarskiemu. Wystarczyło trącić futbolówkę, by nie dać szans Mielcarzowi.

Widzew nie istniał, nie miał żadnej koncepcji, pozwalał robić ze sobą, co tylko chciał przeciwnik. I tak w doliczonym czasie Kolejorz dopełnił dzieła zniszczenia. Po dalekim podaniu, sam na sam pomknął Ślusarski, Mielcarz przepuścił strzał obok siebie, jednak na linii mógł liczyć na dobrze ustawionego Phibela. Gwadelupczyk nieszczęśliwie wybił ją wprost w kierunku Gergo Lovrencsicsa. Czwarty gol stał się faktem. Widzew padł na kolana. Niewiele miał do powiedzenia.

Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida.


Polecamy