Łazarek: 0:5! Przecież to jest ponad 100 lat historii!
- Powiedzmy sobie wprost: niektórzy piłkarze nie nadają się do tego klubu. 0:5! Przecież to jest ponad 100 lat historii! Ja dziwię się, jak można tolerować coś takiego. W tej chwili to jest alarm - ocenił sytuację Wisły jej były trener, Wojciech Łazarek.
fot. archiwum
Zobacz również: Cracovia Maraton. Biegacze: zmieniona trasa to brak szacunku [MAPA]
Jak duża była Pana rola w rozmowach, które zaowocowały tym, że w 1997 roku Tele-Fonika zainwestowała w Wisłę?
My - to znaczy?
No tak. Skontaktowano nas z panem Ziętkiem i z panem Cupiałem. I pojechaliśmy zaproszeni do Myślenic.
Wówczas pojechał Jurek Kowalik (asystent trenera Łazarka - przyp.) i ja. I czyniliśmy wszystko, by przedstawić panu Cupiałowi rozsądny proces szkoleniowy, plan, by Wisła stanęła mocno w szranki perspektywicznego szkolenia i budowania drużyny. I to nam się udało. Poprzez akceptację panów Cupiała i Ziętka (oraz trzeciego współwłaściciela Zbigniewa Urbana - przyp.) Tele-Fonika zainwestowała w klub. Nie ukrywam, że dużą rolę odegrali też pan Stanisław Wachowski oraz Ludwik Miętta-Mikołajewicz. I tak to grono podało sobie dłonie.
Ile trwał proces przekonywania? To była jedna rozmowa, jedno spotkanie? Czy dziesięć takich spotkań?
Jedna rozmowa - kolacja wraz ze śniadaniem. To wystarczyło.
Przekonywaliście przekonanych.
Tak... Rozpoczął się zaczyn do "dużej" Wisły. Dzisiaj, gdyby ktoś mnie zapytał o wartość szkoleniową moich dokonań, okresów pracy, to na pewno nie wymieniłbym żadnych zdobytych trofeów, ale zimowy okres przygotowawczy i rundę wiosenną w Wiśle.
1998 roku. Po rundzie jesiennej byliśmy na 13. miejscu w tabeli. Mieliśmy duże straty i, będąc realistą, nie wierzyłem w to, że możemy zdobyć mistrzostwo Polski. Nieszczęście polegało na tym, że wygrywaliśmy mecz za meczem, i gdy przyszła porażka, z Ruchem Chorzów, musiałem opuścić klub.
Bardzo był Pan rozgoryczony tą decyzją, brakiem cierpliwości Bogusława Cupiała?
Ja nie gniewałem się na niego, z różnych względów. Ale smutno mi było, bardzo przeżyłem to odejście, bo wiedziałem, że jest zaczyn do dużej drużyny. Myślałem, że będzie inaczej. Myślałem o stworzeniu zaplecza młodzieżowego z prawdziwego zdarzenia. Poprzez testy, próby fizjologiczne, współpracę z krakowską AWF... Ogromnie ważne jest określenie pułapu możliwości zawodnika, młodego zawodnika. Syrenką na tor Monza pan przecież nie wyjedzie. To znaczy może to zrobić, ale ma ograniczone możliwości osiągnięcia dobrego rezultatu. Wie pan, to rodzi potem niepotrzebne, nerwowe sytuacje - kiedy trener wymaga od zawodnika rzeczy, które przekraczają jego możliwości. A skoro on więcej nie może, to po co się na niego denerwować, po co ludzie mają gwizdać? Wy, dziennikarze, stwierdzacie, że nie jest najlepiej. A to nie jego wina, on chce bardzo. Przepraszam, ale sport wymaga ofiar.
Ucieka mi Pan od Wisły...
Na meczu Lechii spotkałem niedawno Romana Korynta. Szedł, kulejący, ja też z nogą miałem wówczas kłopot. Mówię: "Roman przypominasz sobie, jak lata temu na pochodzie pierwszomajowym szliśmy i trzymaliśmy transparent - Sport to zdrowie?". Nie okłamujmy się - chcesz być sportowcem wyczynowym, organizmowi dług musisz oddać. Ale w okresie kariery masz podporządkować wszystko temu, by doprowadzić go do artyzmu.
Pan w 1998 roku doprowadził do artyzmu tę drużynę?
