Koniec serii Wisły Kraków! Biała Gwiazda zgasła w Kielcach
Wisła przegrała pierwszy mecz pod wodzą Dariusza Wdowczyka i przerwała serię dziewięciu spotkań bez porażki. W meczu 34. kolejki Ekstraklasy krakowianie ulegli na wyjeździe Koronie Kielce 2:3.
To by było na tyle, jeśli chodzi o „miesiąc miodowy” Dariusza Wdowczyka. Jego Wisła Kraków w końcówce rundy zasadniczej, a Wisła Kraków już po podziale na grupy to dwie różne drużyny. Ta druga długo prosiła się o pierwszą porażkę, odkąd prowadzi ją nowy trener. Droga wiślaków do przegranej w Kielcach prowadziła przez przestoje z Górnikiem Zabrze, słabą połowę z imiennikiem z Łęcznej i w końcu bramkę straconą z ręki, a raczej głowy bramkarza Termaliki. Nawet mając w pamięci te słabsze momenty, trudno było się spodziewać, że „Biała Gwiazda” będzie tak bezradna na tle Korony. Tej samej, która nie wygrała w grupie spadkowej, dopóki na jej stadion nie przyjechała druga jak dotąd niepokonana drużyna z dolnej połowy tabeli.
Jak doszło do pierwszej przegranej Wisły pod wodzą Wdowczyka? Na samym początku Korona zadbała o to, żeby nie powtórzył się scenariusz z marca, gdy już w pierwszej minucie dała sobie strzelić gola. Ledwo minęło pierwsze kilkadziesiąt sekund, a Siergiej Pyłypczuk już uderzył w boczną siatkę. Gospodarze bombardowali pole karne wiślaków z rzutów rożnych i wolnych, jednak cieszyli się z gola po składnej akcji. W 12. minucie Pyłypczuk uniknął spalonego, przechwycił podanie kolegi i od razu odegrał do Airama Cabrery. Zdawało się, że Hiszpan był na minimalnym spalonym. Tymczasem, chorągiewka sędziego liniowego nawet nie drgnęła i napastnik Korony dołożył kolejną bramkę do swojej kolekcji. Liczba szesnastu goli w sezonie jest zawrotna – w Kielcach chyba nie było takiego snajpera co najmniej od czasów Marcina Robaka, nie mówiąc o legendarnym Grzegorzu Piechnie.
Coś w Wiśle się zepsuło – na pewno obrona, która mimo wsparcia Krzysztofa Mączyńskiego nie dawała rady wybieganym i ambitnym koroniarzom. Powrót reprezentanta Polski do wyjściowej jedenastki znacznie przyspieszyła pauza Denisa Popovicia. To tak samo, jak w przypadku Witalija Bałaszowa i Petara Brleka. Obaj zaprezentowali się z najgorszej możliwej strony i skończyli mecz w Kielcach po już pierwszej połowie. Zawiodła także ofensywa, która przez pierwsze 45 minut nie zdobyła się nawet na celny strzał. Co innego Korona, która w międzyczasie powiększyła prowadzenie. Bohaterem akcji z 17. minuty znowu mógł być Pyłypczuk, tyle że jego główkę odbił Michał Miśkiewicz. Na tyle niefortunnie, że z bliska bez wahania dobił ją Dmitrij Wierchowcow. A w tle drugiej bramki dla Korony piękna historia jej strzelca – jeszcze niedawno Białorusinowi groziła utrata słuchu z powodu urazu kości jarzmowej.
Szkoleniowiec Wisły nie czekał na kolejne gole rywali, tylko wpuścił na boisko Rafała Boguskiego i Pawła Brożka. Szczęście uśmiechnęło się do tego drugiego po fatalnym kiksie Radka Dejmka. Czech sprezentował wiślakom kontaktową bramkę i cień szansy na korzystny wynik. Gol rozruszał krakowian, a ich gra właśnie nabierała rumieńców, gdy Korona zadała decydujący cios. Maciej Sadlok pozwolił Cabrerze na dośrodkowanie, zaś Arkadiusz Głowacki i Richard Guzmics nie zrobili nic, żeby powstrzymać Pyłypczuka. Bramkarz Miśkiewicz nawet nie ruszył się z linii za główką Ukraińca i chwilę później wyciągał piłkę z siatki. Wisła złapała kontakt z gospodarzami i drugi raz, gdy w samej końcówce swoją drugą bramkę strzelił Paweł Brożek, ale na wyrównanie już zabrakło czasu.
– Grupa spadkowa jest za mała na dwa zespoły bez porażki – mógł powiedzieć Marcin Brosz przed meczem. Jego Korona była jedyną drużyną, która na sobotni pojedynek stawiła się z pistoletami i wypunktowała Wisłę. Za remisy z Zagłębiem i Termaliką krakowianie mogli jeszcze pomstować na wyjątkowego pecha. Za to porażka w Kielcach była nie tyle najgorszym meczem za kadencji Dariusza Wdowczyka, co w pełni zasłużonym wynikiem. Piłkarze Korony zostawili na boisku zdrowie, i to dosłownie – zwycięstwo kontuzją kolana okupił jej bohater Airam Cabrera.