menu

Henrik Ojamaa pod lupą w meczu z Lazio: nie było dobrze

19 września 2013, 23:52 | Piotr Majchrzak

Dzisiejszy mecz Ligi Europy miał dać nam odpowiedź, czy Legia jest już gotowa do rywalizacji w rozgrywkach europejskich. Jeżeli mecz był pytaniem, to odpowiedź jest niestety negatywna, bo legioniści nie sprostali wyzwaniu.

Henrik Ojamaa dostaje coraz więcej szans od Jana Urbana
fot. Bartek Syta/Polskapresse

fot. PM
1 / 2

Liga Europy. Niezły mecz Legii i minimalna porażka z faworyzowanym Lazio

Ojamaa spotkanie zaczął niemal podręcznikowo. Kilka krótkich, bezpośrednich podań do najbliższego partnera. Tak na zyskanie pewności siebie. Problemy zaczęły się, gdy przyszło grać nieco bardziej odważnie. Małe przestrzenie jakie pozostawiali gracze Lazio uniemożliwiały Estończykowi rozpędzanie się z piłką. W momencie, gdy Ojamaa mijał jednego rywala, na horyzoncie wyrastał mu kolejny przeciwnik, który z reguły nie miał problemu z odebraniem piłki.

Henrik Ojamaa to specyficzny piłkarz, wydaje się, że niewiele brakuje mu do ideału. Jest szybki, potrafi grać niekonwencjonalnie, często szuka zagrań na jeden kontakt. Brakuje jednak niuansów, które decydują o końcowym obrazie.

Ojamaa będąc na murawie, wykazywał dużą ochotę do gry. Pomagał również w defensywie, gdy tylko była możliwość doskakiwał do rywala i próbował odbierać piłkę. Tego wszystkiego było jednak za mało. Szczelna obrona Lazio nie pozwalała na dłuższy kontakt nogi z piłką. Znacznie bardziej opłacały się zagrania na jeden, dwa kontakty. Po jednym z takich podań (do Radovicia), przed Legią otworzyła się dobra okazja, a Kosecki stanął oko w oko z Marchettim.

Można przyczepić się do kilku prostych, niedokładnych podań, wynikających raczej z roztargnienia, a nie braku umiejętności. Można przyczepić się do małej liczby dośrodkowań, czy strzałów. Niestety cała drużyna Legii zagrała za słabo by marzyć chociażby o jednym punkcie. Każdy zawodnik powinien wykrzesać z siebie więcej.


W drugiej połowie prawoskrzydłowy praktycznie nie istniał, gdy tylko Lazio przyspieszyło grę, cały misterny plan Legii spalił na panewce. Na palcach jednej ręki możemy policzyć jego kontakty z piłką, nie mówiąc nawet o dobrych kreatywnych zagraniach, których praktycznie nie było.

Analizując grę Ojamy trzeci raz w tym sezonie, łatwo dojść do wniosku, że skrzydłowy najlepiej wygląda, gdy ma za plecami ofensywnie grającego bocznego obrońcę. Zdecydowanie lepiej prezentował się grając z Bereszyńskim, niż wtedy gdy na murawie urzędował Broź. Ma to niewątpliwie związek z faktem, że Ojamaa potrafi współpracować na flance, często zostawia korytarz przy linii, samemu schodząc bliżej środka. Te oskrzydlające akcje wespół z Bereszyńskim siały spustoszenie w szeregach rywali.

Bardzo ciekawym pomysłem Jana Urbana byłoby przestawienie Ojamy na środek. Gołym okiem widać, że ten piłkarz lubi sobie ''poklepać''. Ustawienie go na środku placu sprawiłoby, że Estończyk częściej byłby pod grą i pewnie nie koncentrowałby się na zwykle bezmyślnych rajdach. To jednak melodia przyszłości i idea, którą można wdrożyć w życie podczas rozgrywek Ekstraklasy, a nie Ligi Europy.

Nadal nie jestem przekonany co do gry Ojamy. Na każdym kroku pokazuje olbrzymi potencjał, nie potrafi niestety sprzedać tego w najważniejszych momentach. Mam jednak przekonanie graniczące z pewnością, że Estończyk jeszcze odpali. W najbliższej przyszłości, może nie w perspektywie tygodni, a bardziej kilku miesięcy, Legia będzie mogła pochwalić się skrzydłowym na wysokim poziomie.


Polecamy