Jeszcze nie, absolutnie. Zimą przyszło wielu zawodników, dopiero rodziła się drużyna. Sam też popełniałem błędy, za dużo pracowałem, organizmy piłkarzy może nie wytrzymywały. Na jednym ze zgrupowań usłyszałem od Cupiała czy Ziętka: "Ja bym u ciebie nie chciał pracować. Przecież tego koń nie wytrzyma". Trudno, konie stawały, a my szlim.
Minęło 16 lat. Wisła w tym czasie osiem razy zdobyła mistrzostwo Polski, stała się krajową potęgą. Ale nie europejską, nawet nie środkowoeuropejską. A oglądając jej ostatni mecz, to 0:5 z Legią, można było mieć skojarzenia ze spotkaniem Pańskiej Wisły - 6:0 z Widzewem. To była masakra ustępującego, biedniejącego mistrza Polski, ale i swoiste przejęcie pałeczki. Teraz Wisła zjechała na dół swojej górki, tak jak wtedy Widzew.
Proszę pana, tak. Wiem, że doradzać jest najłatwiej, ale potrzebą chwili jest wstrząs. Powiedzmy sobie wprost: niektórzy piłkarze nie nadają się do tego klubu. 0:5! Przecież to jest ponad 100 lat historii! Ja dziwię się, jak można tolerować coś takiego. W tej chwili to jest alarm. Ktoś powie - nie ma pieniędzy. Jak nie ma, to trzeba działać inaczej. Nie można stawiać tylko na ludzi, którzy jak zobaczą złotówkę, to łeb utną i pójdą dalej. Bo musi być pieniądz, musi być kontrakt. Nie chcesz? Trudno. Damy szansę innym, a obecną sytuację zrekompensujemy im, kiedy będziemy mieli więcej pieniędzy. Bądźmy realistami, nie tylko piłkarz chce zarobić już, teraz.
Jest wielu rzetelnych, inteligentnych, świadomych sytuacji zawodników. I nie może być tak, że piłkarzowi się nie chce, bo nie ma pieniędzy. Taki zawodnik nie jest partnerem do zrobienia czegoś wielkiego.
Dlaczego Wisła nie doszła przez te 16 lat do Ligi Mistrzów? Bo zabrało pięciu minut w meczu z APOEL-em Nikozja? Czy naprawdę to jest wytłumaczenie?
Słuszna uwaga. Ja panu powiem tak: I Wisła, i Cracovia zasługują na dużą piłkę. Kraków na nią zasługuje. Tu są nie tylko piękne tradycje, ale i mnóstwo zdolnych chłopaków. Mówimy o okręgu małopolskim, a więc już góralskim. Tu i charakteru trochę jest, co bardzo istotne, troszkę zdrowia ci młodzi ludzie mają. Chodzi o to, by otoczyć ich właściwą opieką, dobrze ukierunkować. Taki młody zawodnik jest jak roślinka - musi pan podlać, przyciąć, podsypać nawozu. Słonia nauczą tańczyć na gorącej blasze, a zawodnika grać w piłkę nie nauczą?! Jeśli nie nauczą, to niech nie trenuje. A trener nie może być obłudnikiem. Jest nawet nietaktem szkolić chłopca 8 czy 9 lat w klubie, a gdy skończy wiek juniora, powiedzieć mu: "Jedź za Krowodrzę do szóstoligowego klubu, tam będziesz grał". To czemu ty pozwoliłeś, żeby on tyle lat trenował, skoro wiedziałeś, że z niego nie będzie piłkarza? A może on by miotaczem był dobrym? Kolarzem? O uczciwość, o rzetelność chodzi... Wracając do Krakowa: Nie chciałbym sięgać do historii, ale to była polska kolebka wyszkolenia indywidualnego piłkarzy.
Tak zwana krakowska piłka.
I teraz ktoś mi mówi, że jakiś "Karki", "Darki" czy "Pralki" będą lepszymi piłkarzami. Pewnie, jest wielu takich, którzy starają się do tego przekonać, omamić umysł, ale oko widzi lepiej. Tak nie można, to trzeba zawrócić. Ja wiem, to wymaga czasu, jest pracochłonne. Ale potrzeba spokojnego procesu szkolenia, a wyniki na pewno będą.
Cały wywiad znajdziecie TUTAJ.